[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W jego wspomnieniach tamtego poranka każdy szczegół występował ostro
zarysowany, ale nie rzucał wcale światła na to, co się zdarzyło owej nocy. Zawrócił z
wysokiego brzegu, przeszedł z powrotem przez mostek i bez żadnego wyraznego powodu
obszedł młyn po pochyłości aż do wielkich drzwi, którymi wnoszono zboże. Tylko
zewnętrzny rygiel zamykał te drzwi, a i ten był odciągnięty z obejmy, co spostrzegł w słabym
odblasku od zbielałego drewna. Na wyższym poziomie były mniejsze drzwi, dające szybki
dostęp do furtki w murze opactwa. Tamte mogły być zamknięte od środka. Ale czemu ta
ciężka sztaba miałaby być odsunięta? Chyba że ktoś wszedł tam z zewnątrz.
Cadfael położył dłoń na zamkniętych, lecz odryglowanych drzwiach, otworzył je
pchnięciem na szerokość dłoni i zamarł, nadsłuchując. Nic oprócz ciszy. Otworzył drzwi
nieco szerzej, wślizgnął się w nie cicho i przymknął je za sobą. Mocne zapachy mąki i zboża
uderzyły w nozdrza. Węch miał czuły jak lis albo pies i po ciemku ufał swemu nosowi. Teraz
zaś wyczuwał inny zapach, bardzo słaby, ale dość znajomy. W pracowni nie zdawał sobie z
tego sprawy, obcując z nim długo i stale, ale w każdym innym miejscu pobudzał on jego
świadomość ze szczególną intensywnością. Był niczym jakaś skradziona mu, a cenna
własność, która nie powinna tutaj zabłądzić. Można wchodzić do pracowni i wychodzić z
niej, przez całe lata zajmując się ziołami, ale nie przenosząc ich zapachu na sobie. Cadfael
zamarł oparty plecami o drzwi i czekał.
Do jego uszu dotarło jakieś minimalne poruszenie, jak gdyby ktoś wstąpił w śmieci,
które musiały zaszeleścić, choćby najostrożniej nadepnięte. Gdzieś ponad nim, na wyższym
poziomie. A więc właz był otwarty i ktoś pochylał się nad nim, szykując się do skoku.
Cadfael przesunął się usłużnie w tę stronę, aby zachęcić tamtego. W następnej chwili czyjeś
ciało wylądowało zgrabnie za nim, czyjeś ramię objęło jego szyję, podczas gdy drugie ramię
otoczyło pierś i ramiona, unieruchamiając go. Stał w tym podwójnym uchwycie, oddychając
nadal swobodnie.
 Dobra robota - pochwalił. - Ale ty nie masz nosa, synu. Cóż warte są cztery
zmysły bez piątego?
 Nie mam nosa? - wydyszał mu w ucho Ninian, wstrząsany czkawką śmiechu. -
Wszedłeś w te drzwi niczym powiew wiatru przez twoją strzechę. Byłem tam przy tym oleju,
który musiałem porzucić. Mam nadzieję, że nie narobiłem szkody. - Twarde i zdecydowane
młode ramiona przytuliły Cadfaela, wypuściły go, obróciły i odsunęły na długość ręki, jakby
go chciały zobaczyć tam, gdzie było zaledwie tyle światła, żeby ujrzeć jego postać, jego cień.
- Napędziłeś mi strachu. Porządnie mnie wystraszyłeś, kiedy otworzyłeś drzwi.
 Było mi trochę nieswojo - przyznał Cadfael - kiedy znalazłem odsuniętą
sztabę. Chłopcze, kusisz los. Na miłość boską i Sanan, co ty tu robisz?
 Mógłbym o to samo spytać ciebie - odparł Ninian - i dostać tę samą
odpowiedz. Wpadłem zobaczyć, czy nie można tu znalezć czegoś więcej, chociaż po tylu
dniach Bóg jeden wie, czy to możliwe. Czy jednak możemy być spokojni, dopóki nie
dowiemy się wszystkiego? Ja sam wiem, że go nigdy nie dotknąłem, ale co to za pociecha,
kiedy wszyscy kładą mi go pod próg. Nie powinienem wyjeżdżać, dopóki się nie okaże, że
nie jestem mordercą. Nawet gdyby nie było w tym nic więcej. Ale jest. Jest jeszcze Diota!
Chcąc dostać się do mnie, zaczną ją wkrótce oskarżać, jeśli nie o morderstwo, to o zdradę
stanu, bo pomogła mi w ucieczce z południa i osłaniała mnie tutaj.
 Jeżeli myślisz, że Hugo Beringar ma złe zamiary wobec pani Hammet albo
pozwoli komuś zrobić z niej ofiarę - powiedział stanowczo Cadfael - możesz o tym od razu
zapomnieć. No cóż, skoro obaj tu jesteśmy, a czas i miejsce są równie dobre jak każde inne,
możemy usiąść gdzieś w najcieplejszym kącie i podzielić się tym, co wiemy. Co dwie głowy
to niejedna. Gdzieś tu powinno być całe mnóstwo worków. Lepsze to niż nic... - Najwyrazniej
Ninian był tu dość długo, by się rozeznać, bo wziął Cadfaela pod ramię i zaprowadził bez
wahania w kąt, gdzie stos czystych szorstkich worków opierał się o drewnianą ścianę. Usiedli
tam obok siebie, ramię przy ramieniu, a Ninian okrył ich obu grubym płaszczem, który z
pewnością nigdy nie był w posiadaniu Beneta. - Teraz - kontynuował rześko - powinienem ci
powiedzieć, że dziś rano rozmawiałem z Sanan i wiem, co oboje planujecie. Tyle ci pewnie
powiedziała. Mam w połowie twoje i jej zaufanie i jeśli miałbym jakoś pomóc w położeniu
kresu sprawie, która was tu trzyma, lepiej zaufaj mi całkowicie. Nie wierzę, że jesteś winien [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl