[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w części bagażowej, gdy tylko zaczynał przyspieszać. Spojrzał na złotą, przezroczystą
dziewczynÄ™ siedzÄ…cÄ… obok.
 Musieli skręcić gdzieś po drodze. Nie dogonimy ich wcześniej niż dziś wieczór
w Denver.
Nie odezwała się.
 Powinienem był trzymać się z tyłu i czekać na okazję, by zepchnąć ich z drogi. Nie
powinienem był atakować ich tak od razu.
Uśmiechnęła się tylko.
 No cóż  powiedział  sądzę, że masz rację. Autostrada to zbyt uczęszczane
miejsce, by ich załatwić. Dziś wieczór, w hotelu, będzie o wiele łatwiej. Mógłbym zrobić
to nożem, gdyby udało mi się podkraść niepostrzeżenie. Bez hałasu. Poza tym, niczego
nie będą się spodziewać.
Pola przepływały obok. Ołowiane niebo zwieszało się nisko i o szybę zabębnił deszcz.
Wycieraczki uderzały hipnotycznie, jak pałka, której ciosy raz za razem miażdżą coś cie-
płego i miękkiego.
9
Rockies Motor Motel leżący na wschodnich krańcach Denver, był rozległym kom-
pleksem budynków, w kształcie dwukondygnacyjnej szachownicy do gry w kółko
i krzyżyk, z setką pokoi w każdym z czterech długich skrzydeł. Wbrew swoim rozmia-
rom  niemal dwie mile betonowych, odsłoniętych, krytych metalowym dachem tara-
sów  wydawał się mały, ponieważ stał w architektonicznym cieniu miejskich wieżow-
ców, a także, co przytłaczało go jeszcze bardziej, w sąsiedztwie Gór Skalistych o zaśnie-
żonych szczytach, które majaczyły na zachodzie i południu. W ciągu dnia słońce tych
górzystych okolic odbijało się w rzędach identycznych okien i w metalowych rynnach,
przekształcało długie dachy przedsionków w pofałdowane lustra i połyskiwało w wo-
dzie wypełniającej basen o olimpijskich wymiarach, który znajdował się w środku za-
mkniętego dziedzińca. Nocą, za zasłoniętymi oknami, we wszystkich niemal pokojach,
paliły się ciepłe, pomarańczowe lampki, oświetlona była również woda w basenie i jego
obrzeże; front motelu płonął żółtym, białym i czerwonym światłem, zainstalowanym
głównie po to, by zwrócić uwagę na recepcję, hali, restaurację i cocktail bar pod nazwą
Big Rockies.
Jednak w środę wieczorem, o 22.00, motel wydawał się ciemny i pozbawiony życia.
Paliły się te światła, co zwykle, ale nie mogły odegnać szarego, zacinającego deszczu
i cienkiej nocnej mgiełki, niosącej ze sobą wspomnienie zimowego chłodu, który nie
tak dawno opuścił miasto. Zimne krople deszczu odbijały się od nawierzchni parkin-
gu, uderzały o rzędy samochodów i stukały w szklane ściany hallu i restauracji. Bębniły
bezustannie w dachy budynków i w pofałdowaną blachę, zakrywającą promenadę przy
każdym skrzydle, wydając przyjemny dzwięk, który kołysał nocnych gości do głębo-
kiego snu. Deszcz padał z hałasem do basenu i tworzył kałuże pod świerkami i in-
nymi wiecznie zielonymi roślinami, które rosły na bogato ukształtowanym dziedziń-
cu. Tryskał z dziobów rynien i toczył się wzdłuż krawężników, na krótko tworząc wokół
kratek ściekowych niewielkie jeziorka. Tam, gdzie nie mógł sięgnąć deszcz, docierała
mgła, pokrywając kropelkami pary przysłonięte okna i połyskliwą czerwoną emalię po-
numerowanych drzwi.
Alex Doyle siedział na brzegu podwójnego łoża w pokoju numer trzysta osiemna-
ście i słuchał deszczu uderzającego w dach oraz Colina rozmawiającego przez telefon
z Courtney.
66
Chłopiec nie wspomniał o nieznajomym w wynajętej furgonetce. Mężczyzna już ich
nie dogonił w czasie tego długiego popołudnia. I w żaden sposób nie mógł dowiedzieć
się, gdzie spędzali noc... nawet gdyby ta gra wciągnęła go do tego stopnia, że w celu jej
kontynuacji zboczyłby z trasy, i tak zniechęciłaby go zła pogoda; nie przeszukiwałby
wszystkich moteli leżących wzdłuż trasy siedemdziesiąt w nadziei, że znajdzie thunder-
birda  nie tej nocy, nie w tym deszczu. Nie było potrzeby niepokoić Courtney szcze-
gółami tego niebezpiecznego wydarzenia, które minęło, i które, Doyle czuł to teraz,
nigdy naprawdę niebezpieczne nie było.
Colin skończył i podał słuchawkę Doyle owi.
 A jak tobie podobał się Kansas?  spytała, gdy się z nią przywitał.
 To była prawdziwa edukacja  odpowiedział Doyle.
 Z Colinem jako nauczycielem?
 Nic dodać, nic ująć.
 SÅ‚uchaj, Alex, czy z Colinem wszystko w porzÄ…dku?
 Z Colinem?
 Tak.
 W porzÄ…dku. Dlaczego pytasz?
Zawahała się. Na linii słychać było cichy szum, jak stłumione echo zimnego deszczu
uderzajÄ…cego w dach motelu.
 Jak by to powiedzieć... nie jest taki radosny, jak zazwyczaj.
 Nawet Colin czasem się męczy  powiedział Doyle, mrugając do chłopca.
Colin skinął ponuro głową. Wiedział, o co pyta jego siostra i co Alex próbuje przed
nią ukryć. Kiedy sam z nią rozmawiał, starał się zachowywać naturalnie. Ale ta charak-
terystyczna dla niego gadatliwość nie mogła stłumić lęku, nad którym Colin starał się
panować od wczesnego ranka, od chwili pojawienia się furgonetki.
 Tylko tyle?  spytała Courtney.  Jest po prostu zmęczony?
 A cóż by innego?
 No...
 Obydwaj jesteśmy zmęczeni podróżą  przerwał Doyle. Wiedział, że Courtney
coś wyczuwa. Czasami miała jakiś szósty zmysł.  To prawda, że jak się jedzie przez
cały kraj, to jest dużo do oglądania  ale większość jest dokładnie taka sama, jak to, co
widziało się dziesięć minut wcześniej, i jeszcze wcześniej.  Zmienił temat, zanim zażą-
dała szczegółów.  Przywiezli już jakieś meble?
 O tak!  powiedziała.  Sypialnię.
 No i?
 Wygląda dokładnie tak jak w salonie meblowym. A materac jest twardy, ale sprę-
żysty.
Specjalnie przybrał podejrzliwy ton.
67
 Jak się o tym przekonałaś  skoro twój mąż jest dopiero gdzieś w połowie
drogi?
 Skakałam po nim przez jakieś pięć minut  powiedziała, chichocząc cicho.
 Próba, rozumiesz?
Roześmiał się, wyobrażając sobie szczupłą, długowłosą dziewczynę o dziecięcej twa-
rzy, szalejącą na łóżku, jak na trampolinie.
 I wiesz co, Alex?
 Co?
 Byłam naga, gdy przeprowadzałam tę próbę. Co ty na to?
Przestał się śmiać.
 Wspaniale.  Głos uwiązł mu w gardle.
Czuł, że jego uśmiech musi być idiotyczny, pomimo obecności Colina, który słuchał
i patrzył.
 Dlaczego tak mnie torturujesz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl