[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pospacerowała trochę wkoło domu. Zrobiła notatki i uzupełniła szkice. W
spokoju poranka dostrzegła piękno budynku, ukryte pod warstwami
niepotrzebnej farby. Odkryła w ten sposób jeszcze jedno oblicze Chance'a. Czło-
wieka potrafiącego w poszukiwaniu skarbów dostrzegać rzeczy niewidoczne dla
oka.
- Dzień dobry! - Marcie usłyszała głos Hanka. - Jestem zaskoczony,
widząc cię tutaj tak wcześnie. Czy mogę ci w czymś pomóc?
- Dzień dobry. Przyjechałam, bo muszę zrobić jeszcze parę rysunków i
pomiarów.
- Gdybyś potrzebowała czegoś, zawołaj mnie. - Hank odwrócił się, by
odejść.
- Jest pewna sprawa.
- Tak? - Zatrzymał się.
- Widzisz... - Marcie podeszła bliżej. Nie chciała, by ich rozmowa mogła
być usłyszana przez wszystkich dookoła. - Tylko to jest trochę krępujące. - Z
namysłem dobierała słowa, żeby nie zabrzmiały jak wścibstwo. - Chodzi o to, że
Chance nie dał mi żadnych wskazówek. Ani nie ustalił żadnych ograniczeń
finansowych. Wszystkie decyzje muszę podjąć sama, a ja wcale nie jestem
pewna, czego on oczekuje. Pracowałeś z nim już wcześniej, prawda? - Wyjęła
notes i długopis.
- Oczywiście. Wykonywałem wszystkie szkolne projekty Chance'a w San
Diego. Tak jak Scott Blake w San Francisco.
Marcie nie była pewna, czy dobrze zrozumiała. Szkolne projekty?
- 51 -
S
R
- Chyba nie rozumiem - powiedziała z wahaniem. - Sądziłam, że Chance
kupił po prostu stary, zniszczony dom, żeby odnowić go i sprzedać z zyskiem. I
że wynajął twoją firmę tylko do wykonania tej pracy. Co miałeś na myśli,
mówiąc  szkolne projekty"?
Hank nerwowo przestąpił z nogi na nogę.
- Nie powinienem był tego mówić. Sądziłem, że skoro tu będziesz
pracowała, to wiesz wszystko o fundacji Chance'a.
- Opowiedz mi o niej. - Marcie starała się, by zabrzmiało to możliwe
obojętnie. - Bardzo chciałabym dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Jest taki
tajemniczy.
Hank zmarszczył brwi. Przez moment zastanawiał się głęboko.
- No, cóż. Chyba niczego już nie zepsuję. Jeżeli Chance cię zatrudnił, to
znaczy, że ci ufa.
Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że ktoś mógłby jej nie ufać.
Dopiero, słysząc słowa Hanka, zrozumiała, że dla kogoś takiego jak Chance to
wcale nie musiało być takie oczywiste. Przecież on wciąż musiał mieć się na
baczności przed ludzmi, którzy mogli chcieć zaszkodzić jego nazwisku lub
zajmowanej pozycji. Poczuła się uszczęśliwiona. Chance Fowler obdarzył ją za-
ufaniem.
Hank poprowadził ją na piętro.
- Kilka lat temu Chance założył fundację, która pomaga młodym,
zagubionym w życiu chłopcom - mówił. - Nastolatkom wyrzuconym ze szkół.
Osiemnasto- i dziewiętnastolatkom, którzy weszli w kolizję z prawem z takiego
czy innego powodu. Kupuje stare domy, a chłopcy, pod moim nadzorem i przy
sporadycznej pomocy fachowców z mojej firmy, pracują przy ich remoncie. Nie
tak jak w zwykłych szkołach, w których uczniowie muszą płacić za naukę
zawodu. U Chance'a dostajÄ… nawet niewielkie pensje. Kiedy dom jest gotowy,
Chance sprzedaje go i kupuje następny. A gdy uczniowie zdobędą wystarczające
- 52 -
S
R
kwalifikacje, zatrudniamy ich jako pełnopłatnych pracowników. Wszystkie
zyski ze sprzedaży domów przeznaczane są na zakup następnych.
- Nie miałam o tym pojęcia - szepnęła.
Jej serce rozgrzała duma, że ktoś taki jak Chance Fowler zaprosił ją do
współpracy. Z wolna rozpływał się we mgle jego gazetowy portret. Wyłaniał się
zaś człowiek naprawdę wartościowy.
- Mało kto o tym wie. Chance bardzo dba o to, by nikt nie przeszkadzał
jego uczniom.
- Mówisz o tych chłopcach: uczniowie. Czy działania Chance'a mają
akceptację władz stanowych lub ministerstwa szkolnictwa?
- Niezupełnie. Ale Chance współpracuje z miejskimi i stanowymi
urzędnikami. Przede wszystkim jednak stara się pomagać zacząć nowe życie
tym młodym ludziom, którzy w przeciwnym przypadku wylądowaliby
prawdopodobnie w więzieniu. I niezwykle starannie pilnuje, by nikt mu w tym
nie przeszkadzał. Wciąż lęka się, że któryś z brukowców wyciągnie wszystko na
światło dzienne.
- Chcesz powiedzieć, że to nie jest całkiem legalne?
- Ależ nie! Nic z tych rzeczy. Chance oficjalnie zarejestrował swoją
fundację. W ten sposób są udokumentowane wszystkie wydatki. Zwłaszcza że
sam nie czerpie z tego ani grosza zysku.
- Znasz go już bardzo długo, prawda? Jego rodzina musi być z niego
dumna. - Marcie nie miała pojęcia, dlaczego to powiedziała. Wiedziała przecież,
że Chance nie jest w najlepszych stosunkach z ojcem.
Hank parsknął pogardliwym śmiechem.
- O, tak! Znam Chance'a już od wielu lat. Kiedyś pracowałem dla
Douglasa Fowlera. Kiedy Chance przyszedł do niego ze swoim pomysłem, jego
stary powiedział, że to tylko marnotrawienie pieniędzy i że nie życzy sobie, by
nazwisko Fowlerów było w to zamieszane. - Hank zmienił głos i
przedrzezniając seniora rodu, powiedział:
- 53 -
S
R
- Nazwisko Fowler oznacza zyski, nie jakieÅ› tam niedochodowe
przedsięwzięcia. Nie chcę już nigdy więcej słyszeć o tej bzdurze. - Hank
zamyślił się na moment. - Tak właśnie powiedział starszy pan. Było to wiele lat
temu. Od tego czasu Chance nie poprosił go już o nic więcej. Wtedy właśnie
zerwał z nim kontakty - dodał smutno.
- Od tamtej pory niczego od niego nie przyjął. Są dla siebie całkiem obey.
Nie jak ojciec i syn. A wszystkiemu winien jest stary.
- Wiedziałam, że Chance'owi nie układa się z ojcem. Nie sądziłam jednak,
że tak to wygląda. Chcesz powiedzieć, że w ogóle ze sobą nie rozmawiają? -
Przypomniał się jej wydruk komputerowy z poczty elektronicznej informujący
Chance'a o ślubie ojca.
- Utrzymują kontakty. Całkiem oficjalne. Wrażliwość i współczucie dla
innych Chance odziedziczył po matce. Teraz zostały mu tylko obowiązkowe
spotkania rodzinne. Dlatego przed świętami jest zawsze taki spięty.
- No cóż. Chyba lepiej już pójdę. - Marcie wykonała nieokreślony ruch
ręką i ruszyła ku schodom. Wśród plątaniny myśli przelatujących przez jej
głowę jedna wracała uparcie. Chance jej zaufał.
Na krótką chwilę wszystko, co dotyczyło Chance'a Fowlera, stało się
jasne i proste. Nie na długo jednak. Rozsądek szybko sprowadził Marcie na
ziemię. Być może nie poznała jeszcze wszystkich cech jego charakteru.
Przecież powszechnie znany obraz Chance'a nie mógł zostać w całości
wymyślony przez dziennikarzy. Ostatecznie wtedy, na ulicy, potraktował ją
dosyć obcesowo. I choćby nie wiadomo jak bardzo ją pociągał, na pewno nie
był mężczyzną, z którym chciałaby spędzić resztę życia.
- 54 -
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
Marcie po raz ostatni przyjrzała się projektowi ogrodu. Szczególnie wiele
uwagi poświęciła frontowej stronie domu. Zależało jej, by z ulicy wyglądał jak
najlepiej. To mogło bardzo pomóc przy sprzedaży.
Była zadowolona z wykonanej pracy. Miała nadzieję, że i Chance'owi ten
projekt się spodoba. Wydrukowała szczegółowy kosztorys i umowę. Wszystko
było gotowe do podpisu.
Minęły dwa dni od ich ostatniego spotkania. Chance nie zadzwonił ani
razu, nie wpadł do sklepu. Nawet nie sprawdził, jak idą prace. Marcie wiele razy
myślała o tym, co usłyszała od Hanka Varneya. Prawdę mówiąc, nie mogła się
uwolnić od myśli o swoim zleceniodawcy. Dwa spędzone bez niego dni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl