[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szuka. Duża, wilgotna poczwara, z płynem sączącym się z pęknięć w skórze.
Pełzła mu po nodze. Wgryzała się w ciało.
Trzeba ją zmyć. Koniecznie zmyć.
Co trzeba zmyć, żołnierzu? Wymiękasz?
Nie, panie poruczniku. Jestem ostry jak brzytwa, niosę śmierć, panie poruczniku.
Oddychaj głęboko. Uspokój się.
Futerał na gitarę z modelem 40 ukrył na dachu za wieżą ciśnień. Resztę sprzętu przełożył do
dużej torby na ramię. Założył wiatrówkę Uniwersytetu Kolumbia i czapkę baseballówkę, po
czym zszedł schodami ewakuacyjnymi.
Biurowiec był pusty. Stephen nie musiał nikogo uśmiercać. W hallu nie było żywego ducha,
nie było też kamer przemysłowych. Główne drzwi były otwarte, zablokowane gumowym klinem.
Obok stały wózki do przewozu mebli. Wyglądało to zachęcająco, ale nie miał ochoty wpaść na
przeprowadzających się lokatorów czy robotników z firmy przewozowej, cofnął się więc i skrył
za rogiem. Uspokoił nerwy schowany za donicą z sosenką. Rozbił łokciem wąskie okno do
ciemnego biura i wszedł przez nie do środka. Stał bez ruchu przez pięć minut z pistoletem
w dłoni, potem pobiegł korytarzem.
Stanął przed drzwiami pomieszczenia, gdzie jak przypuszczał było to otwarte okno
z łopocącą firanką. Już sięgał klamki, kiedy za głosem intuicji zmienił zamiar. Odnalazł schody,
które zaprowadziły go do cuchnących stęchlizną pomieszczeń w suterenie.
Stephen doszedł po cichu najbliżej, jak się dało, budynku-kryjówki. W ciemnym magazynku
pełnym rupieci znalazł okno, które wychodziło wprost na chodnik. Trochę przyciasne. Musiał
usunąć szybę i framugę. Kiedy tylko znajdzie się na zewnątrz, natychmiast skryje się za workami
pełnymi śmieci.
Stephen pomyślał: Udało się.
Wykiwałem ich. Wykiwałem Lincolna Robala. Odczuł taką błogość, jakby już zabił oboje
świadków.
Wyjął z torby śrubokręt, którym zaczął wydłubywać z framugi zszarzały kit. Tak
zaabsorbowała go ta praca, że nim zdążył rzucić śrubokręt i chwycić berettę, jakiś mężczyzna
wskoczył mu okrakiem na plecy i przyłożył pistolet do karku.
 Rusz się tylko, a zginiesz  powiedział szeptem.
Krótka lufa, pewnie kolt albo smithson. Czuję zapach rdzy.
Co nam mówi zardzewiały pistolet, żołnierzu?
Wiele, panie poruczniku.
Stephen Kall uniósł ręce do góry.
Piskliwy, nierówny głos za plecami przepełniony był desperacją.
 Rzuć broń i walkie-talkie  nakazał. Walkie-talkie?  pomyślał Stephen.
 No dalej, jazda. Albo rozwalę ci łeb. Stephen rzucił pistolet.
 Nie mam żadnego radia  powiedział.
 Odwróć się. Tylko bez sztuczek.
Stephen obrócił się i ujrzał cherlawego mężczyznę o przenikliwych oczach. Był brudny
i wyglądał na chorego. Z nosa mu ciekło, a oczy miał czerwone jak u królika. Gęste, ciemne
włosy były matowe. Cuchnął. Poobijany kolt z lufą zakrzywioną do góry celował prosto
w brzuch Stephena, kurek był odciągnięty. Wystarczył drobny ruch, by wypalił.
Stephen uśmiechnął się niewinnie.
 Posłuchaj, nie chcę żadnych kłopotów.
Mężczyzna nerwowo poklepał Stephena w pierś. Stephen mógł go ubić jak muchę 
mężczyzna był rozkojarzony. Obszukał go od stóp do głów. W końcu się cofnął.
 Gdzie twój partner?  Kto?
 Tylko mi nie wciskaj kitu. Nagle znów strach. Robactwo.
 Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
 Przed chwilą był tu gliniarz.
 Gliniarz?  wyszeptał Stephen.  W tym budynku? Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
 Stój, bo strzelam.
 Przestań we mnie celować  zażądał Stephen.
Zaczęło go mdlić, kiedy uświadomił sobie, jak wielki błąd popełnił.
 Nie ruszaj się!  zaskrzeczał mężczyzna.
 Otoczyli budynek?  spytał Stephen. Zdezorientowany, przez chwilę nie odpowiadał.
 NaprawdÄ™ nie jesteÅ› gliniarzem?
 Czy otoczyli budynek?  Stephen powtórzył dobitnie pytanie.
 Przed chwilą widziałem tam kilku gliniarzy. Ale teraz, nie wiem. Stephen wyjrzał na
chodnik. Torby ze śmieciami... Przykrywka.
 Jeśli dasz komuś znak, to...
 Przymknij się  Stephen uważnie przyglądał się chodnikowi, w końcu dostrzegł nikły cień
na bruku. Poruszył się o kilka centy metrów. Na dachu budynku  na maszynowni windy  też
zafalował cień. Lincoln Robal przygotował zasadzkę, jakimś cudem domyślił się, że będzie
chciał się dostać z biurowca od tej strony.
Twarz w oknie.
Uchylone drzwi, otwarte okno, powiewająca firanka  wszystko zdawało się go zapraszać.
A kiedy znalazłby się na chodniku, można by go ubić jak psa. Tylko instynkt ocalił mu życie.
Lincoln Robal przyszykował na niego zasadzkę? Kim on u diabła jest?
Kipiał ze złości. Jeśli oczekiwali na niego, na pewno przestrzegali odpowiednich procedur.
Stephen odwrócił się.
 Kiedy ostatnio zaglądał tu gliniarz?
Mężczyzna zamrugał, w jego oczach pojawił się strach. Czarny kolt nadal mierzył
w Stephena.
 Dziesięć minut temu.
 Jaką miał broń?
 Nie wiem. CoÅ› dobrego. Chyba karabin maszynowy.
 Kim jesteś?  spytał Stephen.
 Nie muszę odpowiadać na twoje pytania  odparł stanowczo. Wytarł nos rękawem, ręką,
w której trzymał broń. W mgnieniu oka Stephen odebrał mu pistolet i powalił przeciwnika na
ziemiÄ™.
 Nie! Nie rób mi krzywdy.
 Zamknij się  Stephen otworzył małego kolta. Nie było w nim naboi.
 Pusty?  spytał z niedowierzaniem. Mężczyzna wzruszył ramionami.
 Wiesz, jeśli złapią człowieka z nienaładowaną bronią, puszkują go na krótko.
Stephen pomyślał sobie, że mógłby go zabić za samą głupotę, że chodzi z nienabitym
pistoletem.
 Co tu robisz?
 Na górze są gabinety lekarskie  wyjąkał.  Nikogo tu nie ma w niedzielę, więc
przyszedłem po prochy. Percodan, fiorinal, tabletki dietetyczne i takie tam.
 Jak się nazywasz?  spytał Stephen, podnosząc z podłogi berettę.
 Jodie. Właściwie Joe D Oforio, ale wszyscy mówią mi Jodie. Stephen wyjrzał przez okno.
Kolejny cień poruszył się na dachu.
 Posłuchaj, Jodie. Chciałbyś trochę zarobić?
 I co?  spytał zniecierpliwiony Rhyme.  Co jest grane?
 Ciągle jest w tym biurowcu. Jeszcze z niego nie wyszedł  odparł Sellitto.
Siedział wraz z Haumannem, Dellrayem oraz Sachs w podstawionej furgonetce firmy
przewozowej, zaparkowanej nieopodal budynku.
 Czemu? Powinien już wyjść. Nie rozumiem, co go powstrzymuje.
 Nasi ludzie sprawdzają po kolei każde piętro w całym budynku. Nie ma go w biurze.
Tym z otwartym oknem. Rhyme dyskutował z innymi, czy skusi go powiewająca firanka. To
był tani chwyt. Tancerz coś zwęszył.
 Wszyscy na stanowiskach, gotowi do strzału?  spytał Rhyme.
 Jasne. Tylko spokojnie.
Jak miał się nie denerwować. Pięć minut temu dwaj oficerowie z oddziału szybkiego
reagowania natrafili na wybite okno na pierwszym piętrze. Tancerz nie skorzystał z otwartych
drzwi frontowych, zbliżał się własną drogą. Nagle ogarnęło go przerażenie. Swobodnie poruszał
się po budynku, a oni nie mieli pojęcia, gdzie jest. Jadowity wąż w ciemnym pokoju. Gdzie był?
Co zamierzał? Rhyme był coraz bardziej zdenerwowany.
Zbyt wiele sposobów, by umrzeć.
 Kto by nie chciał zarobić?  odpowiedział pytaniem Jodie.
 To pomóż mi się stąd wydostać.
 A co tu robisz? SzukajÄ… ciebie?
Stephen zlustrował od stóp do głów chuderlawego, niskiego człowieczka. To niedorajda, nie
jest jednak szalony ani głupi. Stephen uznał, że najlepiej wziąć go na szczerość. Zresztą za kilka
godzin mężczyzna będzie już martwy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl