[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czyżby? - zapytał Disher. - Trzydzieści lat temu Dan White dokonał zamachu na
burmistrza San Francisco i radnego miasta, a przed sądem bronił się, że za bardzo objadł się
ciasteczkami Twinkies. Dzięki temu dostał zarzut umyślnego spowodowania śmierci, a nie
zabójstwa z premedytacją.
- Celna uwaga, Randy - stwierdził z westchnieniem Stottlemeyer. - Przyznaję się do
pomyłki.
Bob spojrzał na Mońka.
- Czy grzybica stóp rzeczywiście może się przenieść do mózgu?
- Może się przenieść wszędzie - odpowiedział Monk. - W tym momencie pełznie
najpewniej w naszÄ… stronÄ™.
Zrobił duży krok w tył. Podobnie Disher.
Stottlemeyer zaczął pocierać nerwowo skronie.
- Zapomnijmy na moment o grzybicy stóp i porozmawiajmy o Russellu Haxbym. Zna
pan kogoś, panie Sebes, kto życzyłby sobie jego śmierci?
- Uważa pan, że Haxby mógł zostać zamordowany? - zapytała Anna Sebes.
- Musimy rozważyć również taką możliwość. Wszystko wskazuje na to, że zginął w
wyniku nieszczęśliwego wypadku, ale dopóki nie będziemy pewni, bierzemy też pod uwagę
zabójstwo.
- Mógł to zrobić każdy z jego wspólników w tym wielkim finansowym oszustwie -
powiedział Sebes. - Podobnie zresztą jak każda jego ofiara.
- Albo pan - podsunÄ…Å‚ porucznik Disher.
- Nie mogłem zabić Haxby ego. Może pan tego nie zauważył, młody człowieku, ale
nie mogę wyjść przed dom po poranną gazetę, nie pojawiając się w tej samej sekundzie w
telewizji CNN. Poza tym nawet gdyby udało mi się wyjść z domu, to elektroniczna obroża
sygnalizowałaby policji każde moje położenie. Jestem pewny, że wiecie, kiedy ostatni raz
przechodziłem z kuchni do sypialni. Więc jakim cudem mógłbym kogokolwiek zabić?
- Mógł pan kogoś wynająć - stwierdził Disher.
- Haxby był mi potrzebny żywy. Ale nawet gdybym chciał jego śmierci, to nie znam
żadnych płatnych morderców, a co więcej, nie mam pieniędzy, aby takiemu człowiekowi
zapłacić, prawda?
- Nie wiadomo - powiedział kapitan. - Może ma pan jakąś sumkę odłożoną za granicą.
Może pańska żona ma zagraniczne konto. Jeśli jednak tak jest, to sam pan wie, że szybko je
znajdziemy i sprawdzimy, czy w ostatnim czasie nie dokonano z niego wypłat.
- Jesteśmy bankrutami - rzucił Bob.
- To jest nas troje - wtrąciłam.
- My przynajmniej nie jesteśmy pożerani przez mięsożerne grzyby - pocieszył mnie
Monk. - Jak sądzę, dowodzi to, że jednak istnieje na świecie jakaś sprawiedliwość.
Detektyw Monk i pułapka na owady
Kiedy wyszliśmy z domu Sebesów, Monk wziął ode mnie tuzin chusteczek i
dokładnie wytarł sobie ręce, twarz i szyję.
- Gdy tylko ten człowiek znajdzie się za kratkami, dom należy spalić do fundamentów,
a popiół rozsypać w kosmosie.
- Tylko dlatego, że ma grzybicę? Połowa sportowców ma grzybicę stóp - stwierdził
Disher.
- Każdy sportowiec z taką stopą powinien ją sobie natychmiast odciąć - orzekł Monk.
Włożył zużyte chusteczki do foliowego woreczka, zamknął go szczelnie i podał mi, bym
wyrzuciła go na śmieci.
- Wtedy jednak przestałby być sportowcem - zauważył Stottlemeyer. - Chyba że
uprawiałby siłowanie się na ręce.
- Albo wyścigi w zjadaniu hot dogów - dodał Disher.
- Zabójcąjest Bob Sebes. Nie ma co do tego wątpliwości - stwierdził Monk.
- Mówisz tak, bo ukradł ci pieniądze, sprofanował słowo  czyścić i ma grzybicę stóp
- powiedział kapitan.
- Oczywiście, że dlatego - przyznał Monk. - Czy trzeba więcej dowodów?
- Zwykle w takich wypadkach staramy się najpierw ustalić, czy w ogóle mamy do
czynienia z morderstwem.
- Zabierz mnie na miejsce przestępstwa, a dowiodę, że to morderstwo.
- Zapomniał pan, że kapitan zwolnił pana z pracy? - przypomniałam Monkowi. - Nie
jest pan już konsultantem Departamentu Policji w San Francisco. W ogóle nie jest pan nigdzie
zatrudniony. Jest pan czystym bankrutem.
- W takim razie mam mnóstwo wolnego czasu, który mogę spędzić na miejscu
popełnienia przestępstwa.
- Nie, nie to staram się panu powiedzieć - spojrzałam na Stottlemeyera błagalnym
wzrokiem. - Niech mu pan wytłumaczy.
Kapitan wzruszył ramionami.
- Cóż to szkodzi? Wyprawa do Tiburon pozwoli Monkowi zapomnieć na chwilę o
kłopotach.
- Och, wszystko rozumiem. - Czułam, jak czerwienieję na twarzy. - Nie wpuścił pan
Mońka do domu Sebesa z sympatii i współczucia dla jego sytuacji. Zrobił to pan, wiedząc, że
Monk połknie haczyk i zajmie się sprawą. Pan go po prostu bezdusznie wykorzystał,
kapitanie.
- Ależ ja naprawdę chcę się zająć tą sprawą - zapewnił Monk.
- Oczywiście, że pan chce, a kapitan doskonale o tym wiedział. - Spojrzałam gniewnie
na Stottlemeyera. - Powinien się pan wstydzić.
Wymierzyłabym mu siarczysty policzek, ale nie chciałam robić skandalu na oczach
reporterów i jeszcze dać się aresztować za czynną napaść na funkcjonariusza. Wystarczająco
trudno będzie mi zna - lezć pracę bez obciążania swojego CV informacją o aresztowaniu w
miejscu publicznym za napaść na policjanta.
Rzuciłam więc kapitanowi jeszcze jedno gniewne spojrzenie i odmaszerowałam.
Przez całą drogę do Tiburon, kiedy jechaliśmy za samochodem Stottlemeyera na
drugą stronę Golden Gate, nie odezwałam się do Mońka ani jednym słowem. Byłam zbyt
rozsierdzona na niego i na kapitana, by nie powiedzieć czegoś, czego potem bym żałowała.
Ze strachem zastanawiałam się też, skąd wpłynie moja następna wypłata, bo z całą pewnością
nie dostanę jej od Mońka.
Jakiego rodzaju pracy mam szukać, żeby w pakiecie zaoferować usługi moje i Mońka?
Jak długo będzie mnie stać na szukanie tak trudnej do znalezienia posady, zanim będę
zmuszona porzucić Mońka, by zacząć działać na własną rękę?
Ale nawet jeśli się uwolnię od tego balastu, na jaką pracę mogę liczyć w takim
kryzysie gospodarczym? Właściwie brakowało mi jakichkolwiek kwalifikacji zawodowych.
Prawdę mówiąc, w chwili, kiedy Monk mnie zatrudniał, brakowało mi nawet kwalifikacji do
tego, aby zostać jego asystentką.
Poczułam w brzuchu ukłucie strachu. Właśnie tam odczuwałam wszystkie ukłucia, złe
czy dobre. Nie był to ból ani skurcz, raczej jakieś nagłe drgnięcie, brzęknięcie napiętej struny
gitarowej. Teraz jednak narastało we mnie tak wiele zmartwień, że miałam wrażenie, jakby
ktoś w moim brzuchu grał na gitarze elektrycznej solówkę strachu.
Wkrótce zajechaliśmy za samochodem Stottlemeyera pod dom na gęsto zalesionych
wzgórzach Tiburon.
Malownicze miasteczko w dużym stopniu wyglądało tak jak sto lat temu. Wiele
oryginalnych budynków stało nietkniętych, zmodernizowano i odnowiono też stare domy na
wodzie, które w latach czterdziestych XX wieku, kiedy zalano lagunę, osadzono na
okolicznych brzegach. Tiburon miało mnóstwo czarownego uroku.
Dom Russella Haxby ego pokryty był cedrowym gontem i wyglądał właściwie jak
cztery domy różnej wysokości, ściśnięte raptem w jednym miejscu. Płaskie połacie dachu
krzyżowały się pod dziwnymi kątami ze skośnymi, tworząc bezładny miszmasz
geometrycznych kształtów. Nieregularnie rozstawione krokwie wystawały z lica ścian niczym
połamane kości, a okna wyglądały jak olbrzymie szklane czerepy.
Styl architektoniczny tego domu stanowił zamierzone zaprzeczenie wszelkiej symetrii,
zatem nic dziwnego, że Monk patrzył na budynek nie inaczej niż na stopy Boba Sebesa.
Jednak mnie się podobał. Mimo dziwacznych krzywizn i zakosów, mimo wystających [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl