[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Telefon odebrano po chwili, a Louella usłyszała zagniewany głos.
- Moja droga! Czy to naprawdę ty? - zapytała z niepokojem Louella. - Tak się martwiłam. Prawie odchodziłam od
zmysłów. Co się z tobą stało? Szukałam wszędzie, a nigdzie cię nie było. Co się stało?
- Co mi się stało? Dlaczego coś miało mi się stać? Strasznie się wynudziłam. Nie rozumiem, dlaczego miałam tam
siedzieć i słuchać tej religijnej paplaniny. Nie wyszłoby mi to na dobre.
- Wobec tego nie poszłaś z resztą ludzi do Sandersonów? Zawahała się przez chwilę. Potem odpowiedziała:
- Do Sandersonów? Czy oni poszli do Sandersonów? Nie było mnie tam. Czy możesz sobie wyobrazić mnie w ich
towarzystwie? Wiesz przecież, że nimi gardzę.
- Graeme'owie poszli do domu Sandersonów. Opuścili kościół pod pretekstem, że chcą zobaczyć zdjęcie jednego z
przyjaciół Roda. Poszli do sali szkółki niedzielnej i więcej nie wrócili. Wyszłyśmy z kościoła i pojechałyśmy do
domu Graeme'ów. Czekałyśmy i czekałyśmy, a oni nie wracali.
- A więc pojechali do Sandersonów? Przypuszczam, że mieli w tym jakiś cel. Gdybym była gorsza od tej wyblakłej
Diany, to na pewno bym zrezygnowała z odzyskania Roda. Posłuchałam tych religijnych bzdur i właściwie nie
wiem, czy
ten chłopak nadal mnie interesuje. Sądzę, że dzisiejszy wieczór był naprawdę zmarnowany. Nie wiem, dlaczego
wpadł mi do głowy pomysł, by wrócić do Riverton. Zawsze jestem rozczarowana, gdy wracam do małych
miasteczek. Wszystko, co cię otacza, wydaje się takie banalne w porównaniu z wielkim światem - i ludzie, i rzeczy.
- Przypuszczam, że tak jest - powiedziała Louella. - Jessiko, ty byłaś tylko w Chicago. Nie uważasz, że to trochę za
mało, by wygłaszać takie opinie? Riverton jest co prawda tylko małą mieściną położoną niedaleko Nowego Jorku,
który też nie jest zresztą tym, czym był wcześniej.
- Louello, kto ci naopowiadał takich rzeczy? Nowy Jork jest bardzo modny. Ale zostawmy to. Czy dowiedziałaś się
czegoś ciekawego? Co będą robić chłopcy po zakończeniu służby?
- Oni nie zakończą służby.
- Czy to znaczy, że wracają za ocean?
- Będą mieć odpowiedzialne stanowiska tutaj i ciągle będą żołnierzami.
- Czy mówisz poważnie? - zawołała Jessika z zainteresowaniem w głosie. - To ekscytujące! Mogę poświęcić trochę
czasu i wykorzystać Roda, a potem przesłać sporo informacji swojemu wydawcy. Muszę się tym zająć. Czy wiesz,
gdzie będą służyć?
- O nie, niechętnie o tym mówiono. Może mama Graeme nic nie wie, ale nie sądzę, żeby była tak głupia.
Prawdopodobnie nie chce o tym mówić. To śmieszne, ile rzeczy trzyma się teraz w sekrecie.
- To brzmi naprawdę ekscytująco - powiedziała Jessika. - Zastanawiałam się, czy uda mi się zrobić rezerwację na
jutro. Jeśli nie, zatrzymam się na dzień lub dwa dłużej. Spróbuję dowiedzieć się, gdzie jest Rod i co robi. To może mi
pomóc w pisaniu. Wiesz, gdybym stworzyła coś nowego i wstrząsającego, stałabym się bogata.
- Dlaczego nie zostaniesz tu dłużej? Zrobiłabym wszystko, żeby dowiedzieć się szczegółów.
- Może zostanę, Louello. Przemyślę to, ale dowiedz się szybko, dobrze? Muszę się upewnić, że to jest coś
wyjątkowego. Wiesz, że nie wolno mi tracić czasu.
- W porządku Jessiko, postaram się. Zawiadomię cię, skoro tylko czegoś się dowiem - powiedziała Louella.
Louella spojrzała szybko na zegar. Zastanawiała się, czy zadzwonić jeszcze dziś do Margaret Graeme, ale odrzuciła
ten pomysł. Zrobi to rano. Tak będzie lepiej i nikt z rodziny nie będzie do niej tak wrogo nastawiony. Nie było łatwo
dowiedzieć się czegoś od ludzi, którym przeszkadzała.
Wcześnie rano zadzwoniła do Graeme'ów.
- Czy to ty, Margaret? Dotarliście spokojnie do domu? Tak się o was martwiłam wczoraj. Przyjechałyśmy, żeby
złożyć gratulacje Jerremu. Czekałyśmy sądząc, że wkrótce przyjedziecie. Po północy pojechałyśmy do domu.
Martwiłam się, czy nie mieliście wypadku. Czy wszystko jest w porządku?
- Oczywiście, że tak. Dlaczego coś miałoby nam się stać, Louello? - zapytała szorstko Margaret Graeme.
- Wróciliście wczoraj bardzo pózno, więc martwiłam się, że coś się wam przytrafiło.
- O, nie. Nic nam się nie stało. Odwiedziliśmy przyjaciół.
- Przyjaciół? - zapytała powątpiewająco Louella.
- Tak, Louello. Naprawdę mamy przyjaciół.
- O! - powiedziała kuzynka, oczekując dalszych wyjaśnień. %7ładnych jednak nie usłyszała.
- To miło, że zadzwoniłaś, Louello - powiedziała Margaret Graeme, gdy cisza w słuchawce stawała się
nieprzyjemna.
- Czy zamierzasz iść na spotkanie Czerwonego Krzyża? Jeśli tak, spotkajmy się tam. Zaraz się zacznie, a ja muszę
jeszcze coś zrobić.
- No cóż - powiedziała obrażona Louella - jeśli nie masz czasu na rozmowę ze mną, to się wyłączam. Do widzenia
- i odłożyła słuchawkę.
W tym samym czasie Beryl Sanderson i jej gość, Diana Winters, skończyły śniadanie i przeszły do nasłonecznionego
salonu. Rozsiadły się wygodnie i zaczęły robić na drutach skarpety i swetry, które miały trafić do żołnierzy na
froncie.
- Teraz - powiedziała Beryl - porozmawiajmy trochę. Nie miałyśmy dla siebie czasu, odkąd przyjechałaś. Ale
najpierw zacznijmy od ciebie. Czy naprawdę zaręczyłaś się z tym
wspaniałym oficerem, którego widziałam u ciebie? Otrzymałam od Rose Alters list, w którym napisała, że wszystko
zostało ustalone, chociaż nie ogłosiliście tego oficjalnie. Czy to prawda? Czy rzeczywiście zaręczyłaś się?
Diana zarumieniła się i z zakłopotaniem zmarszczyła delikatne brwi. Rozplątywała włóczkę przez jakiś czas, a w
końcu powiedziała:
- Nie, nie całkiem. Beryl zaśmiała się.
- Czy możesz powiedziać, jak udało ci się  nie całkiem" zaręczyć?
- No cóż - powiedziała Diana - zabawnie to ujęłam. Faktem jest, że Bates Hibberd kręcił się koło mnie i nalegał na
zaręczyny. Wydawało mi się, że byłam gotowa na udzielenie odpowiedzi. On chciał się ożenić, zanim pójdzie na
wojnę, a ja nie mogłam się na to zgodzić. Nie znam go wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, czy chcę z nim spędzić
resztę życia. Powiedziałam mu, że potrzebuję więcej czasu na podjęcie decyzji i przyjechałam tu do ciebie, żeby
wszystko przemyśleć. Wiedziałam, że jest to jedyne miejsce, gdzie mogę się spokojnie zastanowić nad tą sprawą.
- Dziękuję, Diano - powiedziała Beryl - uważam to za duży komplement. Czy to znaczy, że nie chcesz, żeby cię teraz
o to pytano?
- O, nie - zaprzeczyła Diana. - Będę tylko potrzebować pomocy w podjęciu rozsądnej decyzji.
- Czeka mnie zatem trudne zadanie i nie wiem, czy mu podołam, bo wiem tak niewiele na temat tego mężczyzny.
- Opowiem ci o nim. Jest bogaty, przystojny, wykształcony i pełen osobistego uroku. Pochodzi z dobrej rodziny.
Kilku jego przodków podpisywało Deklarację7, kilku było znanymi pisarzami i naukowcami. O, był tam także poeta,
kaznodzieja, było dwóch milionerów. Bates jest odważny i inteligentny. Nie można zarzucić nic jego moralności i
manierom. Ma cechy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl