[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przesuwanie i dzwiganie artystycznych dwudziestowiecznych mebli wyrabiało mięśnie.
Na szczęście ostatni rok w Elegant Relic nie zaszkodził jej kondycji. Najwidoczniej
rozpakowywanie i ustawianie niezliczonych kamiennych gargulców, a od czasu do czasu
kopii szesnastowiecznych zbroi również sprzyjały tężyznie fizycznej.
Udało jej się dociągnąć satyra do drzwi składziku i właśnie wtedy usłyszała znajomy
głos, od którego ciarki przebiegły jej po plecach.
- Mnie też się to cudo nie bardzo podoba. Ale skoro zapłaciłem za nie więcej niż za
mojego dżipa, to niestety nie mogę pozwolić na tak brutalne jego usuniecie, pani Chambers.
Aleksa pomyślała z przerażeniem o swoich nadziejach na przyszłość.
A niech to cholera! Powoli wypuściła z rąk ogon satyra.
Wyprostowała się i obróciła do Traska.
Stał na dywanie, który stłumił odgłos kroków. W kosztownym smokingu wyglądał
bardzo elegancko i majestatycznie. Przyćmione światło odbijało się w jego ciemnych
52
włosach, a siwiejące pasemka na skroniach wyglądały jak okruchy lodu. Oczy były całkiem
bez wyrazu.
Westchnęła.
- Udane przyjęcie.
Znacząco spojrzał na rzezbę.
- Pani mnie zaskakuje. Byłbym raczej skłonny przypuszczać, że śmiertelnie się pani
nudzi i stąd ten pomysł z przemeblowaniem.
Podobnie jak on zatrzymała wzrok na brązowym satyrze.
- To długa historia.
- Może opowie mi ją pani w skróconej wersji?
Nic z tego, nie pozwolę się zastraszyć, pomyślała.
- W każdym razie nie próbowałam tego ukraść.
- Niewiele brakowało, a dałbym się nabrać.
- Chciałam tylko ukryć tę rzezbę, zanim ktoś ją zobaczy. - Wskazała ręką drzwi do
składziku. - Zamierzałam ją tam przechować.
Przez chwilę wydawało się, że Trask bardzo intensywnie myśli.
- Po co? - spytał w końcu.
Zawahała się. To był śliski moment, ale przecież od początku wiedziała, że pomysł
jest ryzykowny. Teraz nie miała innego wyjścia, jak walczyć o swoją przyszłość.
- Zaszła pomyłka. Tańczący satyr nie powinien był się tu znalezć. To nie jest
oryginalny Icarus Ives.
- Chce mi pani powiedzieć, że zapłaciłem grube pieniądze za fałszerstwo?
- Po prostu zaszło nieporozumienie.
- Nie lubię nieporozumień na mój koszt.
- Jestem pewna, że po przyjęciu wszystko będzie można bez trudu wyjaśnić.
Tymczasem jednak nie chcę tego satyra w mojej... uhm, chciałam powiedzieć: w hotelowej
kolekcji. Przynajmniej nie dziś wieczorem, kiedy kręci się tutaj tylu znawców sztuki.
- Pani nie chce tego w kolekcji? - Trask przyjrzał jej się z żywym zainteresowaniem. -
A dlaczego paniÄ… interesuje, co znawcy sÄ…dzÄ… o mojej kolekcji?
- Bo to ja wybierałam eksponaty. - Kij utkwił w mrowisku. Nie było sensu dalej
uprawiać gierek. - Edward Vale powierzyÅ‚ mi rolÄ™ rzeczoznawcy art déco w paÅ„skim
53
projekcie. A ja nie zaakceptowałam Tańczącego satyra. Najwyrazniej doszło do przekłamania
w trakcie organizacji wystawy.
- Czy podobne przekłamanie miało miejsce w galerii McClelland dwa lata temu?
Aleksę zatkało. Stała z otwartymi ustami, ale nie chciało przejść przez nie ani jedno
słowo. Było znacznie gorzej, niż jej się zdawało. Trask wiedział o skandalu w galerii
McClelland.
Przeszył ją zimnym spojrzeniem.
- I co dalej, pani Chambers? Czy powinienem się zastanawiać nad autentycznością
każdego eksponatu w mojej nowej, bardzo kosztownej kolekcji art déco?
Wściekłość okazała się silniejsza od rozsądku.
- Och, Trask, skąd mam wiedzieć? Może tak, podobnie jak ja powinnam się
zastanawiać, czy pan przyjechał do Avalon tylko na otwarcie hotelu, czy może chce się pan
zemścić na Lloydzie Kenyonie.
Uniósł brwi.
- A więc jednak mnie pani pamięta. Nie byłem tego pewien, kiedy spotkaliśmy się na
Avalon Point. Zagrała pani wspaniale.
- Pan też.
- Pewnie oboje jesteśmy wspaniali. Ale wróćmy do pani reputacji, która, niestety, nie
jest już tak wspaniała. O ile wiem, dwa lata temu bardzo zaszkodził jej skandal w galerii
McClelland w Scottsdale.
Wytrzymała jego spojrzenie.
- Nie mam nic wspólnego z fałszerstwami, które się tam znalazły. W gruncie rzeczy
nawet sama je odkryłam.
- Ma pani na to dowód?
- Prawdopodobnie nie tego rodzaju, który byłby dla pana przekonujący. Do śledztwa
nie doszło, bo żaden z klientów galerii nie chciał wnieść skargi.
- Co za szczęście.
- To dość typowa reakcja w świecie sztuki.
Spojrzał na nią z oczywistym niedowierzaniem.
- Co to za głupi klient, który siedzi cicho, kiedy go oszukują?
- Taki, któremu zależy na swojej reputacji.
- Jak to?
54
- Niech pan pomyśli. Podobna sytuacja występuje, gdy prezes wielkiej firmy
stwierdza, że jeden z jego pracowników wyciągał pieniądze z kont klientów albo że haker
złamał zabezpieczenia komputerowe. Firmie zwykle zależy na wyciszeniu sprawy, bo obawia
się hałasu spowodowanego aresztowaniem i procesem winowajcy. Przecież wtedy ludzie
przestaliby wierzyć w zdolność tejże firmy do zachowania dyskrecji i zapewnienia
bezpieczeństwa klientom.
Trask zmrużył oczy.
- Nie musi mi pani tłumaczyć, jak się kręci świat biznesu.
- W świecie sztuki jest podobnie. Galeria McClelland sprzedawała towary prawie
wyłącznie renomowanym znawcom sztuki i uznanym ekspertom, którzy występowali jako
pełnomocnicy swoich bogatych klientów.
- Już rozumiem! %7ładen tak zwany ekspert nie chce przyznać, że nabrał się na zręczne
fałszerstwo.
- Właśnie. To szkodzi interesom. Dlatego wszyscy ludzie zamieszani w skandal w
galerii McClelland byli żywotnie zainteresowani tym, żeby jak najbardziej wyciszyć tę
sprawę. Na szali znalazła się niejedna reputacja i kariera. Naturalnie McClelland słusznie
liczyła na taki właśnie rozwój wypadków. Nie było ani śledztwa, ani aresztowań, ani procesu.
Tylko mnóstwo plotek i pogłosek.
- Słyszałem, że w tych plotkach i pogłoskach pani nazwisko powtarzało się wyjątkowo
często.
Skrzyżowała ramiona i dumnie podniosła głowę.
- Mnie najbardziej zaszkodziła jadowita plotka pochodząca z wpływowego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl