[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zastawionego złotymi naczyniami i czarami wypełnionymi
ogromną ilością zielonych orchidei.
- Jakie piękne! - wykrzyknęła Rocana, kiedy już usiadła.
- %7łałuję, że nie są w tradycyjnym kolorze stosownym dla
panny młodej - powiedział markiz - ale powiedziano mi, że te
właśnie zakwitły w oranżerii i pomyślałem, że będą ci się
bardziej podobały niż nudne białe gozdziki.
- Może właśnie ten kolor jest bardziej odpowiedni.
- Jeśli sugerujesz, że to oznacza mój pech, to jesteś w
błędzie - odpowiedział markiz. - Zielony to mój kolor, jak
również czarny. Używam ich w czasie wyścigów.
- I z pewnością zawsze miał pan szczęście, jeśli chodzi o
konie.
- Nie mogę narzekać - odrzekł markiz z zadowoleniem. -
Nie zdołałem jednak pokonać tego młodego człowieka, który
zmierzył się ze mną w ostatnim momencie w czasie wyścigu
na zamku. Jeżeli dobrze pamiętam, powiedziałaś, że nazywał
siÄ™ Patrick Fairley.
- Modliłam się, żeby on pana pokonał - rzekła Rocana. -
Byłby to dobry omen.
- Teraz rozumiem, dlaczego był taki zdeterminowany -
zauważył markiz.
Rocana westchnęła lekko.
- To był bardzo podniecający wyścig i nigdy nie sądziłam,
żeby Patrick miał jakakolwiek szansę. Ale teraz wygrał na
innym polu i mam nadzieję, że ma pan na tyle sportowego
ducha, aby życzyć mu szczęścia.
- Sądziłem, że to samo powinno dotyczyć mnie! -
odezwał się szyderczo markiz.
Rocana nie protestowała, lecz uniosła swój kieliszek i
powiedziała:
- Za Patricka, który zdobył bardzo specjalną nagrodę,
mimo wszystkich przeciwności.
Markiz także uniósł kieliszek i spełnił toast. Następnie
powiedział:
- - Myślę, że tak samo powinnaś wypić za mnie, ale
oszczędzę ci rumieńców i poproszę, żebyś zrobiła to pózniej.
Po chwili namysłu Rocana zrozumiała, że markiz w
cyniczny sposób sugerował, że to on wygrał ją jako swoją
nagrodÄ™.
Nie podjęła tego tematu, lecz zamiast tego powiedziała:
- Za chwilę przyjdzie służba z kolejnym daniem, a
miałam nadzieję, że powie mi pan, dlaczego się tak
spieszyliśmy, żeby dojechać do Paryża.
- Oczywiście - zgodził się markiz. - Wyjaśnienie jest
całkiem proste: Książę Regent poprosił mnie, żebym kupił dla
niego prywatnie pięć niezwykle cennych obrazów, i
zobowiązałem się zrobić to dzisiaj, gdyż jutro byłyby one
wystawione na aukcjÄ™.
- Obrazy! - wykrzyknęła Rocana. - Tego się nie
spodziewałam!
- A czego, jeśli wolno spytać, oczekiwałaś? Rocanie
przyszło do głowy, że może nie powinna odpowiadać na to
pytanie. Jednak odezwała się wojowniczo:
- Jeśli to nie koń, a myślałam, że ma pan ich dosyć, to
mogła być jedynie... kobieta!
Markiz spojrzał na nią, jakby nie mogąc uwierzyć, że taka
mała istotka może być tak impertynencka. Potem powiedział:
- Widzę, Rocano, że w najmniejszym nawet stopniu, nie
jesteś tą dziewczyną, którą spodziewałem się ujrzeć:
młodziutką, niedoświadczoną debiutantką.
- Bardzo mi przykro, jeśli pana rozczarowałam -
odpowiedziała Rocana. - Ale nie pozwolono mi być
debiutantką, a tak naprawdę mam lat dziewiętnaście, jestem o
rok starsza od Caroline.
- I, jak rozumiem, zdobyłaś duże doświadczenie przez ten
rok!
Markiz znowu naigrawał się z niej, więc odpowiedziała:
- Wszelkie doświadczenie, jakie mam, zdobyłam, mogę
pana zapewnić, z książek, ponieważ nie pozwalano mi na
zamku spotykać nikogo, w tym również i pana.
Jej głos opadł i mówiła dalej bardzo cicho:
- Od czasu, gdy umarli moi rodzice, trzymano mnie w
ukryciu, dogadywano, wykorzystywano i karano. Więc jeśli
teraz zachowuję się trochę gwałtownie, musi mi pan
wybaczyć, gdyż czuję się jak odkorkowana butelka szampana.
Słowa, które spływały z jej ust, pobudziły markiza do
śmiechu.
- Widziałem już, jak pracuje twoja wyobraznia, Rocano, i
nie mogę się powstrzymać od myśli, że to jeszcze jeden
przykład.
- Może pan wierzyć w to, w co chce pan wierzyć -
odpowiedziała Rocana. - Jednak zawsze, kiedy tylko to
możliwe, mówię prawdę.
- Oprócz sytuacji, w której udajesz kogoś innego!
- Każda reguła ma swoje wyjątki.
- Jesteś albo bardzo sprytna albo bardzo głupia i muszę
uważać, żeby oddzielić ziarno od plew, czy raczej prawdę od
kłamstw!
Rocana zauważyła, że podczas gdy spożywali podany im
posiłek, służba opuściła pokój. Przypuszczała, że jest to nowy
obyczaj, który wprowadził markiz. Kiedy nadszedł moment
zmiany talerzy przed kolejnym daniem, zadzwonił małym,
złotym dzwoneczkiem, który stał obok jego nakrycia.
Po chwili byli znowu sami i Rocana powiedziała:
- Mogę panu powiedzieć, i naprawdę tym razem mówię
prawdę, że Caroline bardzo się pana bała i nienawidziła pana! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl