[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lęk.  George, ja się boję Zwierzchników. Nie chodzi mi o to, że uosabiają Zło czy tym podobne
idiotyzmy. Jestem pewna, że pragną naszego dobra i robią dla nas to, co uważają za najlepsze.
Zastanawiam się po prostu, jakie są ich plany?
George poruszył się niespokojnie.
 Ludzie próbują to odgadnąć, od kiedy Zwierzchnicy przybyli na Ziemię  powiedział. 
Poinformują nas, kiedy uznają za stosowne, a prawdę mówiąc, niewiele mnie to obchodzi. Zresztą,
mam na głowie ważniejsze sprawy.
Obrócił się do Jean i ujął ją za ręce.
 Co powiedziałabyś na to, żebyśmy poszli jutro do Archiwów i podpisali umowę, powiedzmy... na
pięć lat.
Jean przez chwilę spoglądała na niego badawczo, po czym doszła do wniosku, że w sumie podoba jej
się to, co zobaczyła.
 Niech będzie dziesięć  powiedziała.
Jan czekał, aż nadejdzie jego czas. Nie było powodu do pośpiechu, a chciał wszystko dokładnie
przemyśleć. Wyglądało niemal tak, jakby bał się to sprawdzić,
150
ARTHUR C. CL^RKE
nie chcąc, aby niezwykła szansa, która pojawiła się przed nim, nie zniknęła zbyt szybko. Dopóki nie
wiedział na pewno, mógł przynajmniej marzyć.
Zresztą, chcąc podjąć jakiekolwiek działanie, musiałby zobaczyć się z bibliotekarką Obserwatorium.
Dobrze znała zarówno jego, jak i jego zainteresowania i na pewno zaciekawiłaby ją ta prośba.
Prawdopodobnie nie miałoby to żadnego znaczenia, ale Jan postanowił niczego nie pozostawiać
przypadkowi. Wiedział, że był przesadnie ostrożny, ale dodawało to przedsięwzięciu posmaku
przygody. Równie mocno obawiał się śmieszności, jak i tego, co mogą zrobić Zwierzchnicy, aby go
powstrzymać. Jeśli jego teoria miała się okazać pościgiem za cieniem, wolał, aby nikt o tym nie
wiedział.
Miał świetny powód, aby udać się do Londynu: uzgodniono to już kilka tygodni wcześniej. Chociaż
zbyt młody i niedostatecznie wykwalifikowany aby być delegatem, znalazł się jednak w grupie trzech
studentów, którym pozwolono przyłączyć się do oficjalnej delegacji na międzynarodową konferencję
Stowarzyszenia Astronomów. Pozostało jakieś wolne miejsce, szkoda wiec byłoby stracić okazję,
szczególnie, że nie był w Londynie od dziecka. Wiedział, że niewiele prelekcji zaprzątnie jego uwagę,
nawet gdyby zdołał je zrozumieć. Podobnie jak delegaci na inne konferencje naukowe zapisze się na
te odczyty, które wydają się najbardziej interesujące, a resztę czasu spędzi na rozmowach z innymi
entuzjastami i na zwiedzaniu zabytków.
W ciągu ostatnich piętnastu lat Londyn bardzo się zmienił. Liczył teraz zaledwie dwa miliony ludzi i
sto
(brakuje strony 251!)
152
ARTHUR C. CLARKE
i pensjonatów, mimo iż nie przylegały już one do siebie tak ciasno i nie tworzyły nie kończących się,
identycznych szeregów z zakopconej cegły.
Dopiero drugiego dnia trwania kongresu Jan dostrzegł swoją szansę. Najważniejsze odczyty
wygłaszano w wielkiej auli Centrum Nauk, w pobliżu Hali Koncertowej, która w tak wielkim stopniu
przyczyniła się do tego, że Londyn stał się muzyczną stolicą świata. Jan zamierzał wysłuchać
pierwszego z zaplanowanych na ten dzień wykładów, o którym wieść niosła, że miał rozbić w proch
dotychczasowe teorie powstawania planet.
Może istotnie tak się stało, lecz opuszczając salę, Jan był niewiele mądrzejszy niż przedtem. Zbiegł na
dół, aby odnalezć na planie obiekty, które miał zamiar zwiedzić.
Jakiś dowcipny urzędnik umieścił siedzibę Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego na
najwyższym piętrze wielkiego budynku, ustanawiając to aktem, który członkowie Towarzystwa w
pełni doceniali, gdyż dzięki niemu mieli wspaniały widok na całą północną część miasta na drugim
brzegu Tamizy. W pobliżu nie było nikogo, ale Jan, na wypadek indagacji niosąc w ręce swoją kartę
uczestnika jak paszport, bez trudu odnalazł bibliotekę.
Blisko godzinę zajęło mu odnalezienie tego, czego szukał i nauczenie się korzystania z wielkich
katalogów gwiazd zawierających miliony haseł. Zbliżając się do końca swoich poszukiwań, drżał z
niecierpliwości i cieszył się, że w sąsiedztwie nie było nikogo, kto zobaczyłby, jak bardzo jest
zdenerwowany.
Odłożył katalog na miejsce i przez długą chwilę
KONIEC DZIECICSTWA
153
siedział nieruchomo, wbijając niewidzące spojrzenie w ścianę książek. Potem powoli wyszedł na
opustoszały korytarz obok biura sekretariatu (ktoś tam był, zajęty rozpakowywaniem książek) i ruszył
schodami w dół. Nie pojechał windą, bo chciał być sam i mieć swobodę ruchów. W programie
figurował jeszcze jeden wykład, którego zamierzał wysłuchać, ale teraz nie było to już takie ważne.
Oparł się o balustradę i usiłując pozbierać myśli, zapatrzył się w niespiesznie podążającą ku morzu
Tamizę. Niełatwo było komuś wychowanemu w duchu racjonalistycznym zaakceptować dowód, który
właśnie odkrył. Oczywiście, nigdy nie zdobędzie absolutnej pewności, ale prawdopodobieństwo, że
istotnie tak jest, było olbrzymie. Wolno spacerując wzdłuż balustrady, porządkował kolejne fakty.
Fakt numer jeden: na przyjęciu Ruperta nikt nie mógł przewidzieć, że Jan zamierza zadać to pytanie.
Sam tego nie wiedział; w tamtych okolicznościach była to reakcja spontaniczna. Zatem nikt nie mógł
przygotować odpowiedzi i czekać na jego pytanie.
Fakt numer dwa: symbol NGS 549672 oznacza cokolwiek prawdopodobnie tylko dla astronoma.
Chociaż  Wielki Katalog Gwiazd" został skompletowany już przed stu laty, o jego istnieniu wiedziało
jedynie kilka tysięcy specjalistów. Zaś wybierając zeń na chybił trafił jakiś numer, absolutnie nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl