[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mnie rodzicom i przekazano do adopcji kolonistom na innej planecie. Działania
tego typu miały zapewnić krzyżowanie się genów i zapobiegać mutacjom. Jednak
zawsze uważałem się za syna Hywela. Nawet po jego śmierci, kiedy macocha ujawniła
całą prawdę, przedstawiając dowody, że mój brat Faskel jest jedynym prawowitym
dziedzicem zmarłego.
Stary Jern zrobił wszystko, co mógł, żeby zapewnić mi przyszłość. Oddał mnie
na naukę do sprzedawcy kamieni, człowieka mądrego i doświadczonego, a potem
podarował kamień nicości. Udzielił mi też wielu użytecznych rad. Sądzę, że uważał
mnie za swego duchowego spadkobiercę, mimo że nie miałem w sobie jego krwi.
Musiały istnieć jakieś zródła, z których mógłbym się czegoś dowiedzieć
o moim prawdziwym pochodzeniu, ale nigdy nie zadałem sobie trudu, żeby do nich
dotrzeć. Z pewnością Hywel zaszczepił mi ciekawość świata i żyłkę podróżniczą, toteż
w pewnych okolicznościach mógłbym pójść jego śladem i wstąpić do Bractwa.
A więc chciałem być taki jak on. Czy potrafiłbym stać się nim przynajmniej
na jakiś czas? Taka mistyfikacja niosła ze sobą ogromne ryzyko. Ale mając po swojej
stronie Eeta z jego niezwykłymi zdolnościami...
Zastanawiałem się, kiedy na to wpadniesz pomyślał drwiąco mutant.
95
O co właściwie chodzi? zapytał Ryzk. Ton jego głosu zdradzał lekką
irytację. Ty wskazał na mnie niemal oskarżycielskim gestem czy ty masz jakiś
plan dostania siÄ™ na Gwiezdne Wrota?
Ale ja odpowiedziałem Eetowi, lecz mówiłem głośno, na wpół świadomie
powstrzymując się od wykorzystywania telepatycznych zdolności, które musiałyby
odgrywać kluczową rolę w naszym przedsięwzięciu.
To szalony pomysł. Jern umarł i oni o tym wiedzą.
Co to za jeden, ten Jern, i jaki związek ma jego śmierć z naszą sprawą?
zapytał pilot.
Hywel Jern był głównym rzeczoznawcą u jednego z sektorowych dostojników
i moim ojcem wyjaśniłem ponuro. Zamordowano go...
Na zlecenie? dokończył Ryzk. Ale jeśli nie żyje, to nie będziemy mieć
z niego żadnego pożytku. Rozumiem, że specjalista od wyceny, pełniący ważną funkcją
w Bractwie, bez trudu dostałby się na Gwiezdne Wrota. Może ty mógłbyś zagrać jego
rolę? urwał i zachmurzył się.
Nie powiedział po chwili jeśli zamordowano go na zlecenie Bractwa, to
zorientujÄ… siÄ™ natychmiast.
Po krótkim namyśle doszedłem do wniosku, że nie jest to wcale takie pewne.
Mój ojciec był już na emeryturze. Co prawda od czasu do czasu odwiedzali go ludzie
z Bractwa, a jeden z tych gości okazał się być kapitanem statku należącego do Bractwa,
który potem zarządził przesłuchanie mnie w związku ze sprawą kamieni nicości. Jern
z pewnością został zabity na rozkaz Bractwa za to, że miał u siebie taki kamień, którego
zresztą nie udało się zbrodniarzom znalezć. Ale gdyby założyć, że bandyci pozostawili
na miejscu zbrodni ciało, w którym kołatała się jeszcze iskra życia? Pogrzebem zajęła się
najbliższa rodzina, lecz przecież był to znany sposób na oszukanie zabójców. A na słabo
zaludnionej planecie, na której się osiedlił, nie mogli oni prowadzić zbyt drobiazgowych
dochodzeń, obawiając się wykrycia.
Tak więc Hywel Jern zmartwychwstał, być może ukradkiem opuścił swą planetę...
Istniało wiele technik medycznych, umożliwiających zmianę wyglądu. Nie, to nie było
dobre wyjście. Hywel musiał wyglądać dokładnie tak samo, jak kiedyś, żeby wpuszczono
go na Gwiezdne Wrota. Raz jeszcze pomyślałem, że plan, który błyskawicznie rozwijał
się w mojej głowie, jest zupełnie bezsensowny i powinienem go odrzucić. Nie
potrafiłem się jednak na to zdobyć. Musiałem upodobnić się do Hywela Jerna. Taka
mistyfikacja na pewno byłaby trudna do rozszyfrowania. Nasi przeciwnicy z pewnością
nie spodziewali się, że ktoś chciałby odgrywać rolę od dawna nieżyjącego człowieka,
który w dodatku został zabity na zlecenie Bractwa. Podając się za ojca, miałem nawet
większe szansę dotarcia do dostojników z Gwiezdnych Wrót. Jeśli można było wierzyć
plotkom, istniała cicha rywalizacja między nimi a dostojnikami z centralnych struktur
Bractwa. Ci pierwsi zapewne chętnie przyjęliby uciekiniera i wykorzystali do własnych
celów, mimo że władze organizacji skazały go na banicję. W końcu przebywając w ich
stacji, byłby właściwie więzniem, którego mogliby całkowicie kontrolować.
96
A zatem... Hywel Jern, uciekający przed Patrolem. W gruncie rzeczy była to
prawda. Dopóki miałem kamień nicości, stanowiłem cenny łup dla obu głównych
sił w galaktyce. Kamień nicości znów wróciłem do niego myślami. Dotychczas nie
zrobiłem żadnego użytku z egzemplarza, który nosiłem przy sobie. Nie próbowałem
nawet wykorzystać go do zwiększenia mocy silników Wendwinda , chociaż razem
z Eetem odkryliśmy, że istnieje taka możliwość. Od dnia, kiedy oglądałem go po
raz ostami, minęły całe tygodnie. Co pewien czas tylko dotykałem ręką pasa, żeby
sprawdzić, czy wciąż jest na swoim miejscu.
Najdrobniejsza wzmianka o kamieniu mogła ściągnąć mi na kark ludzi Bractwa
i spowodować zerwanie niepewnego, ale chyba wciąż obowiązującego zawieszenia
broni między mną a Patrolem, który mógł coś podejrzewać, ale nie mógł być pewien.
Nie, nie zamierzałem w żadnym wypadku wykorzystywać kamienia nicości w próbach
dostania się do pirackiej kryjówki. Lepiej było wrócić do pomysłu z Hywelem. Ojciec
nigdy nie odwiedził Gwiezdnych Wrót, nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Nie
musiałbym się więc wykazywać znajomością jakiejkolwiek części stacji. Eet zaś, dzięki
swym telepatycznym zdolnościom, mógł mnie na bieżąco informować, co powinienem
wiedzieć.
Jednak czy byłbym w stanie udawać Hywela tyle czasu, ile prawdopodobnie
zajmie nam odszukanie pirackiego łupu? Pamiętna blizna na mojej twarzy znikła po
kilku godzinach, a iluzja Obcego stworzona z myślą o Lylestane działała jeszcze krócej.
Tutaj być może musiałbym zmienić wygląd nawet na kilka dni i w tym czasie nie
mógłbym sobie pozwolić na chwilę roztargnienia.
Nie, nie potrafię tego zrobić powiedziałem Eetowi, wiedząc, że tylko on
[ Pobierz całość w formacie PDF ]