[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pociechę poczęstował jednego z leżących solidnym kopem.
 Nie kopie się leżącego, bo może wstać i oddać  upomniałem go, dając równocześnie obu
Ultimados po zastrzyku.  Zmywamy siÄ™ stÄ…d, ale nie na piechotÄ™.
 DokÄ…d?
 Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz. Wtaszczyliśmy obu śpiących na tylne siedzenie.
 Też tam wsiadaj  powiedziałem, spychając kierowcę na podłogę.  A zatem gdzie
jedziemy?
Z tyłu dobiegało mnie jedynie melodyjne chrapanie na trzy głosy. Ledwo Jorge usiadł, zaraz
chyba stracił przytomność. Musieli go niezle wymaglować. Niemniej znów byłem zdany tylko na
siebie. Skierowałem wóz na szosę. Dość miałem odgrywania samotnego bohatera. Po cholerę
sprowadziłem tu rodzinę?
* * *
Zapadał wczesny zmierzch, gdy zatrzymałem się w jakimś zagajniku, wywaliłem trzech
tajniaków na trawkę, powiązałem ich własną odzieżą i schowałem w krzakach, bodajże jeżynach
poprzerastanych pokrzywami. Jorge zaczął pojękiwać, zaaplikowałem mu zatem znieczulenie i
stymulatory. Efekt był natychmiastowy, powtórzyłem więc zabieg na sobie.
 Lepiej ci?  spytałem, gdy zaczął się przeciągać.
 Owszem. Przede wszystkim muszę ci podziękować.
 Najlepszy sposób to informacja, gdzie powinniśmy teraz pojechać.
 A gdzie jesteśmy?
 Autostrada, jakieś piętnaście mil na południe od Puerto Azul.
 Umiesz pilotować helikopter?
 Helikopter też. A co, plącze się tu jakiś?
 Niedaleko jest niewielkie prywatne lotnisko. Pilnowane, naturalnie, ale...
Przerwał, słysząc moje lekceważące parsknięcie. Zmęczenie zniknęło. Pomknęliśmy w stronę
lotniska. Nareszcie jakaÅ› szansa na dotarcie do domu!
* * *
Jorge narzucał mi się wręcz z pomocą, ale kazałem mu zostać w wozie. Nie lubię, jak amatorzy
plączą mi się w trakcie pracy pod nogami. Odłączenie alarmu i sforsowanie płotu z drutu kolczastego
nie było większym problemem, a załatwienie wartowników trwało ciut dłużej tylko dlatego, że
bezwstydnie łazili po całym terenie, zamiast grzecznie siedzieć na wartowni. Po dziesięciu minutach
podszedłem spacerowym krokiem do bramy i otwarłem ją szeroko.
 Z tobą wszystko wydaje się takie proste  odezwał się z podziwem Jorge.
 Każdy ma jakieś uzdolnienia  przyznałem.  Ja na przykład, zupełnie nie nadaję się na
przewodnika. O, ten tu wyglÄ…da na wyczynowy model. Bierzemy?
* * *
Zanim jeszcze Jorge zapiął pasy, włączyłem spinakiem motory. Na jednym z ekranów pojawiła
siÄ™ komputerowa mapa.
 Tu jest Primoroso  wskazał Jorge.  Tu Bonie. Ma najsłabszą obronę przeciwlotniczą. A
posiadłość markiza jest w tym kierunku. Jasne?
 Jasne. Gotów?
Skinął głową i wystartowaliśmy.
Lot był nudny, radar nic nie pokazywał, nikt nas nie wołał przez radio. Gdyby nie kilka świateł
w dole, nigdy nie zauważyłbym, że przelecieliśmy nad Barierą. Najwyrazniej Zapilote nie brał pod
uwagę porwania przez któregoś ze swoich poddanych urządzenia latającego. Cóż, podobno człowiek
uczy się na błędach.
Gdy znalezliśmy się nad Castle de la Rosa, odpowiedziałem na wezwanie z zamku i
wylądowałem na rzęsiście oświetlonym placu, gdzie czekały już trzy najważniejsze dla mnie osoby.
Pomachałem chłopakom i wziąłem Angelinę w ramiona z takim entuzjazmem, że obaj zaczęli
nam bić brawo.
 Tego mi brakowało  szepnęła Angelina po dłuższej chwili.  Nic ci nie zrobili,
kochanie? Bo jeśli, to tutejsze służby pogrzebowe zapomną, co to jest martwy sezon.
 Oni nic, ale ja im sporo. Poza tym zdobyłem nowych sprzymierzeńców, nie oszukiwałem w
karty. Właściwie nie miałem chwili spokoju. Co tutaj?
 Tak naprawdę, to nic. Markiz doszedł już prawie do siebie, my zaś przygotowaliśmy
twierdzę do obrony i opracowaliśmy dokładne plany kampanii...
 Wojennej?
 Wyborczej. Będzie to najnieuczciwsza kampania, zakończona najdokładniejszym
sfałszowaniem wyników w historii demokracji.
Jorge stał i słuchał tego ze szczęką opadłą do ziemi.
Rozdział 19
Ranek był wspaniały, widok z balkonu przedni, a śniadanie, którego szczątki (poza kawą)
sprzątała właśnie służba, wprost wyśmienite. Jak zwykle, sielankę przerwała Angelina.
 Podczas twojej nieobecności przejrzałam bibliotekę markiza  oznajmiła, odkładając
serwetkę.  Jeden z jego przodków miał oryginalne hobby: kolekcjonował uniwersytety. Zebrał ich
prawie tysiÄ…c.
 Oryginalne było łagodnym określeniem, hobby należało nazwać raczej ekscentrycznym. Choć
z drugiej strony, każdy może wydawać własne pieniądze, jak mu się podoba, byle nie szkodził innym.
Zbieranie uniwersytetów było kosztowne, ale poza tym nieszkodliwe. Wydatki powodowała zresztą
nie cena uniwersytetu, bo każdy mieścił się na obszernym dysku, nie droższym niż butelka dobrego
wina, ale konieczność podróżowania po całej zamieszkanej galaktyce i poszukiwania po co
odleglejszych planetach takich zabytków jak banki pamięci dawno nie istniejących uczelni.
 Sprawdziłam sobie tę bibliotekę pod kątem danych na temat fałszowania wyborów i
politycznych brudów  wyjaśniła Angelina.  I chociaż było tam sporo pozycji, większość
stanowiły lamenty, że takie wydarzenia mają miejsce i rozważania, jak im zapobiegać. Dla nas
bezużyteczne.
 Szkoda.
 W jednym przypadku dopisało mi wszakże szczęście. Dysk był tak stary i zniszczony, że
nazwy uczelni nie dało się odczytać, ale nie byłabym zdziwiona, gdyby pochodził jeszcze z Ziemi.
Biblioteka uczelniana pozostała jednak nietknięta, w niej znalazłam coś, co śmiało możemy nazwać
przewodnikiem po naszej kampanii wyborczej. Oto wydruk.
Podała mi plik kartek, leżący dotąd przy jej fotelu.
 Jak wygrać wybory  przeczytałem na pierwszej.  Podtytuł, Albo jak głosować z
cmentarza. Autorstwa niejakiego Seamensa O Neila. Co ten podtytuł oznacza, na litość boską? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl