[ Pobierz całość w formacie PDF ]

polisa już wygasła.
- Wypadek wydarzyÅ‚ siÄ™ w miejscu pracy i zapew­
ne pokrywa go nasza polisa.
- Nie ma potrzeby - powiedziała, poruszona jego
zainteresowaniem i pobudzona dotykiem. - Co tutaj
robisz?
Podniósł bukiet kwiatów i wręczył go Roxanne.
- Chciałem przeprosić za niemiłą wymianę zdań
oraz podbite oko i zabrać cię z dziećmi gdzieś na
śniadanie.
W pierwszym odruchu chciaÅ‚a zaakceptować za­
proszenie, ale po chwili potrzÄ…snęła gÅ‚owÄ…. Przyrzek­
ła sobie, że nie da się więcej wmanewrować pomiędzy
dwóch Lawrence'ów. Ojciec i syn muszą najpierw
wyjaśnić sobie wszystkie sprawy.
- Nie wiesz, co mówisz. Czy kiedykolwiek byłeś
w restauracji z trójką dzieci poniżej szóstego roku
życia? Daję ci słowo, że takie doświadczenie zmienia
człowieka bezpowrotnie. To nie jest rozrywka dla
amatorów.
Kit roześmiał się serdecznie.
- Podpisywałem wielomilionowe umowy, brałem
udziaÅ‚ w kilku trójbojach, przepÅ‚ynÄ…Å‚em ocean nie­
wielką żaglówką. Uważam, że będę potrafił stawić
czoło temu wyzwaniu. Ubierajcie się szybko, a ja
w tym czasie włożę kwiaty do wody.
ZgodziÅ‚a siÄ™. Zniadanie z Kitem brzmiaÅ‚o inte­
resująco. Może on w końcu zmieni swoją opinię na jej
temat?
- Będziemy gotowi za parę minut - zapewniła.
Odebrała dzieciom lizaki i zagoniła całą gromadkę
na górę. Położyła na łóżku ubranie dla Rachel.
- ChciaÅ‚abym, żebyÅ› wynalazÅ‚a coÅ› odpowied­
niego dla Michaela i Jenny i ich ubrała. Możesz to dla
mamusi zrobić?
- To mi siÄ™ nie podoba - skomentowaÅ‚a skrzywio­
na Rachel. - Nie cierpię tej bluzki. Spodni też, bo są
zielone. Przecież nie lubię zielonego.
- W takim razie wybierz coÅ› sama. Kiedy wyjdÄ™
z łazienki, musicie być wszyscy gotowi. Pan Lawren-
ce zabiera nas na śniadanie do restauracji.
Rachel westchnęła teatralnie i zaczęła przerzucać
ubrania w swojej garderobie. Zadowolona, że córecz­
ka jakoś sobie poradzi, Roxanne pobiegła do sypialni.
RozczesaÅ‚a poÅ›piesznie wÅ‚osy i przewiÄ…zaÅ‚a je jasno­
niebieskÄ… apaszkÄ…. UdaÅ‚o jej siÄ™ znalezć nie poplamio­
ny sosem spaghetti albo dziecięcymi flamastrami
zestaw ubraniowy. Na koniec zrobiła sobie szybki
makijaż, ze szczególnym uwzglÄ™dnieniem posinia­
czonego oka.
Gdy dotarła do holu, wszystkie dzieci stały rząd-
kiem gotowe do wyjÅ›cia. Z trudem zachowaÅ‚a powa­
gę. Rachel ubrała całe towarzystwo w szokującą
kombinację wzorów i kolorów. Wstrzymała się od
komentarza, bo córka uÅ›miechaÅ‚a siÄ™ do niej szczęś­
liwa i dumna z dobrze wykonanego zadania.
- Fantastycznie, Rachel. Bardzo jesteÅ› dzielna.
- Dziękuję, mamusiu.
- OczekujÄ™, że bÄ™dziecie grzecznie siÄ™ zachowy­
wać. %7ładnego płakania, marudzenia i wczołgiwania
się pod stół. - Wzięła Jennę na ręce. - Idziemy!
ROZDZIAA CZWARTY
- Czuję się, jakbym przeżył wojnę - oznajmił Kit.
Szli powoli przez zielony skwer otaczajÄ…cy Kolum­
nę Waszyngtona, jeden z bardziej znanych punktów
w Baltimore. Kit niósł Jennę na barana, a Roxanne
prowadziła Michaela i Rachel.
- Uprzedzałam cię - roześmiała się Roxanne.
-A dzisiaj byli wyjątkowo grzeczni. Nawet udało im
się niczego nie wylać. Prawdziwy rekord.
Przechodnie uśmiechali się do nich serdecznie. Kit
zastanawiał się, jakie robią wrażenie. Czy wyglądają
na szczęśliwą rodzinę, mamę i tatę z trójką dzieci?
Parę tygodni temu wzdrygnąłby się na taki pomysł.
Ledwie dopuszczał myśl o małżeństwie, a posiadania
dzieci nigdy nie brał nawet pod uwagę. Cenił sobie
status singla i nie zamierzał go zmieniać.
A dzisiaj fakt, że przypadkowi ludzie brali go za
gÅ‚owÄ™ rodziny, sprawiaÅ‚ mu niespodziewanÄ… przyjem­
ność. Nagle zapragnął zasmakować takiego życia.
Spojrzał na fontannę, zawsze nieczynną zimą i na-
gle pomyÅ›laÅ‚, że to prawdziwe szaleÅ„stwo. Nie plano­
waÅ‚ zakochiwania siÄ™ w Roxanne Perry. PrawdÄ™ mó­
wiąc, nie planował zakochiwania się w kimkolwiek.
Do spraw sercowych podchodziÅ‚ bardzo pragma­
tycznie. Najważniejsza była praca. Kobiety, choć
stanowiły istotny i przyjemny element jego życia,
zajmowaÅ‚y dalsze miejsce na liÅ›cie. Ale dzisiaj od­
wołał cztery spotkania oraz lot do Nowego Jorku
w nadziei, że Roxanne przyjmie jego kwiaty i za­
proszenie do wspólnego spędzenia przedpołudnia.
Kiedy znalezli siÄ™ na otwartej przestrzeni, Kit
postawiÅ‚ JennÄ™ na ziemiÄ™ i Roxanne pozwoliÅ‚a dzie­
ciom pobiec przed siebie.
- Trzymajcie się chodnika - poprosiła - i żadnego
wchodzenia do fontanny. Ty, Rachel, zaopiekujesz
się Jenną. Nie pozwól, żeby się ubłociła.
Kit nie włożył rąk do kieszeni, jak w pierwszym
odruchu zamierzał, ale przesunął dłoń wzdłuż jej
łokcia i sięgnął do lodowato zimnych palców Roxanne.
Zimy w Baltimore bywały na ogół łagodne, ale ziąb był
wilgotny i przenikał do kości. Dzieci nie wyglądały na
zmarznięte, za to nos i policzki Roxanne nabrały
mocno różowego koloru.
PrzyglÄ…dali siÄ™, jak Michael i Rachel przeskakiwali
kałuże, a mała Jenna piszczała z zachwytu na widok
rozpryskujÄ…cej siÄ™ wody. Z tego, co zdążyÅ‚ zaobser­
wować, Roxanne była doskonałą matką. Cierpliwa,
stanowcza i jednocześnie dająca dzieciom wolność
poznawania otaczającego je świata. Rzadko malców
musztrowała, a jeśli już do tego dochodziło, robiła to
spokojnym i Å‚agodnym tonem.
- Pachnie wiosną - zauważył Kit.
- Pod koniec tygodnia ma się ocieplić. - Rozejrzała
siÄ™ po parku. - Przyjemnie jest pospacerować. Siedze­
nie w domu czasem naprawdę mnie przytłacza.
- Twój dom robi wrażenie, jakby był w trakcie
remontu - skomentował Kit.
- To stan stały od dwóch lat, od momentu
odejścia mojego męża. John chciał za wszelką cenę
zamieszkać w tej okolicy. Mount Vernon jest niedale­
ko centrum, podobaÅ‚ mu siÄ™ towarzysko i Å›rodowis­
kowo. Ja wolałam coś bardziej praktycznego dla
dzieci. Ale w końcu stanęło na jego wyborze. Patrząc
z perspektywy czasu, to był pierwszy niedobry znak.
- W jakim sensie?
- Potrzeby i zachcianki Johna byÅ‚y zawsze waż­
niejsze od naszych - westchnęła. - MyÅ›laÅ‚am o sprze­
daniu tego domu, ale kto go kupi w obecnym stanie?
- Dokąd byś się przeprowadziła?
- W nieco tańszą okolicę. Moi rodzice mieszkają
niedaleko Saratogi. Tam dzieci byłyby szczęśliwe.
Kit zdziwiÅ‚ siÄ™, jak bardzo poruszyÅ‚a go ta wiado­
mość. Czyżby Roxanne mogła zniknąć z jego życia
bez zapowiedzi? Chociaż znali się dopiero kilka dni,
nagle się zorientował, że ją kocha. Albo oszalał, albo...
Zamyślił się na chwilę. Nie, innej alternatywy nie
było. On naprawdę stracił władze umysłowe.
Musiał sam przed sobą przyznać, że niesłusznie ją
posądzał o nieczyste motywy działania. W czasie,
który spędzili razem nie znalazł u niej cienia egoizmu
lub wyrachowania. Roxanne nie miaÅ‚a żadnych ukry­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl