[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jeśli dopadniemy Conana w dolinie Shirki z górami po jego prawej, wezbraną zaś
rzeką po lewej stronie - przyznał - zdołamy rozbić go doszczętnie. Czy myślisz& czy jesteś
pewien& czy sądzisz, że takie deszcze naprawdę spadną?
- Udaję się do siebie - odrzekł Xaltoun powstając. - Nie czyni się magii wymachując
różdżką. Zlij gońca po Tarascusa. I niechaj nikt nie zbliża się do mego namiotu.
Ostatni rozkaz nie był konieczny. Za żadne pieniądze nie znalazłoby się w całej armii
człowieka, co podszedłby do tajemniczego jedwabnego pawilonu o zawsze zasuniętych
połach. Nie wchodził doń nikt prócz Xaltotuna, a przecież dobiegały ze środka głosy. Zciany
falowały w bezwietrzną pogodę i rozbrzmiewała niesamowita muzyka. Czasem wśród
najgłębszej nocy czerwone płomienie podświetlały jedwabne płachty i widać było
poruszające się w środku nieforemne cienie.
Położywszy się tej nocy na spoczynek, Amalric słyszał z namiotu Xaltotuna rytmiczne
dudnienie bębna. Nemedyjczyk mógłby przysiąc, że chwilami wtórował mu głęboki
chrapliwy głos - drżał wówczas, bo wiedział, że nie jest to głos Xaltotuna. Bęben warczał i
mruczał jak daleki grzmot; wyjrzawszy przed świtem z namiotu, Amalric dostrzegł na
odległym północnym horyzoncie czerwone migotanie błyskawic. Cała reszta nieba była jasna
i rozgwieżdżona, ale te błyskawice migotały nieustannie jak purpurowy odblask płomieni na
obracającym się maleńkim ostrzu.
Nazajutrz o zachodzie słońca przybył ze swą armią Tarascus, %7łołnierze byli zakurzeni
i strudzeni długim marszem, a piesi przybyli wiele godzin po jezdzie. Rozłożyli się w pobliżu
obozowiska Amalrica, o świcie zaś połączone siły podjęły marsz ku zachodowi.
Poprzedziła je fala zwiadowców i Amalric czekał niecierpliwie na ich powrót z
wiadomościami o Poitańczykach schwytanych przez powódz w pułapkę. Ale kiedy
zwiadowcy dołączyli do siły głównej, donieśli, iż Conan przeprawił się przez rzekę!
- Co!? - wrzasnął Amalric. - Czy przeprawił się przed powodzią?
- Nie było żadnej powodzi - odparli stropieni zwiadowcy. - Pózną nocą dotarł wczoraj
do Tanasul i przerzucił armię przez rzekę.
- Nie było powodzi? - zakrzyknął Xaltotun, po raz pierwszy w przytomności Amalrica
zbity z pantałyku. - Niemożliwe! Potężne deszcze padały w górnym biegu Shirki przez dwie
ostatnie noce!
- To być może, wasza dostojność - odparł jeden ze zwiadowców. - Woda była mętna i
mieszkańcy Tanasul twierdzili, że od wczoraj poziom rzeki podniósł się może o stopę, ale nie
dość tego było, żeby powstrzymać Conanową przeprawę.
Magia Xaltotuna zawiodła! Ta myśl dudniła w mózgu Amalrica. Jego lęk przed
dziwnym przybyszem z przeszłości narastał nieustannie od owej nocy w Belverusie, gdy
ujrzał, jak brązowa zmarszczona mumia nabrzmiewa, by się przemienić w żywego człowieka.
A śmierć Orastesa przerodziła przyczajony lęk w najprawdziwsze przerażenie. Miał w sercu
paskudne przeczucie, że ten człowiek - czy może szatan - jest niepokonany. A przecież teraz
zyskał niepodważalny dowód jego porażki.
Nawet najwięksi nekromanci ponoszą niekiedy klęski, myślał baron. W każdym bądz
razie nie ośmieli się sprzeciwić mężowi z Acheronu - na razie. Orastes nie żył, wijąc się w
Mitra jeden wie jakim bezimiennym piekle, Amalric zaś wiedział, że jego miecz nie ma
wielkich szans tam, gdzie przegrała czarna wiedza kapłana-renegata. Nieodgadniona
przyszłość kryła na razie knute przez Xaltotuna złowieszcze okropieństwa, realnym natomiast
zagrożeniem był Conan i jego armia - i tu czarnoksięski kunszt Acherończyka mógł się
jeszcze okazać konieczny.
Przybyli do Tanasul, małej umocnionej wioski położonej w miejscu, gdzie naturalny
grzbiet skalny umożliwiał poza okresem największych powodzi przeprawę przez rzekę.
Zwiadowcy przynieśli wieść, że Conan zajął stanowisko w piętrzących się kilka mil za rzeką
Górach Rokimantańskich i że przed samym zachodem słońca dołączyli doń Gunderowie.
Zapadła noc. Amalric patrzył na Xaltotuna, nieprzeniknionego i nieludzkiego w
świetle płonących żagwi.
- Co teraz? Twoja magia zawiodła. Conan, zajmując lepszą pozycję, armię ma niemal
równie silną jak nasza. Możemy wybierać z dwojga złego: albo obozować oczekując na atak,
albo cofnąć się ku Tarantii czekając na posiłki.
- Czekanie oznacza naszą klęskę - odparł Xaltotun. - Przeprawmy się i rozbijmy obóz
na równinie. Zaatakujemy o świcie.
- Ale jego pozycja jest zbyt mocna! - zakrzyknÄ…Å‚ Amalric.
- Dureń! - Wybuch gniewu zburzył powłokę spokoju czarnoksiężnika. - Czyś
zapomniał o Valkii? Masz mnie za bezradnego, bo jakiś niejasny czynnik naturalny zapobiegł
powodzi? Miałem myśl, by wasz oręż zniszczył nieprzyjaciela. Ale nie obawiaj się: to moje
kunszta zniosą wrażą armię. Conan jest w pułapce. Nie doczeka zachodu słońca. Przepraw się
przez rzekÄ™!
Przeprawili się przy świetle pochodni. Końskie kopyta stukały po skalnym moście,
bryzgały wodą na mieliznach. Czarna powierzchnia rzeki odbijała czerwone odbłyski ognia
na polerowanych tarczach i napierśnikach. Kamienny grzbiet był szeroki, ale i tak dopiero o
pomocy armia stanęła obozem na równinie. Daleko i wysoko widać było migotliwe światełka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl