[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z uśmiechem:
– Po szczepionkę na grypę?
Joanne potwierdza dla świętego spokoju.
Obok gabinetu jest również apteka, co Joanne uważa za świetny pomysł. Koniec
z jeżdżeniem po mieście w ulewnym deszczu w poszukiwaniu apteki czynnej dłużej
niż do piątej. Ta placówka działa w tych samych godzinach co gabinet, więc można
upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Joanne dostrzega egzemplarz magazynu wnętrzarskiego, zostawia go jednak i sięga
po grudniowy numer „Dobrej Gospodyni”. Nieco zaskoczona, że znalazła tu bieżące
wydanie czasopisma, zastanawia się, jak urozmaicić kolację wigilijną: Może spróbuje
w tym roku upiec gęś? Albo perliczkę? Przegląda przepis na terrinę łososiową
(potrawa dobra dla cukrzyków), ale jej myśli wciąż krążą wokół zaginionej
dziewczynki.
Kiedy Joanne przeniosła się do dochodzeniówki, początkowo nie umiała pogodzić
życia prywatnego z pracą. Nie była jak detektywi z seriali telewizyjnych, którzy nigdy
nie przestają pracować, dużo piją, zadzierają ze swoim szefami i tracą rodziny
na rzecz służby w policji.
Problem Joanne był subtelniejszy. Przekonała się, że gdy tylko przestaje myśleć
o prowadzonym właśnie śledztwie, gdy zaczyna się zajmować codziennym życiem,
dopadają ją okropne wyrzuty sumienia.
Jeśli nawet nie myślała o pracy, czuła, że powinna poświęcać jej każdą myśl.
Teraz umiała już sobie z tym radzić. Przyrównywała to do procesu twórczego,
o jakim mówili artyści. Kiedy zajmowali się czymś innym, pracowała ich
podświadomość, która w kreatywny, niczym nieskrępowany sposób rozwiązywała
dany problem.
Joanne przekonała się, że gdy pozwalała myślom błądzić swobodnie i odpocząć
umysłowi, odpowiedzi i pomysły pojawiały się jak grzyby po deszczu. W jednej
chwili ich nie było, a w następnej nie mogła się od nich opędzić.
Słyszy brzęczyk sygnalizujący, że do gabinetu może wejść następny pacjent.
Na ekranie pojawia się jej nazwisko. Starsza pani z sąsiedniego siedzenia wydaje się
nieco zdenerwowana faktem, że to nie ona zostanie przyjęta pierwsza, ale Joanne nie
ma ochoty wyjaśniać, że jednak nie przyszła po szczepionkę na grypę.
Denerwuje się trochę, bo będzie się musiała rozebrać. Nie jest pruderyjna ani nawet
nieśmiała, nie lubi tylko widzieć miny osoby, dla której się rozbiera.
Puka i wchodzi do środka. Wita ją doktor Ravenscroft, który od dzieciństwa Joanne
jest jej lekarzem rodzinnym.
– Joanne! Miło cię widzieć. Siadaj. Jak się czujesz?
– Dobrze, dziękuję.
– A co słychać u twojej ciotki? Dawno jej nie widziałem.
– Bez zmian, panie doktorze. Nie bez powodu nazywają ją Szaloną Jackie.
Lekarz chichocze.
– Nadal mieszka z tobą? – pyta.
– Owszem, i tak już chyba zostanie.
Doktor uśmiecha się ze współczuciem.
– A co z tobą? Wciąż walczysz z przestępczością?
– Staram się.
– Świetnie. Świetnie. – Zaczyna pisać coś w komputerze, otwiera jej kartę. – No
dobrze, co cię tu dzisiaj sprowadza?
– Chciałabym zmniejszyć piersi.
Nie podnosi na nią wzroku.
– Też za nimi nie przepadam – mruczy z roztargnieniem, a Joanne nie wie, jak
zareagować. – Miewasz bóle w górnej części pleców, potówki?
– Tak – odpowiada. – Ból dopada mnie tylko czasami, ale jest wtedy naprawdę
nieznośny. Ale największy problem tkwi tutaj – dodaje, wskazując odcinek między
szyją i barkiem.
– Mięsień czworoboczny. – Kiwa głową. – Ciągle jest napięty, prawda?
Joanne dźga mięsień palcem.
– Twardy jak kamień. Po obu stronach mam wgniecenia od pasków biustonosza.
Sięga pod bluzkę i odpina prawy pasek. Odczuwa chwilową ulgę i pociera skórę.
Wkłada palec w rowek wygnieciony przez ramiączko – ma centymetr głębokości
i jest gorący.
– Przeszkadza ci to w pracy? – pyta lekarz.
– Czasami.
Nie chce mu tłumaczyć, w jaki sposób. Ani opowiadać, że nie może biegać bez
poczucia upokorzenia, że gdy zaczyna przesłuchanie, zawsze czuje się zawstydzona.
W przeszłości starała się to ignorować, ale z upływem lat coraz trudniej jej pozbyć się
strachu przed szyderstwami i kpiącymi uśmieszkami.
Doktor Ravenscroft kiwa ze zrozumieniem głową.
– Wiesz, że nie będziesz mogła karmić piersią.
– Nie mam nawet chłopaka. Karmienie piersią nie należy do moich priorytetów.
– To się może zmienić – odpowiada pogodnym tonem. – Pojawi się jakiś miły facet,
zawróci ci w głowie…
Joanne tylko patrzy wymownie.
– Nigdy nie mów nigdy! – mówi z uśmiechem lekarz. – Taka ładna dziewczyna jak
ty na pewno trafi kiedyś na chłopaka, który ożeni się z tobą…
– A gdzie się wtedy podzieje mój jednorożec? – pyta Joanne ze śmiertelną powagą.
Joanne dostaje skierowanie do chirurga plastycznego.
Wychodzi od doktora Ravenscrofta, mija gabinet zabiegowy, gdzie wszyscy
staruszkowie szczepią się na grypę, i schowek sprzątaczek, a potem przechodzi
ponownie przez poczekalnię. Zamierza już otwierać drzwi wyjściowe, nagle jednak
słyszy coś, co każe jej się zatrzymać.
– Ma pan pełnopłatne recepty? – pyta aptekarka mężczyznę stojącego przy okienku.
– Tak – odpowiada ten. – Chociaż, nie, ta nie jest płatna. To dla dziecka, widzi
pani?
– Oczywiście – kaja się kobieta. – Proszę chwileczkę poczekać, zaraz wszystko
przygotuję.
Klientem jest Guy Riverty. Co on tutaj robi? Przecież miał uczestniczyć
w poszukiwaniach.
Joanne myśli w pierwszej chwili, że kupuje proszki dla Kate. Coś, co pomoże jej się
uspokoić, zasnąć. Potem przypomina sobie, że lekarstwo ma być dla dziecka.
Postanawia poczekać w samochodzie.
Wsiada, patrzy na termometr. Minus siedem. Uruchamia silnik, żeby się ogrzać,
a z głośników grzmi muzyka. To Michael Bublé, jedna z płyt ciotki Jackie.
– Zarozumiały bubek – mruczy Joanne i wyłącza odtwarzacz.
Włącza reflektory, by trudniej było ją dostrzec we wnętrzu samochodu. Przypomina
sobie nagle coś, co powiedziała jej wcześniej Lisa Kallisto. Mówiła, że syn Kate ma [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl