[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Może jednak zdołamy dotrzeć na Farmę przed Hedge em?
- Mam nadzieję - powiedziała Lirael. Raz jeszcze przytuliła psa, a potem puściła jego szyję i
usiadła na plecaku. Sam zasnął w drugim końcu ciężarówki. Tuż przy nim drzemał zwinięty w
kłębek Mogget. Puszka po sardynkach podskakiwała z brzękiem na podłodze. Lirael sięgnęła po
nią, skrzywiła się z niesmakiem, po czym wcisnęła ją w kąt, żeby nie grzechotała.
- Będę trzymał straż - oświadczył pies. - A ty, pani, powinnaś się trochę przespać. Do świtu
zostało jeszcze kilka godzin, a przed tobą najtrudniejsze zadanie. Musisz być w pełni sił.
- I tak nie usnę - powiedziała cicho Lirael. Mimo to oparła się o plecak i zamknęła oczy. Była
podenerwowana i chętnie poćwiczyłaby fechtunek albo zajęła się czymś pożytecznym, by
rozładować napięcie. Cóż jednak mogła robić wewnątrz pędzącej drogą ciężarówki? Chyba tylko
położyć się i rozmyślać o trudach i problemach, które ją jeszcze czekały. Tak też zrobiła, po czym
niepostrzeżenie zapadła w niespokojny sen.
Pies ułożył łeb na przednich łapach i obserwował, jak Lirael, śpiąc, przewraca się z boku na
bok, coś mamrocząc. Silnik pracował nierówno, a ciężarówka podskakiwała na wybojach,
skrzypiała i chwiała się na wszystkie strony, pokonując zakręty i wzniesienia.
Mniej więcej po godzinie Mogget otworzył jedno oko, ale gdy zorientował się, że Podłe Psisko
czuwa, szybko je zamknął. Pies podniósł się cicho, podszedł do kota i przysunął pysk blisko jego
różowego noska.
- Najlepiej byłoby dla wszystkich, gdybym chwycił cię teraz za kark i wyrzucił z ciężarówki -
szepnÄ…Å‚.
Mogget, nieporuszony, otworzył jedno oko i odszepnął:
- I tak bym pobiegł za wami. A poza tym Ona dała mi jeszcze jedną szansę, więc czyżbyś ty
chciał mi tego odmówić?
- Ja nie jestem aż tak litościwy - powiedział pies, szczerząc kły. - Jeśli znowu coś wywiniesz,
możesz być pewien, że będzie to ostatni numer w twoim życiu.
- Czyżby? - prychnął kot, otwierając drugie oko. - A jak mnie nie upilnujesz?
Pies warknął cicho, lecz bardzo groznie. Wystarczyło to, by Sam się zbudził i natychmiast
sięgnął po miecz.
- Co się dzieje? - spytał zaspanym głosem.
- Nic - odpowiedział pies. - A przynajmniej nic na tyle ważnego, byś musiał się tym martwić.
Zpij dalej - wrócił do Lirael i klapnął ciężko na podłogę, głęboko przy tym wzdychając.
Mogget uśmiechnął się i potrząsnął głową, wprawiając Rannę w ruch. Słysząc dzwięk
dzwonka, Sam ziewnął przeciągle, opadł z powrotem na plecak i niemal natychmiast ponownie
zapadł w sen.
* * *
Nicholas Sayre wynurzał się z odmętów snu niczym ryba podpływająca do przynęty. Budził się
wolno, zdezorientowany, z trudem łapiąc oddech i rzucając się jak ryba, którą już wyciągnięto z
wody i wyrzucono na brzeg. Co dziwniejsze, rzeczywiście znajdował się na brzegu jeziora. Usiadł i
rozejrzał się. Część jego umysłu poczuła ulgę, gdy okazało się, że wszystko dookoła tonie w
półmroku, nad głową wiszą burzowe chmury, a w odległości nie większej niż pięćdziesiąt jardów
pojawiają się błyskawice. Nie zwrócił uwagi na blade słońce wschodzące właśnie ponad pasmem
wzgórz.
Leżał na stercie słomy, przed chatą stojącą koło zaniedbanej przystani. Dwadzieścia jardów
dalej grupa robotników Hedge a, klnąc na czym świat stoi, mozoliła się przy wyładunku
srebrzystych półkul. Za pomocą dzwigni i lin usiłowali wydostać je na keję z małego statku żeglugi
przybrzeżnej. Drugi statek czekał na rozładunek w odległości około stu jardów od brzegu jeziora,
aby do minimum ograniczyć wzajemne odpychanie się półkul.
Nicholas uśmiechnął się. Więc jednak dotarli do Młyna Forwin. Co prawda nie pamiętał, jak to
się stało, ale ważne, że półkule zostały przetransportowane na drugą stronę Muru. Farma Błyskawic
była przygotowana na ich przyjęcie i pozostało tylko je połączyć.
Znowu uderzył piorun, a zaraz potem rozległ się krzyk. Jakiś człowiek runął ze statku na
nabrzeże, ze sczerniałą skórą i płonącymi włosami. Wił się i jęczał, aż ktoś podszedł do niego i
szybkim ruchem poderżnął mu gardło. Nick obserwował tę scenę zupełnie beznamiętnie. Takie
rzeczy należały do ceny, którą trzeba było zapłacić, aby wypełnić misję związaną z półkulami - a
tylko ona się liczyła.
Nick zaczął się podnosić: najpierw stanął na czworakach, a dopiero potem zdołał się
wyprostować. Był to tak ogromny wysiłek, że na chwilę musiał chwycić się urwanej rynny, by
przeczekać zawroty głowy. Jednak szybko odzyskał równowagę. Nie zauważył, że jeszcze jeden
robotnik stracił właśnie życie. Wzrok Nicholasa przyciągały wyłącznie lśniące półkule i tylko
sprawa ich wyładunku zaprzątała mu myśli. Wiedział, że już wkrótce pierwsza z nich spocznie w
specjalnej kołysce zamontowanej na kolejowym wagonie, jednym z dwóch stojących na krótkim
odcinku torów prowadzących do zrujnowanego drewnianego młyna.
Tak przynajmniej sam to kiedyś zaplanował. Raptem przyszło mu do głowy, że właściwie nie
dokonał nigdy osobistej inspekcji Farmy Błyskawic. Cała budowa, którą opłacił jeszcze przed
wyjazdem do Starego Królestwa - wydało mu się teraz, że bardzo dawno temu - przebiegała na
podstawie jego rysunków, ale nie widział dotąd swego dzieła. Znał Farmę tylko z planów oraz
sennych wizji.
Wciąż jeszcze był osłabiony chorobą, na którą zapadł po tamtej stronie Muru, i nie mógł
poruszać się o własnych siłach. Potrzebował laski albo nawet kuli. W pobliżu zauważył proste
nosze zrobione z dwóch drewnianych tyczek oraz kawałka płótna i pomyślał, że gdyby udało mu
się wyjąć jedną z nich, mógłby się na niej wesprzeć. Bardzo ostrożnie i powoli zbliżył się do noszy,
klnąc swoją słabość, gdy stracił równowagę. Przyklęknął i wyciągnął drążek z płóciennych
zaszewek. Kij miał przynajmniej osiem stóp długości i był dosyć ciężki, ale Nicholas uznał, że
lepsze to niż nic.
Już miał wstać, gdy nagle dostrzegł na noszach coś błyszczącego. Był to mały kawałek drewna
pomalowany w dziwne, świetliste wzory. Zaskoczony odkryciem, wyciągnął rękę w stronę
znaleziska.
Gdy tylko dotknął drewienka, jego ciałem wstrząsnął nagły atak nudności. Ale nawet
wymiotując, nie cofnął ręki i nadal przytrzymywał palcem znaleziony przedmiot, który, jak zdołał
sobie teraz przypomnieć, był pozostałością fletu wiatrowego. Co prawda nie mógł go podnieść, bo
dłoń odmówiła mu posłuszeństwa i nie był w stanie zacisnąć palców, ale przynajmniej go dotykał.
Już samo to wystarczyło, by nagle odzyskał pamięć. Znowu stał się Nicholasem Sayre, a nie
bezwolną kukłą, kontrolowaną przez srebrzyste półkule.
- Jakem Sayre - szepnął, przypominając sobie rozmowę z Lirael - przysięgam, że do tego nie
dopuszczę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl