[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mi jakaś dziewczyna. Miała poddać się anabiozie na czas jego nieobecności. . .
Maskotka, którą Max ma przy kluczu do rozdzielni  Suma , jest właśnie od niej.
A inni? O innych Ted zupełnie nic nie wie. . . Wrócą, wmieszają się w wie-
lomiliardowy tłum Ziemian, nie będą się niczym różnić od innych. Tu, z dala od
131
Ziemi, każdy był kimś niezmiernie ważnym, specjalistą we własnej dziedzinie.
Tam będą tylko postaciami z tłumu. Wystarczy jednak hasło, wezwanie skierowa-
ne do nich, by znów w razie potrzeby wyodrębnili się z masy ludzkiej i stanęli
gotowi do nowych trudów, do dalszych jeszcze wypraw  prawie nieśmiertelni,
bo przeżywający współczesne sobie pokolenia, zwyciężający nawet nieubłagany
upływ czasu. . .
A on, Ted? Do czego on wróci, co będzie robił tam, na Ziemi? On zawsze
będzie się różnił od innych jej mieszkańców. . . Miejsce urodzenia? Próżnia! Data
urodzenia? Aby ją ustalić, trzeba użyć wzoru z teorii względności. . . Słowem,
życiorys wprost nieprzyzwoity!
Jak rozmawiać z tymi, którzy z Ziemią zrośnięci są od pierwszych chwil ży-
cia? Czy zrozumiejÄ… go?
Poszukał oczyma Ewy, jakby od niej wyglądając pomocy. Nie było jej przy
stole. WymknÄ…Å‚ siÄ™ na korytarz.
Na korytarzu było pusto. Ted zajrzał do pomieszczenia, gdzie wszyscy po-
zostawili skafandry. Przeliczył leżące wzdłuż ściany kuliste hełmy. Brakowało
jednego.
Szybko wciągnął kombinezon, założył hełm i poszedł w kierunku windy. Gdy
wyszedł na powierzchnię, w pierwszej chwili nie widział nic, oślepiony jeszcze
jaskrawą bielą wewnętrznych świateł. Po chwili dopiero mógł dostrzec, że niebo
nie jest czarne. Jak przez rzednącą mgłę przezierały gwiazdy  początkowo tyl-
ko te jaśniejsze, potem coraz więcej drobnych, słabych punkcików. Jasne pasmo
Drogi Mlecznej niknęło za bliskimi skałami ścian wąwozu.
Ted rozejrzał się, obszedł dokoła sześcienny blok i już włączył nadajnik oso-
bisty, by zawołać Ewę, gdy odnalazł ją  ciemniejszą plamę na tle skały. Sie-
działa oparta plecami o kamień, dłońmi obejmując podkurczone kolana. Głowę
miała przechyloną do tyłu,  jakby patrzyła w niebo. Dostrzegł jednak, że ma
zamknięte oczy.
 Co tutaj robisz?  zapytał cicho.
 Czekam na ciebie  powiedziała, nie otwierając oczu.
 Jak to?
 Wiedziałam, że przyjdziesz. Usiądz.
Ted przysiadł obok niej, ramiona ich stykały się. Mimo woli uniósł głowę
w ten sam, co ona, sposób i przez chwilę patrzył w roje gwiazd, odnajdując uro-
jone kontury gwiazdozbiorów.
 Ile ich jest. . .  powiedział na wpół do siebie.  Tych, które widać bez
przyrządów optycznych, jest chyba paręset tysięcy. . .
 Mylisz się  powiedziała Ewa niespodziewanie rzeczowym tonem. 
Nieuzbrojonym okiem widać z Ziemi najwyżej trzy tysiące gwiazd. Tu jest nie-
co gęstsza optycznie atmosfera, więcej aerozoli i pyłu, widać więc jeszcze mniej.
Spróbuj zresztą policzyć. Ty lubisz liczyć.
132
 Wierzę na słowo!  roześmiał się.  Jeśli chodzi o to, co widać z Ziemi,
całkowicie polegam na twoich informacjach.
Milczeli długo, ona z przymkniętymi powiekami, on  szukając wciąż czegoś
na niebie.
 Ono jest tam. . . Widzę je. Niedaleko tej jasnej, białej gwiazdy. Wygląda
dość nikle wśród tych wszystkich karłów i olbrzymów nieba. To nasze Słońce.
Ewa otworzyła oczy.
 Ta jasna gwiazda obok to Fomalhaut  ciągnął Ted.  A tuż koło Słońca,
prawie na przedłużeniu tego kierunku, powinna być ta maleńka, niedostrzegalna
stąd Lacaile 9352. Har mówił, że była ona brana pod uwagę jako ewentualny cel
wyprawy  Cyklopa . Niewiele brakowało, a siedzielibyśmy teraz na jednej z jej
planet i patrzyli na Słońce z przeciwnej strony!
 Te trzy gwiazdy leżą prawie na jednej prostej w przestrzeni  odezwała się
Ewa.  Fomalhaut także niewiele od tej linii odbiega. Lecąc z Fomalhaut tutaj,
nie sposób po prostu ominąć Lacaile 9352 i Słońca.
 Sądzisz, że Kosmici odbyli taki. . . rajd gwiazdowy?
 To nie mój pomysł. Atros mówił o tym kilka dni temu. Możliwe, że przy-
byli stamtąd albo z jeszcze dalszych głębi Galaktyki. Trudno ustalić, czy wracali
tą samą drogą, czy zmienili kurs. Na przedłużeniu tej linii prostej nie leży żadna
bliska gwiazda. Może zboczyli w stronę Sześćdziesiątej Pierwszej Aabędzia albo
w zupełnie inną stronę. Istnieją przypuszczenia, że musieli co pewien czas uzupeł-
niać zapas materii napędowej, lądując na planetach. Pokonanie w jednym etapie
odległości przekraczającej dwadzieścia kilka lat światła nawet dla nich byłoby
trudne.
 Musieli być bardzo długowieczni albo. . . posiadali statek o szybkości pod-
świetlnej. . . Gdy wrócili do siebie, zastali na pewno zupełnie nowy świat!
 My także zastaniemy nowy. . .  powiedziała Ewa.
Ted pokiwał głową. Ona to przynajmniej wie, dokąd przybędzie. Ale on? Cóż
z tego, że wbito mu do głowy pewną ilość wiedzy o Ziemi  to były tylko mgliste
pojęcia. Ale jak żyć, jak wrosnąć w ten nowy i prawie obcy świat?
 Jesteśmy niemożliwi  powiedział nagle.  Jeśli tylko zaczniemy
o czymś mówić, to zaraz zjeżdżamy na tematy kosmiczne. Nie chciałem o tym
myśleć, wyszedłem za tobą, by się trochę od tego oderwać. . . Chciałem mówić
o zupełnie innych rzeczach. . .
 O czym?  spytała, patrząc w bok.
 O nas, o Ziemi, o powrocie. . . Chciałem cię prosić o coś. Przecież ja czuję
się teraz po prostu tak, jakbym miał lecieć odkrywać nową, trzecią z kolei plane-
tę! Nie wiem, czy potrafię sobie z tym poradzić. Proszę, pomóż mi. Ty lepiej ją
znasz. . .
Spojrzała na niego, potem poszukała jego dłoni i uścisnęła ją mocno. Spojrze-
nia ich spotkały się na chwilę, potem pobiegły równocześnie ku niebu.
133
 Dobrze  powiedziała Ewa.  Pod warunkiem, że na Ziemi pójdziemy
razem na ryby i na wycieczkę w góry, z plecakami, ale bez aparatów lotnych, i do
muzeów, i nad morze, na słoneczną plażę, i. . . i w ogóle wszędzie. . . [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl