[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A jakże!
Dwadzieścia minut pózniej znalezli się na obrzeżach miasta, po
czym skręcili w Goshen Road i zawrócili w stronę domu Petersenów.
- Czy komukolwiek zdarzyło się tu kiedyś zabłądzić?
- Tylko bezradnym przybyszom z wielkich metropolii, którym
wydaje się, że skręcili nie tam gdzie trzeba. Ale, mówiąc serio, to
nieważne, czy miasto jest duże czy małe, tylko...
- Czy ich mieszkańcy mają wielkie serca, tak?
- Boże, czyżbym naprawdę przemawiał jak ksiądz na ambonie?
- Mniej więcej.
- Przepraszam. Umówmy się, że ilekroć zdarzy mi się wpaść w
ten ton...
- Dam ci kuksańca w bok. Chyba że wolisz złośliwe uwagi?
- Wolę kuksańca. - Wskazał dłonią za szybę. - Widzisz tę kępę
drzew? Tam właśnie doszliśmy tego dnia, kiedy cię poznałem.
- Nie sądziłam, że jest aż tak duża.
- Bo stąd widać całą panoramę. Wcale nie przesadziłem, mówiąc,
że to ogromna posiadłość.
- Mówiłeś, że ktoś dzierżawi większość grantu?
- Tak. O ile pamiętam, gość nazywa się McDougall. Nie znam
szczegółów, ale prawnik Idy Mae pewnie ma kopię umowy.
Oczywiście pod warunkiem, że w ogóle została spisana, bo u nas
większość spraw załatwia się, za przeproszeniem, na gębę.
- W Chicago byłoby to nie do pomyślenia.
- Wiem. A co, chcesz przedłużyć dzierżawę? - zapytał po chwili
wahania.
Rosalyn odwróciła twarz w stronę okna.
- Ja? Przecież nie zamierzam mieć z tym nic wspólnego. Po
prostu byłam ciekawa.
Zdawała sobie sprawę, że jej słowa popsuły Jackowi humor, lecz
nie chciała czynić mu niepotrzebnych nadziei.
Przez dłuższą chwilę jechali prawie w milczeniu, przerywanym
jedynie wymianÄ… zdawkowych, niewiele znaczÄ…cych uwag. Mniej
więcej po dwudziestu następnych minutach Jack skręcił w obsadzoną
drzewami drogę prowadzącą przez pola, na końcu której oczom
Rosalyn ukazał się duży, piętrowy dom z cegły z białymi
ornamentami.
- Jaki piękny! - zawołała.
- I bardzo stary. Najpierw pradziadek postawił tu chatę o dwóch
izbach, a reszta została potem dobudowana przez kolejne pokolenia.
Mój dziadek zajmował się stolarką i jemu zawdzięczamy wszystkie
zdobnicze elementy.
- Co uprawiają rodzice? Trzymają jakieś zwierzęta?
- Poczekaj, aż dojedziemy, to sama zobaczysz. Poza domem
gospodarstwo składało się z obszernej stodoły obłożonej
aluminiowym sidingiem i dwóch budynków gospodarczych. Na
podwórzu stały maszyny rolnicze, których przeznaczenia nie mogła
się nawet domyślić, czerwona furgonetka Jacka i traktor. Na widok
zbliżającego się samochodu zza domu wypadły trzy psy, szczekając i
radośnie merdając ogonami.
- Nie wysiadaj, zanim ich nie uspokojÄ™, bo bardzo lubiÄ…
okazywać uczucia.
Zatrzymał samochód i ledwie postawił nogi na ziemi, a psy
obskoczyły go radośnie. Musiały być jednak dobrze ułożone, bo
wystarczyło jedno słowo, by grzecznie przysiadły na trawie. Jack
otworzył drzwiczki od strony pasażerki i podał jej rękę.
- Dzięki. - Krótka spódniczka Rosalyn podwinęła się przy
wysiadaniu, odsłaniając uda.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Nawet nie próbował ukryć
zachwytu.
Lekko speszona, skierowała spojrzenie na psy.
- Są przepiękne. Jaka to rasa?
- Dwa to golden retrievery, a ten śmieszny po prawej stronie,
który właśnie się wdzięczy do ciebie, to labrador.
Rosalyn pogłaskała psa po łbie.
- Jest twój?
- Tak, a skąd wiedziałaś?
- Zauważyłam pewne podobieństwo - zażartowała i skierowała
kroki w stronę domu, gdzie w drzwiach właśnie pojawiło się dwoje
niemłodych już ludzi.
Wyraznie przejęty, Jack pospieszył za nią.
- Rosalyn, poznaj moich rodziców, Marion i Pete'a Jensenów -
przedstawił.
Starsi państwo uśmiechnęli się przyjaznie. Pete Jensen serdecznie
uścisnął jej dłoń, a Marion z pewnym rozbawieniem spoglądała to na
gościa, to na swego speszonego syna.
Podobieństwo między Jackiem a ojcem było wręcz uderzające. Ta
sama sylwetka i rysy twarzy, pomyślała Rosalyn. Jedynie ciemne
włosy i oczy odziedziczył po matce.
Posiłek przebiegł w ożywionej atmosferze. Na początku, nieco
oszołomiona liczbą osób zebranych przy stole, Rosalyn nie bardzo
mogła się połapać, kto jest kim. Jak się dowiedziała, Bill, starszy brat
Jacka, mieszkał z rodzicami na farmie razem z żoną Jeanette i
trojgiem dzieci.
Najmłodsza, jedenastoletnia chyba dziewczynka, nie odstępowała
Jacka na krok, jej siostra wyglądała na lat szesnaście, a Lenny,
najstarszy z rodzeństwa, nie przestawał się uśmiechać, co zapewne po
części wynikało z faktu, że obok siedziała jego dziewczyna, której
imienia Rosalyn nie zdołała dosłyszeć. Mike, młodszy brat Jacka,
przyjechał właśnie na weekend do domu w towarzystwie kolegi z
college'u. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl