[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sokości. Potem pilot skierował maszynę na północny zachód i samolot zniknął w ciemności.
Chavasse odwrócił się do Jora, czując wciąż w głowie huk Hilnika.
 Może ukryjmy gdzieś te skrzynie, zanim twoi przyjaciele z Yalung Gompa zgłoszą się po
nie?
Poszedł w kierunku wąskiego żlebu, przecinającego wzgórze czterdzieści metrów dalej, zdzi-
wiony, że huk silnika tak długo utrzymuje się w jego uszach. Doszedł do wniosku, że ten żleb
będzie właściwą kryjówką.
Odwrócił się, aby zawołać do Jora. W tym samym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki, na wierzchołku wzgórza pojawił się dżip.
Natychmiast, w pierwszej, mrożącej krew w żyłach chwili strachu, dostrzegł wysokie czap-
ki żołnierzy i długi ryj karabinu maszynowego zamontowanego na platformie. W sekundę potem
biegł w stronę żlebu, sięgając jednocześnie po mauzera.  Joro! Uważaj!  krzyknął.
Ciężkie pociski z karabinu maszynowego wznosiły już tumany piasku wokół Tybetańczyka, a
błysk serii rozdarł ciemność.
Joro odskoczył na bok i miotał się rozpaczliwie, aby uniknąć kul. Chavasse przyklęknął na jedno
kolano i oddał kilka strzałów, ściągając ogień na siebie.
Joro poderwał się na nogi i zniknął wśród głazów, piętrzących się na brzegu jeziora. Karabin wy-
celowany był teraz w Chavasse'a, który wycofał się do żlebu. Przywarł płasko do jego dna, podczas
gdy kule waliły o skały tuż za nim.
Odłamek kamienia ugodził go w policzek, a kiedy powstał, aby spróbować wycofać się pod
osłoną ciemności, jeden z pocisków zranił go w lewe ramię.
Chavasse upadł znowu na ziemię i czekał, co będzie dalej. Wreszcie wstrzymano ogień i wokół
zapanowała cisza, jeszcze trudniejsza do zniesienia. Ostrożnie powstał na nogi, kiedy nagle rozległ
się huk i ostre białe światło rakiety oświetliło cały żleb.
Patrzył bez ruchu na opadającą racę. Nie było sensu dokądkolwiek biec. Wkrótce kamienie za-
chrzęściły i na krawędzi żlebu ukazało się dwóch chińskich żołnierzy z gotowymi do strzału au-
tomatami. Kiedy podniósł mauzera, aby wystrzelić, pojawił sic pomiędzy nimi trzeci człowiek.
Lekko uśmiechnięty stał tak blisko, że Chavasse widział nie tylko piórko zdobiące tyrolski kapelusz
ale nawet każdy włosek futrzanego kołnierza jego myśliwskiej kurtki.
 Niech pan nie będzie głupcem  odezwał się po angielsku.  To nie ma sensu!
Chavasse patrzył na niego zdziwiony, a potem, pomimo bólu w ramieniu, zaśmiał się głośno.
Noc była pełna niespodzianek.
 To znaczy, że macie jeszcze coś w odwodzie  powiedział i odrzuciwszy mauzera, stał spo-
kojnie, czekając, aż do niego podejdą.
5. Upadek księcia ciemności
Stepowy wiatr hulał po niewielkiej kotlinie, chwytając Chavasse'a w zimne szpony. Drżał na
całym ciele. Posługując się jedną, zdrową ręką, naciągnął na głowę serdak z owczej skóry.
Ostre, zimne powietrze znieczuliło ból w krwawiącym ramieniu, Chavasse czuł jednak rozsadza-
jący czaszkę ucisk w tyle głowy i lekkie mdłości. Prawdopodobnie były to dolegliwości związane z
niedostatecznÄ… aklimatyzacjÄ….
Siedział, oparty plecami o koło dżipa. Kilka stóp dalej, przy wejściu do niewielkiego namiotu,
wiatr igrał z płomieniem spirytusowej maszynki. Ogrzewało się przy niej dwóch chińskich żo-
łnierzy. Jeden z nich, położywszy sobie na kolanach automat, palił papierosa, podczas gdy drugi
podgrzewał kawę w aluminiowym kociołku.
Chavasse zastanawiał się, co teraz robi Joro. Przynajmniej temu chłopcu udało się ujść cało,
więc można powiedzieć, że zasadzka nie całkiem się powiodła. Jednakże trudno było przypuszczać,
że bezbronny, samotny Tybetańczyk będzie mógł mu jakoś pomóc. Chyba, że zdoła skontaktować
się ze swoimi przyjaciółmi. To by zmieniło postać rzeczy.
Płachta namiotu uchyliła się i wyszedł z niego człowiek w tyrolskim kapeluszu. Trzymał w ręku
przenośną apteczkę pierwszej pomocy.
Przykucnął obok jeńca, uśmiechając się sympatycznie.
 Jak pan się czuje? Chavasse wzruszył ramionami.
 Myślę, że wyżyję. Jeżeli o to panu chodzi. Mężczyzna wyciągnął ku niemu paczkę
papierosów.
 Niech się pan poczęstuje. Poczuje pan ulgę.
Miał około trzydziestu pięciu lat: wysoki, dobrze zbudowany Płomień zapałki wyodrębnił z
ciemności silną, wyrazistą twarz ze zmysłowymi ustami.
Chavasse zaciągnął się i zakaszlał, kiedy dym podrażnił mu gardło.
 Rosyjskie!  wykrzyknął, podnosząc w górę papierosa. Sprawy zaczęły się wyjaśniać.
 Naturalnie  uśmiechnął się tamten.  Andriej Siergiejewicz Kurbski, do usług.
 Mam nadzieję, iż nie obrazi się pan, jeżeli nie zrewanżuję się podobnie grzecznym gestem?
 To całkiem zrozumiałe.  Kurbski roześmiał się dobrodusznie.  Można powiedzieć, że nie
miał pan do nas szczęścia.
 Skoro już o tym mówimy  zagadnął Chavasse.  To co właściwie robicie w tej okolicy?
Przecież to niezbyt bezpieczny obszar.
 Byłem w drodze do Changu. Silnik nam nawalił i właśnie usiłowaliśmy znalezć przyczynę.
Ponieważ zrobiło się ciemno, postanowiłem, że rozbijemy obóz. Nagle całkiem niespodziewanie
wprasza się pan w gościnę. Byłem jeszcze bardziej zaskoczony, słysząc jak krzyczy pan do swego
towarzysza po angielsku.
 Chyba się starzeję  westchnął Chavasse.  Więc to wasze światła widzieliśmy.
 Przerwaliście mi kolację  potwierdził Kurbski.  Naturalnie, jak tylko zauważyliśmy was,
zgasiłem płomień maszynki. Zamierzaliście lądować, więc nie chcieliśmy was onieśmielać.
 A my myśleliśmy, że to ognisko pasterzy  oznajmił Chavasse z goryczą w głosie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl