[ Pobierz całość w formacie PDF ]
boga.
Chewbacca i Erdwa uznali to za znakomity dowcip. Przez kilka sekund histerycznie wyli i
piszczeli. Z trudem zdołali się uspokoić. Wookie otarł łzę z oka.
Han tylko pokręcił głową z wszechogarniającą, ogól-nogalaktyczną cierpliwością.
Może wykorzystasz swe boskie wpływy, żeby nas stąd wyciągnąć? zaproponował
zatroskanym tonem.
Trzypeo wyprostował się na całą wysokość,
Proszę wybaczyć, generale Solo odparł ociekając godnością. Ale to nie byłoby
właściwe.
Właściwe?! ryknął Han. Zawsze wiedział, że pewnego dnia ten napuszony robot
posunie się za daleko. Ten dzień właśnie nastąpił,
Udawanie istoty boskiej jest wbrew mojemu oprogramowaniu wyjaśnił android, jakby
tłumaczył rzeczy oczywiste.
Han ruszył groznie ku niemu. Palce go świerzbiły, by wyciągnąć wtyczkę.
Posłuchaj, ty worku śrubek.,. Zanim zrobił kolejny krok, piętnaście włóczni Ewoków
mierzyło mu prosto w twarz.
%7łartowałem tylko uśmiechnął się grzecznie.
Procesja Ewoków kroczyła wolno przez mroczny las niewielkie, pełne powagi stworzenia
torowały sobie drogę przez gigantyczny labirynt. Słońce zachodziło, a kraina ciszy okryta
gęstniejącymi cieniami
wywierała jeszcze bardziej imponujące wrażenie. Ewoki jednak czuły się tu jak w domu, bez
wahania skręcając w kolejne korytarze wśród listowia.
Na ramionach niosły czwórkę więzniów: Hana, Chewbaccę, Luke'a i Erdwa, przywiązanych
do długich drągów, owiniętych lianami tak, że przypominali larwy wijące się w szorstkich
kokonach.
Za jeńcami jechał w lektyce, skleconej z gałęzi na podobieństwo tronu, Trzypeo niesiony na
barkach pokornych Ewoków. Niby udzielny władca spoglądał wokół siebie, na seledynowy blask
zachodzącego słońca, sączący się przez gałęzie, na egzotyczne kwiaty, zamykające swe płatki,
na pradawne drzewa i lśniące liście paproci. Wiedział, że nikt jeszcze nie podziwiał tych zjawisk
w taki sposób. Nikt nie posiadał jego sensorów, obwodów, programów i bloków pamięci... a
więc, w rzeczywistości, to on stworzył ten mały wszechświat, wszystkie jego obrazy i barwy.
To było przyjemne uczucie.
VI
Gwiazdziste niebo zawieszone było tuż nad czubkami drzew tak przynajmniej zdawało się
Lu-ke'owi, gdy Ewoki wniosły go wraz z przyjaciółmi do wioski. Z początku nawet się nie
zorientował, że to wioska; maleńkie, pomarańczowe iskierki wziął za gwiazdy. Nietrudno było o
pomyłkę, podczas gdy zwisał z drąga, a światełka migotały w górze, między gałęziami.
Potem jednak zaczęli wchodzić do góry złożonym systemem schodów i ukrytych ramp
wiodących dookoła ogromnych pni. Im wyżej się wspinali, tym większe i bardziej jaskrawe
stawały się światła. Wreszcie Luke zrozumiał, że to ogniska ogniska na konarach drzew.
Stanęli na rozchybotanym, drewnianym pomoście, zbyt wysoko nad ziemią, by dostrzec w
dole cokolwiek poza przepastną otchłanią. Luke obawiał się, że Ewoki zrzucą ich po prostu, by
zbadać znajomość magii lasu. Lecz stworzonka miały inne plany,
Pomost urywał się w połowie drogi między dwoma drzewami. Pierwsza z istot chwyciła długą
lianę i przeskoczyła na daleki pień, w którym Luke mógł to zobaczyć wykręcając głowę do
tyłu otwierała się wielka, podobna do groty dziupla. Nad przepaścią szybko przerzucono
liany, budując z nich coś w rodzaju siatki. Potem przeciągnięto jeńców, wciąż przywiązanych do
drągów. Luke raz tylko spojrzał w dół, w pustkę. Nie było to miłe przeżycie.
Czekali na wąskiej, chwiejnej platformie, aż wszyscy dotrą na miejsce. Pózniej maleńkie
małpko-nie-dzwiadki zwinęły sieć i poniosły więzniów do wnętrza
pnia. Panowała tu absolutna ciemność, Luke jednak odniósł wrażenie, że znalazł się raczej w
tunelu, niż w grocie. Wyczuwał wokół twarde, solidne ściany, jak w górskiej sztolni. Kiedy
wynurzyli się znowu, pięćdziesiąt metrów od wejścia, byli już na wioskowym placu.
Otaczał ich labirynt platform, pomostów i chodników rozciągniętych w gęstej kępie olbrzymich
drzew. Na tym rusztowaniu stały chaty, zbudowane z utwardzonej skóry, wikliny i gałęzi, z
glinianymi klepiskami i dachami krytymi strzechą. Przed wieloma z nich płonęły ogniska.
Wymyślny system lian wychwytywał iskry i niby komin wypuszczał, gdy już zgasły. A wszędzie
krążyły setki Ewoków.
Kucharze, garbarze, strażnicy, starcy... Matki Ewoków, na widok jeńców, chwytały piszczące
dzieci i uciekały do chat albo mrucząc coś pokazywały im palcami. Dym palenisk wypełniał
powietrze; dzieci bawiły się, muzykanci grali dziwne, harmonijne melodie na wydrążonych
pniach i trzcinowych piszczałkach,
W dole rozciągała się czarna otchłań, a w górze druga, jeszcze większa, Między nimi znalazła
się jedynie ta nieduża wioska. Luke wyczuwał ciepło, światło i szczególny spokój.
Grupa myśliwych i jeńcy zatrzymali się przed największą chatą. Luke'a, Chewie i Erdwa
oparto, wciąż przywiązanych do drągów, o pobliski pień, Hana natomiast przywiązano do kija
nad jamą, podejrzanie przypominającą palenisko do rożna.
Z chaty wyszedł Teebo. Był odrobinę tęższy od pozostałych i z pewnością bardziej
wojowniczy, Futro miał w jasne ciemnoszare pasy. Zamiast normalnego skórzanego'kaptura
nosił na głowie górną, rogatą część zwierzęcej czaszki, ozdobioną dodatkowo piórami.
Trzymał kamienny topór i nawet jak na kogoś tak niskiego, wyraznie zadzierał nosa.
Spojrzał obojętnie na grupę, po czym złożył jakieś oświadczenie. Wtedy wystąpił jeden z
myśliwych Paploo, Ewok w krótkiej pelerynce, który miał bardziej przyjazny stosunek do
jeńców.
Teebo rozmawiał z nim przez chwilę. Dyskusja szybko przekształciła się w gorący spór, w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- plytydrogowe.keep.pl
Porwanej i sprzedanej powrót do piekła Forsyth Sarah
Palmer Diana PowrĂłt do Arizony
Tolkien J. R. R. Hobbit czyli tam i z powrotem
Anderson Kevin J. & Moesta Rebecca Oblężenie akademii jedi
Elaine Viets [Mystery Shopper 03] Dying To Call You (pdf)
Joel Rosenberg 03 The Silver Crown