[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jego, ale co zrobić, by jej nie przegapić? Był w twoim życiu taki moment, prawda?
Twarz Ann złagodniała. Nagle zdała się Laurze o wiele młodsza.
 Tak. Był. Z Richardem. Z nim mogłam szczęśliwie dożyć starości.
 Wiem.  W głosie Laury zabrzmiało współczucie.
 A teraz  Ann mówiła dalej  nawet żal mi po nim nie został! Widziałam go,
jak wiesz, mniej więcej rok temu, i co? Richard nic już dla mnie nie znaczy. I to właśnie
jest tak tragiczne, tak absurdalne. Wszystko minęło. Oboje dla siebie nic już nie znaczy-
my. Mój dawny Richard stał się pospolitym mężczyzną w średnim wieku; trochę pom-
patyczny, dość nudny, a przede wszystkim ogłupiały na tle nowej, ładnej, próżnej i afek-
towanej żoneczki. Miłej; i owszem, lecz kompletnie nieciekawej. A mimo to... mimo to...
gdybyśmy się pobrali, bylibyśmy szczęśliwi. Tak, na pewno.
 Tak  powiedziała Laura w zamyśleniu.  Myślę, że bylibyście.
 Byłam tak blisko szczęścia, otarłam się o nie...  głos Ann drżał litością nad zmar-
nowanym życiem  a potem... potem musiałam je wypuścić z rąk.
 Musiałaś?
Zdawało się, że Ann nie dosłyszała pytanie przyjaciółki.
 Zrezygnowałam ze wszystkiego dla Sarah!
 No właśnie. Ale nigdy jej tego nie wybaczyłaś, prawda?
Ann otrząsnęła się, przytomniejąc.
 Co to ma znaczyć?
Laura Whitstable parsknęła jadowicie.
 Poświęcenie! Przeklęte poświęcenie! Powinnaś wreszcie uświadomić sobie całą
ułudę poświęcenia. Akt złożenia siebie w ofierze, choć heroiczny, nie odnosi się wyłącz-
nie do jednego słodkiego momentu, kiedy człowiek czuje się szlachetny i wielkoduszny.
Aatwo jest nadstawić pierś na cios sztyletu. Aatwo, bo w takim momencie przerastamy
sami siebie. Potem jednak trzeba żyć z tym sztyletem, dzień po dniu, a to już nie jest
takie łatwe. Do tego trzeba mieć charakter. A ty, Ann, nie miałaś go dość...
Twarz Ann zapłonęła gniewem.
 Podporządkowałam Sarah całe moje życie, dla niej zrezygnowałam ze szczęśli-
wego życia u boku człowieka, którego pokochałam, a teraz słyszę, że to jeszcze mało!
 Tak nie powiedziałam.
 Może i nie. Ale w twoim przekonaniu to ja jestem wszystkiemu winna!
 Wiesz, Ann, połowa kłopotów bierze się w życiu z tego, że uważamy siebie za lep-
szą, bardziej ludzką istotę, niż w rzeczywistości jesteśmy.
135
Ann nie słuchała. Tkwiła głęboko w swojej urazie.
 Sarah, jak wszystkie dzisiejsze dziewczęta, jest zakochana w sobie. Nie zauważa, że
obok żyją inni ludzie! Czy wiesz, że przed rokiem, kiedy Richard zadzwonił, ona nawet
nie wiedziała, kto to jest? Jego imię nic dla niej nie znaczy. Nic a nic.
Laura Whitstable pokiwała poważnie głową, z miną lekarza przekonanego o własnej
nieomylności.
 Rozumiem... rozumiem...
Ann zachłystywała się żalem.
 I co mogłam zrobić? Toczyli ze sobą wieczne boje. Moje nerwy nie wytrzymywały
ciągłych scen! Gdyby Richard nie odszedł, w domu nie byłoby chwili spokoju.
Laura Whitstable przerwała szorstko:
 Na twoim miejscu, Ann, zastanowiłabym się, czy zrezygnowałaś z Richarda
Cauldfielda dla Sarah, czy dla własnego spokoju.
Ann poczuła się dotknięta.
 Kochałam Richarda. Choć Sarah kochałam bardziej...
 Nie, Ann, to nie takie proste. Zmiem sądzić, iż był taki moment, kiedy bardziej ko-
chałaś tamtego mężczyznę niż własną córkę. Zmiem sądzić, iż właśnie wówczas skoń-
czyła się twoja wewnętrzna szczęśliwość, natomiast zaczęłaś żywić urazę do całego
świata. Gdybyś zrezygnowała z Richarda z miłości do Sarah, nigdy nie znalazłabyś się
w obecnym stanie. Zrezygnowałaś, bo byłaś słaba, bo nie umiałaś stawić oporu córce,
bo chciałaś uciec od kłótni i awantur; to była porażka, a nie wyrzeczenie. Cóż, jak świat
światem, nikt nie lubi przyznawać się do porażek, zwłaszcza przed samym sobą. Ann,
tobie naprawdę zależało na Richardzie.
 A teraz ten mężczyzna nic dla mnie nie znaczy.  Głos Ann był pełen goryczy.
 A co z Sarah?
 Pytasz o moją córkę?
 No jasne. Jak wiele Sarah znaczy dla ciebie?
Ann wzruszyła ramionami.
 Od czasu jej małżeństwa widujemy się rzadko. Pewnie jest bardzo zajęta i pewnie
dobrze siÄ™ bawi. Ale to tylko moje przypuszczenia.
 Widziałam ją wczoraj wieczorem...  Laura przerwała.  W restauracji, w pew-
nym towarzystwie.  Znów zamilkła, po czym oznajmiła bez ogródek:  Była pijana.
 Pijana?  W oczach Ann pojawił się popłoch. Mimo to roześmiała się.  Droga
Lauro, nie bądz taka staroświecka. Wszyscy młodzi ludzie piją dzisiaj całkiem sporo.
Wygląda na to, że przyjęcie dopiero wtedy jest udane, kiedy wszyscy są pod dobrą datą
albo majÄ… w czubie; nazwij to, jak chcesz.
Laura pozostała niewzruszona.
136
 Może i tak, a co do mnie, rzeczywiście jestem staroświecka, a przynajmniej w ta-
kim stopniu, by nie podobała mi się młoda kobieta, którą dobrze znam, pijana w pu-
blicznym miejscu. Ale powiem ci coś jeszcze. Rozmawiałam z Sarah. yrenice jej oczu
były rozszerzone.
 Co to oznacza?
 To oznacza jednÄ… z tych rzeczy... powiedzmy, kokainÄ™.
 Narkotyki?
 Tak. Mówiłam ci kiedyś, że Lawrence Steene był podejrzewany o udział w aferze
narkotykowej. Och, nie dla pieniędzy, oczywiście. On to robił dla czystej sensacji.
 Mój zięć zawsze wydaje mi się zupełnie normalny.
 Cóż, jemu narkotyki nie przynoszą szkody; on tylko uwielbia eksperymento-
wać z własnymi doznaniami. Mężczyzni jego pokroju potrafią nad sobą panować.
Z kobietami bywa inaczej. Jeśli któraś jest nieszczęśliwa, wystarczy, by raz spróbowała,
a już nie wyrwie się z nałogu.
 Sugerujesz, że moja córka jest nieszczęśliwa?  W głosie Ann brzmiało niedowie-
rzanie.  Moja Sarah?
Laura Whitstable popatrzyła na nią zimnym wzrokiem.
 To ty powinnaś wiedzieć. Ty jesteś jej matką.
 Och! Przecież ona mi się nie zwierza.
 A dlaczego?
Ann wstała, podeszła do okna, potem wolno zawróciła do kominka. Laura Whitstable
siedziała bez słowa, obserwując ją. Kiedy Ann zapaliła papierosa, Laura zaczęła drążyć
dalej.
 Co dla ciebie, Ann, znaczyłoby ewentualne nieszczęście Sarah?
 No wiesz, moja droga? Jak możesz zadawać takie pytania. To by mnie strasznie
rozstroiło.
 Naprawdę?  Laura podniosła się.  Na mnie już pora. Zpieszę się na konferen-
cjÄ™.
Skierowała się ku drzwiom, odprowadzana przez panią domu.
 Co masz na myśli, mówiąc  naprawdę , Lauro?
 Gdzieś mi się zapodziały rękawiczki...
Poszukiwania przerwał ostry dzwonek. Edith wychynęła z kuchni i poczłapała do
drzwi wejściowych.
Ann nadal nalegała:
 Masz coś, prawda, Lauro? Coś, czego nie chcesz powiedzieć.
 Ach, oto i one.
 Doprawdy, Lauro, nie zasłaniaj się rękawiczkami! Jesteś po prostu okropna!
Edith, z grymasem przypominającym uśmiech, zapowiedziała przybysza:
137 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl