[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Przyznaj raczej, że litujesz się nade mną, bo wpa-
kowałam się w taką beznadziejną sytuację.
Ujął twarz Dany w swoje dłonie i przez chwilę wpa-
trywał się w jej oczy.
- Nienawidzę litości - powiedział z naciskiem. -
Naprawdę myślisz, że właśnie to do ciebie czuję?
Popatrzyła tylko na niego z czułością i to starczyło
mu za odpowiedz.
- Powiedz mi tylko, Dano, dlaczego mnie okłamy-
wałaś?
- Nie chciałam, żebyś zle o mnie myślał. Od tego się
zaczęło. A pózniej... - Grymas bólu wykrzywił jej twarz.
- Bałam się, że gdy poznasz prawdę, opuścisz mnie.
- Powiedziałem, że cię kocham, słyszałaś?
Pokiwała głową.
- Wierzysz mi?
Zawahała się, ale tylko przez chwilę. W tym samym
momencie zdała sobie bowiem sprawę, że właściwie już
dawno powinna się tego domyślić. Alex ją kochał!
- Czy ma to dla ciebie jakieÅ› znaczenie?
- Większe niż możesz sobie wyobrazić, ale nie mu-
sisz...
- Nie mów mi, co muszę, a czego nie. Powiedz lepiej,
czy ty też...
S
R
Dana zamknęła oczy. Jej twarzy rozjaśnił uśmiech.
- Tak. Bardzo cię kocham, Alex. - Ich oczy spotkały
siÄ™. - Bardzo, bardzo...
- Dzięki Bogu. - Ujął jej dłonie. - Będziemy szczę-
śliwi, Dano. Wezmiemy ślub, ale najpierw musimy po-
móc temu maleństwu przyjść na świat. Jak często...
- Nie wiem. - Dana z trudem łapała powietrze. Za-
częła tracić kontrolę nad tempem swego oddechu. - To
ty jesteś odpowiedzialny za mierzenie czasu. Gdzie twój
stoper?
- Został w taksówce. Wszędzie wożę go ze sobą.
- Shanna mówiła, że nie powinniśmy jechać zbyt
wcześnie do... - głos znów jej się załamał od kolejnego
skurczu.
- Niech pan lepiej zabierze tÄ™ kobietÄ™ do szpitala -
wtrącił się kobiecy głos, ale żadne z nich poza sobą nie
widziało ani nie słyszało nikogo innego. Było tylko ich
dwoje i dziecko, które wkrótce miało do nich dołączyć.
- Wdech, wydech, wdech, wydech... - Alex patrzył
na zegarek, trzymając Dane za rękę. - Boże, to trwało
prawie minutę - wyszeptał z przejęciem, gdy fala bólu
minęła.
- Czułam straszny ucisk w krzyżu - wy dukała z wy-
siłkiem Dana.
- A ja czuję, że to dziecko wyskoczy zaraz wprost
na moje kolana. Rozmasowałbym ci plecy, ale musimy
natychmiast jechać do szpitala.
- Może więc ja poprowadzę samochód, a pan będzie
masował? - zaproponował jakiś mężczyzna.
- Dziękujemy księdzu - powiedziała Dana, podno-
S
R
sząc się z krzesła i wspierając o ramię Alexa. - To miło
z księdza strony...
W tej samej chwili poczuła nagłą wilgoć między no-
gami, a siła kolejnego skurczu pozbawiła ją jakiegokol-
wiek uczucia wstydu.
- Niech to szlag! - Alex porwał Danę na ręce i pę-
dem rzucił się w kierunku drzwi. - Odeszły wody! Niech
pani dzwoni na pogotowie, żeby przysłali nam eskortę,
a ksiądz raczy jechać jak szatan!
- Inaczej i tak nie potrafię - wyznał Henry, ściągając
z wieszaka płaszcz Dany. - Dopiero w zeszłym tygodniu
dostałem prawo jazdy.
- Zwietnie. - Alex usadowił się z Daną na tylnym sie-
dzeniu samochodu. - A jak szybko potrafi ksiądz udzielić
ślubu? - zapytał, wręczając duchownemu kluczyki.
- Bez aktów chrztu, bez nauk przedmałżeńskich? -
zawahał się kapłan. - Nie bardzo...
- Chodzi mi o słowa, o samą przysięgę. Musimy to
zrobić teraz. Miłość nam wszystko wybaczy, prawda?
- Tak - wymamrotała Dana. Jak przez mgłę docierało
do niej, że nareszcie jest w drodze do szpitala. - Ja też
chcÄ™...
- Dopóki będziemy małżeństwem, nic nie rozłączy
mnie, mojej żony i dziecka - wyrecytował szybko Alex.
Pochylił się nad Daną i zajrzał jej w twarz. - Czy przyj-
miecie moje nazwisko? Ty i moja córeczka?
- Nasza córeczka - poprawiła go.
- Jeśli pózniej zmienisz zdanie, nie ma problemu, bo
to nie jest na razie prawdziwy ślub, ale...
- Nie zmieniÄ™!
S
R
- Dlatego właśnie chcę być twoim mężem. Będę przy
tobie przez cały czas... oddychaj, tak, dobrze... a kiedy
przyjedziemy na porodówkę, zobaczę cię pierwszy raz
nagÄ…!
- Och, Alex!
- Ale wszystko będzie w porządku, bo będę już two-
im mężem, prawda, proszę księdza? - Spojrzał w luster-
ko wsteczne, gdzie napotkał wzrok kapłana. Syreny ka-
retek jadących przed i za samochodem dodawały mu otu-
chy. - Nasze imiona to Alexander James i Dana Carol.
- Dobrze - westchnÄ…Å‚ Henry. - Dano Carol, czy bie-
rzesz sobie Alexandra Jamesa...
- Och, Alex... och, Alex, aaaa...! Tak, biorÄ™ biorÄ™!
Czterdzieści pięć minut po tym, jak dotarli do szpitala,
na świat przyszła Margaret Elizabeth. Wyskoczyła wprost
w ramiona swego uszczęśliwionego tatusia. Zgodnie
z poleceniem, Alex umieścił wrzeszczącego noworodka
na brzuchu mamy, po czym położył dłoń Dany na mokrej
główce dziecka.
- Dobrze się spisałeś - pochwaliła go, przyglądając
się z uwagą córeczce. - Masz cudowne ręce.
- Kochanie, nic jeszcze nie wiesz. Poczekaj, aż wyj-
dziesz ze szpitala - obiecał z łobuzerskim uśmiechem.
- Czy będzie ją pani karmić, pani... - pielęgniarka
rzuciła Danie pytające spojrzenie.
- LaRock - dokończyła Dana, biorąc dziewczynkę
w ramiona. - Tak, nakarmię ją. Wiem, że muszę się je-
szcze sporo nauczyć, ale to chyba jest najodpowiedniejsze
miejsce, żeby zacząć.
S
R
- Więc proszę zacząć od razu - poradziła inna pie-
lęgniarka. - Założę się, że tatuś chętnie dotrzyma pani
towarzystwa, prawda, tatusiu?
- Co takiego? - Alex rozpromienił się. - Ależ oczy-
wiście. Dojenie mleka to moja specjalność.
- Wystarczy, że pan pomoże żonie zdjąć koszulę- roze-
śmiała się pielęgniarka. - Troczki są z tyłu, na plecach.
Dana uśmiechnęła się i pochyliła do przodu, ułatwia-
jąc Alexowi rozplatanie węzełków. Miał taką minę, jak
gdyby rozpakowywał delikatny, drogocenny prezent. Gdy
zobaczył jej piersi po raz pierwszy, jego oczy rozświetlił
nagły blask. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl