[ Pobierz całość w formacie PDF ]

równouprawnienie.
Nette zwlekała. Nie chciała się narzucać.
- Ja... Za kilkanaście minut skończę pracę. Gdyby pan chciał, mogłabym pokazać, gdzie
można zastać Mali Knudsen. Nie wiem wprawdzie, gdzie ona mieszka, ale często widuje się
jÄ… na rynku.
- Bardzo dziękuję. To takie uprzejme z pani strony.
- Przynajmniej tyle mogę zrobić.
Andre zaczął się cicho śmiać sam do siebie. Pani Nette przyglądała mu się zdziwiona.
- Przyszło mi do głowy, że nie jestem chyba zbyt eleganckim mężczyzną. Zapraszam na
obiad, a potem muszę pożyczać pieniądze od mojej damy.
 Moja dama ! Jak to Å‚adnie brzmi!
Andre znowu się roześmiał:
97
- Ale na obiad mnie stać, zapewniam panią!
Nette odpowiedziała uśmiechem. Czuła, że to, co ją łączy z tym młodym człowiekiem, to
prawdziwa przyjazń.
Andre opowiedział jej w skrócie o medalionie i manuskrypcie, jaki dostał z domu.
- Opowieść została spisana przez matkę Petry, Gerd. W tej chwili nie będzie pani miała
czasu, żeby to wszystko przeczytać, ale bardzo bym chciał, żeby pani chociaż przejrzała
notatki. Zwłaszcza zakończenie. Wyjaśnię wieczorem, dlaczego mi tak na tym zależy.
Z wielkim przejęciem wzięła od niego manuskrypt i zapewniła, że będzie go strzec jak oka w
głowie. Andre zaczekał, aż Nette uprzątnie swoje biurko, po czym oboje wyszli. Przy wejściu
zderzyli się z panną Sylvestersen, która usunęła się na bok, ale gdy schodzili po schodach,
podążała krok w krok za nimi. Nette nie przerywała rozmowy, zwracała się do Andre dość
poufale i wciąż czuła na plecach świdrujące, lodowate spojrzenie tamtej.
Ta plotkara musiała sobie teraz skojarzyć fryzurę i świąteczną bluzkę Nette z wizytą tego
młodzieńca. Ale niech sobie myśli co chce.
I nagle zrobiło jej się żal panny Sylvestersen. Samotna kobieta, mająca pewnie jakieś swoje
skryte marzenia, które nigdy się nie spełnią. Czyż można się z kogoś takiego śmiać lub nad
nim triumfować? Nette przecież sama najlepiej wiedziała, jak to jest. I, szczerze mówiąc,
życzyła swojej złośliwej koleżance takiego przyjaciela albo w ogóle jakiegokolwiek
przyjaciela. Naprawdę chciała dzielić się swoim szczęściem z innymi.
Zjawił się oto ktoś, dla kogo mogła zrobić wszystko i nie żądać niczego w zamian.
Jej serce przepełniała radość.
Na rynku rzeczywiście kręciło się kilka pań w wojowniczych nastrojach i rozklejało plakaty.
Andre natychmiast rozpoznał Mali - po jej młodym wieku, a także po chropawym,
zdradzającym brak wykształcenia głosie, który wykrzykiwał niezbyt piękne słowa pod
adresem mężczyzn, nienawidzących kobiet.
- To ona - powiedziała Nette. - Ta skromnie ubrana.
- Tak, domyśliłem się. Zechciałaby pani mnie przedstawić? W przeciwnym razie gotowa
pomyśleć, że mam jakieś niecne zamiary.
Kiedy podeszli, Mali spojrzała na nich agresywnie. Na moment w jej oczach pojawił się lęk,
ale poznała Nette i uspokoiła się.
- Dzień dobry, Mali - przywitała się urzędniczka. - Czy mogę ci przedstawić pana Andre
Brinka? To twój krewny i chciałby z tobą porozmawiać.
98
- Krewny? Ja nie mam żadnych krewnych - odparła dziewczyna stanowczo.
Przy bliższym poznaniu Mali zyskiwała. Pod nędzną oprawą, pod zniszczonym ubraniem
wyczuwało się coś sympatycznego. Aadne rysy, zgrabna sylwetka; włosom przydałoby się
więcej starania, ale w oczach czaił się jakiś wyraz bezradności, którego nie zdołała pokryć
agresywnym zachowaniem.
Nim zdążył się odezwać, zawołała:
- Tylko mi nie mów, że jesteś moim bratem lub coś w tym rodzaju.
- Nie, nie - uśmiechnął się Andre. - Ale zdaje mi się, że znalazłem dość wiarygodne dowody,
że twoja zmarła matka i ja pochodzimy z tej samej rodziny. Bardzo bym chciał z tobą
porozmawiać. Myślisz, że da się to jakoś zorganizować?
Przyglądała mu się niepewnie, a potem przeniosła wzrok na swoje bardzo zniszczone buty.
- No, może - rzekła przeciągle. - Tylko że ja nie spotykam się z ludzmi z pańskiej sfery...
- Nie mów do mnie pan. Jesteśmy przecież chyba rówieśnikami.
Odwróciła wzrok.
- Może moglibyśmy znalezć miejsce w parku, niedaleko katedry. Tam są ławki.
- A nie chciałabyś czegoś zjeść?
Mali popatrzyła na swoje ubranie, po czym wybuchnęła głośnym i niezbyt szczerym
śmiechem.
- Gdzie ty właściwie mieszkasz? - zapytała Nette.
- Guzik ciÄ™ to obchodzi!
- Nie mam zamiaru cię przesłuchiwać. Jeśli nie chcesz, to nie odpowiadaj.
Wyraz agresji w oczach Mali złagodniał.
- A tam! Sypiam na skrzyni w starej szopie w porcie.
- Pomyślimy także i o mieszkaniu - powiedział Andre. - Najpierw jednak musimy
porozmawiać.
- W takim razie ja was zostawiam - rzekła Nette. - Spotkamy się o siódmej, tak?
Andre potwierdził i pożegnali się.
99
- Nie wstydzisz się chodzić po ulicy z kimś takim jak ja? - zapytała Mali zaczepnie, kiedy szli
przez rynek w kierunku katedry.
- Dlaczego, na Boga, miałbym się wstydzić? - zdziwił się Andre. Chciał jeszcze dodać:
 Przecież i tak nikt mnie tutaj nie zna , ale w porę się powstrzymał.
Mali prychnęła tylko w odpowiedzi. Znalezli wygodną ławkę pod wysokim, rozłożystym
drzewem.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, czy nie jesteś głodna - przypomniał Andre.
- Szczerze mówiąc wciąż jestem głodna. Zdążyłam się przyzwyczaić.
Andre zobaczył po drugiej stronie ulicy piekarenkę.
- Poczekaj tutaj - poprosił. - Ja też zgłodniałem.
Nie chciało mu się jeść, ale uznał, że dzielenie się bułkami i mlekiem, które kupił, stworzy
swego rodzaju poczucie wspólnoty.
Mali była głodna jak wilk, nie umiała tego ukryć. Kiedy już zjedli prawie wszystko,
powiedziała ostro:
- No? Czego ode mnie chcesz? Nie mogę tu siedzieć cały dzień. Inne dziewczyny gotowe
pomyśleć, że je zdradziłam.
Andre miał pewne kłopoty z połączeniem jej prostego, nawet wulgarnego zachowania z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl