[ Pobierz całość w formacie PDF ]

O godzinie dziewiątej Lesable oczekiwał przed dworcem na pociąg paryski, podczas gdy
grom w liberii z pozłacanymi guzami trzymał przy uździe lejce tłustego kuca, zaprzęgniętego
do nowiutkiego powoziku.
39
Lokomotywa zagwizdała z daleka, po czym nadjechała, ciągnąc za sobą rząd wagonów, z
których wypłynął strumień podróżnych.
Pan Torchebeuf z żoną w świetnej toalecie wysiadł z wagonu pierwszej klasy, podczas gdy
z wagonu klasy drugiej wysiedli Pitolet i Boissel. Nie śmiano zaprosić ojca Savon, ale
porozumiano się z nim, że go się spotka niby to przypadkiem po południu i zabierze za zgodą
naczelnika na obiad.
Lesable podskoczył naprzeciw zbliżającego się zwierzchnika, maleńkiego w swym
surducie, uświetnionym wielkim orderem, niby czerwoną różą w rozkwicie. Ogromna czaszka
pod kapeluszem o szerokich skrzydłach przygniatała jego wątłe ciało, nadając mu wygląd
jakiegoś dziwotworu. Wspiąwszy się odrobinę na palcach, jego żona mogła patrzeć bez trudu
ponad głową męża.
Promieniejący Leopold kłaniał się i dziękował.
Usadowił ich w powozie, po czym pobiegłszy do obydwu kolegów, którzy trzymali się
skromnie z tyłu, uścisnął im ręce, przepraszając za to, że nie może ich również zabrać do zbyt
małego pojazdu.
I wsiadłszy do powozu pochwycił lejce i odjechał, podczas gdy groom skoczył zręcznie na
małe siedzenie z tyłu.
– Idźcie nadbrzeżem – powiedział – a traficie do mego domu. Willa „Bożydara”, czwarta
za zakrętem. Spieszcie się!
Ceremonia odbyła się z pełną świetnością, po czym wrócono na śniadanie. Każdy znalazł
pod swą serwetką podarek, proporcjonalny do znaczenia danego gościa. Chrzestna matka
otrzymała bransoletkę z masywnego złota, jej mąż ozdobioną rubinem szpilkę do krawata,
Boissel portfel z juchtu, Pitolet wspaniałą fajkę z pianki morskiej. Mówiono, że to Bożydara
ofiarowała te prezenty swym nowym przyjaciołom.
Poczerwieniała ze zmieszania i radości pani Torchebeuf założyła błyszczące koło na swą
rękę, naczelnik zaś, ponieważ miał wąski, czarny krawat, do którego szpilka nie pasowała,
wpiął klejnot w klapę surduta poniżej legii honorowej, niby inny krzyż niższego rzędu.
Przez okno widać było wielką wstęgę rzeki podnoszącej się ku Suresnes wzdłuż stromych
brzegów wysadzanych drzewami. Potoki słońca padały na wodę, czyniąc z niej rzekę ognistą.
Z powodu obecności państwa Torchebeuf obiad przebiegał początkowo w nastroju
poważnym. Później się rozweselono. Cachelin opowiadał grube żarty, uważając, że człowiek
tak bogaty jak on może sobie na nie pozwolić. Przyjmowano je powszechnym śmiechem.
Gdyby wypowiadał je Pitolet lub Boissel, na pewno by raziły.
Przy deserze wypadło pokazać dziecko. Każdy z gości je ucałował. Tonące w pianie
koronek patrzyło na ludzi swymi niebieskimi oczyma, mętnymi i bezmyślnymi. Obracało
nieco swą pucułowatą twarzyczką, w której zdawały się rodzić zaczątki uwagi.
– Wygląda na małe Maziątko – szepnął do ucha swemu sąsiadowi, Boisselowi, Pitolet
wśród ogólnej wrzawy.
Zdanie to obiegło nazajutrz całe ministerstwo.
Tymczasem wybiła druga. Wypito likiery i Cachelin zaproponował zwiedzenie
posiadłości, a później spacer nad brzegiem Sekwany.
Goście w uroczystym pochodzie krążyli z pokoju do pokoju, obejrzeli wszystko od piwnic
do strychu, a potem obeszli ogród od drzewa do drzewa, od rośliny do rośliny. Wreszcie
podzielono się na dwie grupy i udano się na spacer.
Cachelin, nieco skrępowany w obecności dam, pociągnął za sobą Boissela i Pitoleta do
kawiarni nadbrzeżnych, podczas gdy panie Torchebeuf i Lesable ze swymi mężami miały
przeprawić się na drugi brzeg, ponieważ przyzwoite kobiety nie mogą mieszać się z
porozbieranym tłumem niedzielnym.
Szły z wolna drogą holowniczą, poprzedzając obydwu mężczyzn rozmawiających z
powagą o sprawach biurowych.
40
Rzeką płynęły łódki, wprawiane w ruch szerokimi zamachami wioseł przez chwatów,
którym prężyły się muskuły pod opaloną skórą. Wioślarki, rozciągnięte ma białych lub
czarnych futrach, panowały nad sterem, leniwe od słońca. Trzymały nad głowami otwarte
parasolki z czerwonego, żółtego lub niebieskiego jedwabiu niby ogromne kwiaty unoszące się
nad wodą. Krzyki, nawoływania i połajanki przenosiły się z barki na barkę, a daleki,
nieustanny gwar zmieszanych głosów dawał znać o rojącym się tłumie świątecznym.
Stojący wzdłuż rzeki wędkarze trwali bez ruchu, podczas gdy prawie nadzy pływacy
stawali na ciężkich łodziach rybackich i skakali do wody głową w dół, wdrapywali się z
powrotem na łodzie i znowu zeskakiwali w prąd:
Pani Torchebeuf rzucała wokół zdumione spojrzenia.
– Tak jest w każdą niedzielę – rzekła do niej Kora. – Rozpieszcza mnie ta urocza okolica.
Z wolna nadpływała łódź. Dwie wiosłujące kobiety wiozły dwóch zuchów leżących na
dnie. Jedna z nich zawołała w stronę brzegu:
– Hop, hop, paniusie! Mam mężczyznę do sprzedania! Niedrogo, chcecie?
Odwróciwszy się ze wzgardą Kora wzięła pod ramię swego gościa.
– Nie można tu jednak przebywać – powiedziała. – Pójdźmy stąd. Jakież te kreatury są
bezecne.
Zawróciły. Pan Torchebeuf mówił do Lesable’a:
– To będzie załatwione na pierwszego stycznia. Dyrektor dał mi formalną zgodę.
– Nie wiem, jak panu mam dziękować, drogi szefie – odparł Lesable.
Powróciwszy zastali Cachelina, Pitoleta i Boissela zaśmiewających się do łez i prawie
niosących ojca Savon, którego – jak utrzymywali w żartach – spotkali na brzegu z kokotką: [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl