[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Biedny uczony zmartwił się bardzo, że nie zobaczył tego, po co jechał i
znosił trudy, biegał więc z jednego miejsca na drugie nie mogąc usiedzieć.
Włosy miał zjeżone, wzrok prawie błędny, klaskał w ręce, to znów
opuszczał je z gestem rozpaczy&
Wreszcie wyciągnął pięść ku słońcu i spoglądał na nie bez przerwy,
jakby grożąc za doznany zawód.
Uspokoiwszy się trochę, Tomasz Black podszedł do porucznika.
РPrzyszedłem tu  przemówił  aby przypomnieć panu, że miał pan
nas doprowadzić do pewnej granicy. Dlaczego stało się zupełnie
przeciwnie?
РOmyliliśmy się, panie Tomaszu Black  oto wszystko  rzekł
spokojnym tonem porucznik.
РOto wszystko!  krzyknął astronom, którego irytował spokój, z jakim
przemawiał Hobson.
РDowiodę panu  odezwał się porucznik  że nie tylko ja byłem
winien, pan zawinił podobnie.
Przecież po naszym przybyciu tutaj pan, jako astronom zmierzył stopnie
równoleżnika, określił położenie Bathursta.
РAle jak? W jaki sposób mogłem się omylić?  zawołał szarpiąc się za
włosy uczony.  Moje narzędzia miernicze są w porządku, ja sam nie
jestem ślepcem& Co to znaczy?
РPanie Tomaszu Black  odpowiedział na jego wykrzyki Hobson  ani
ty, ani ja nie jesteśmy niczemu winni.
Posłuchajcie mnie  zwrócił się do Pauliny Barnett, sierżanta i
Magdaleny  ale proszę ani słówka nikomu o tym, co powiem  nie
mówić& To wielka tajemnica, która musi być ukryta, ze względu na spokój
tych ludzi.
Gdy przybyliśmy w te strony przed rokiem, przylądek Bathurst znajdował
się tam, gdzie powinien być, teraz zaś jest o wiele dalej, z takiego powodu,
że został oderwany. Ta wyspa, na której jesteśmy, jest wyspą lodową.
Trzęsienie ziemi oderwało ją od gruntu i teraz posuwa się z biegiem
wód&
РDokąd?  zapytał sierżant.
Ð Tam, dokÄ…d siÄ™ Bogu podoba!
Wszyscy stanęli w zdumieniu, ciszę przerwała Paulina Barnett.
РBiedny pan Black!  odezwała się do uczonego  przyznać należy, że
żaden z astronomów nie miał tak dziwnych i ciężkich przeżyć!
ROZDZIAA XVI
Nowa, nieprzewidziana sytuacja zmusiła Hobsona do ciągłego spoglądania
na mapÄ™.
Pływającej wyspie groziły dwa niebezpieczeństwa.
Albo uniesiona zostanie z biegiem wody ku biegunowi północnemu,
gdzie czekałaby podróżników śmierć z mrozu, albo zapędzona na południe,
straci swój lodowy fundament i skierowawszy się ku Oceanowi
Spokojnemu, zatopi wszystkich w jego nurtach.
W końcu postanowił wraz z sierżantem i Paulina Barnett wyruszyć w
okolice, aby się przekonać, czy nie ma gdzieś chociaż kawałka lądu w
pobliżu, aby mieć jakieś oparcie w razie niebezpieczeństwa.
Obejrzano wszystkie strony, przespacerowano aż nad brzeg wyspy
lodowej i nie zobaczono niczego prócz wód niezmierzonych dookoła.
Przekonano się przy tym, że pędzono teraz w kierunku wschodnim i że
grubość lodu, który stanowił jakby fundament wyspy, coraz to ciemniał i
ziemisty grunt pogrążał się już nad brzegami w wodzie.
РZagłębiamy się w morzu powoli!  zamruczał sierżant  pod spodem
coraz mniej lodu!
РAch! Zima! Zima!  zawołał Hobson, uderzając nogą o przeklęty grunt
osadzony na lodowcu.
Pragnęli teraz zimy, tak jak przedtem pożądali lata, a skłaniała ich do
tego obawa przed zupełnym odtajeniem lodu, który ich jedynie utrzymywał
na powierzchni.
Ale nie było żadnej oznaki, aby zima nadeszła, było zupełnie ciepło.
Mieszkańcy błądzącej wyspy czuli się dobrze. Pożywienia było dużo,
pomimo że nie przysłano dotąd niczego z portu Zjednoczenia. Biszkoptów i
sucharów nie brakowało, lekarstw również, co zaś do zwierzyny, to wciąż
była świeża. Wszystkie zwierzęta, nie mogąc przejść gdzie indziej, rodziły
się i mieszkały na wyspie, dostarczając wybornego mięsa podróżnikom.
Wszystkim, którzy nie wiedzieli o tym, w jakim są niebezpieczeństwie było
tu bardzo dobrze. Wychwalano roztropność Hobsona w obraniu tutaj
miejsca na składy, cieszono się z obfitości zwierząt i wygód.
Paulina Barnett wraz z Magdaleną zabrały się do szycia odzieży na zimę.
Użyto do tego najcenniejszych i najcieplejszych futer ku zdumieniu
wszystkich, ale taki był rozkaz porucznika Hobsona.
Pogoda była dotąd piękna, gdy naraz 27 sierpnia, niebo zachmurzyło się
straszliwie, śnieg zaczął padać, burza wyrywała drzewa z korzeniami lub
łamała pnie słabszych, Hobson z trudem wrócił z polowania do domu,
widzÄ…c po drodze okropne spustoszenia.
Huragan trwał całe trzy dni i noce bez przerwy. Gdy ustał, porucznik
poszedł rozejrzeć się wkoło, gdy nagle, ku wielkiej swojej radości,
spostrzegł duże łodygi amerykańskich roślin, widocznie wiatrem zaniesione
na wyspę. Ziemia musiała już być niedaleko.
Podzielił się swym spostrzeżeniem z sierżantem i postanowił iść z nim na
wyprawę, aby być może, spostrzec już gdzieś z dala stały ląd.
Powiedziano o tym zamiarze Paulinie Barnett, która, jak zwykle, chciała
im towarzyszyć i dopiero prośba Hobsona, aby pozostała w porcie i
opiekowała się pozostałymi, skłoniła ją do zrezygnowania z wyprawy.
Wieczorem, o godzinie 9, gdy wszyscy, prócz podróżniczki, spali
smacznie w swych łóżkach, Hobson i sierżant wyszli cicho z mieszkania. W
korytarzu spotkali Paulinę Barnett, która chciała im raz jeszcze uścisnąć
dłonie.
РDo jutra  powiedziała do porucznika.
РTak, do jutra  odrzekł Hobson  do jutra& bez zawodu&
РA jeśli się pan opózni?&
РProszę w takim razie oczekiwać nas cierpliwie. Być może, iż będę
chciał w dzień rozejrzeć się po okolicy&
РA jeśliby pan nie powrócił za dwa dni?  spytała podróżniczka.
РTo będzie znaczyło, że nie wrócimy zupełnie!  odpowiedział
spokojnie porucznik.
Drzwi się otwarły, Hobson wyszedł ze swym sierżantem, a Paulina
Barnett zamknęła za nimi bramę i niespokojna, zadumana, chodziła po
pokoju, gdzie czekała już na nią Magdalena.
Deszcz i wichura towarzyszyły obu podróżnym. Opierając się na laskach,
podtrzymując się wzajemnie, szli obaj, rozglądając się dookoła.
Przeszedłszy cztery mile, usiedli pod drzewem, aby wypocząć, mieli
jeszcze sześć mil do przebycia, tyle bowiem przestrzeni było do Przylądka
Michała.
РCiężka droga!  zawołał porucznik.
РO, tak! wicher i ulewa dają nam koncert. Ale dosyć wypoczynku, mój
poruczniku!
РO, tak, dosyć wypoczynku!  powiedział Hobson. Poszli, a tymczasem
ciemność załata horyzont, ani jednego światełka, naraz sierżant zatrzymał
Hobsona.
РTylko nie tędy!  odezwał się.
Ð Dlaczego?
Ð Bo tutaj morze!¼
РJak to! Morze! Ależ nie doszliśmy przecież do południowo
wschodniego brzegu!
РProszę zobaczyć!
W rzeczywistości, fale uderzały o brzeg u stóp porucznika. Hobson
zapalił krzesiwo i zbadał kierunek wskazówki w busoli.
РNie  powiedział  to jeszcze nie jest morze, nie przeszliśmy jeszcze
polanki oddzielającej nas od Przylądka Michała.
РA więc, co to być może, poruczniku?&
РOderwany w czasie huraganu kawał naszej lodowej wyspy roztopił się
i zamienił w wodę. Chodzmy dalej!&
 Hobson i sierżant poszli na prawo, w głąb wyspy, kierując się pasem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl