[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w takiej sytuacji.
Karen, gdyby mi na tobie nie zależało, zeszła noc nic by mnie nie obcho-
dziła, prawda? Posłuchaj, dostałem dzisiaj list z Wiednia. Dostałem list i po raz
pierwszy poczułem, że nie chcę tam wrócić. Wcale. Nie mam nawet ochoty odpi-
sać. To chyba coś znaczy.
Milczała. Nadal nie chciała na mnie spojrzeć.
A co z tobÄ…? Kogo t y kochasz?
Położyła sobie na kolanach poduszkę z kanapy i zaczęła ją raz po raz wygła-
dzać.
Bardziej ciebie niż Milesa.
Co to znaczy?
To znaczy, że zeszła noc mnie też czegoś nauczyła. Wreszcie popatrzyliśmy
na siebie ponad dzielącymi nas milami kanapy. Myślę, że oboje pragnęliśmy się
dotknąć, ale baliśmy się poruszyć. Karen dalej gładziła poduszkę.
107
* * *
Zauważyłeś, jak inaczej ludzie zachowują się w sobotnie popołudnie?
Spacerowaliśmy Trzecią Aleją, trzymając się pod ręce. Zwiat wokół był hała-
śliwy i mokry, ale świeciło już słońce.
Co masz na myśli?
Zacząłem poprawiać jej zielony szalik. Kiedy skończyłem, wyglądała jak by-
stry bandyta podczas napadu na bank.
Nie duś mnie, Josephie. Na przykład, śmieją się inaczej. Pełną piersią.
Może to ich odpręża. Hej, mogę cię o coś spytać?
Chodzi o zeszłą noc?
Nie, o tÄ™ kobietÄ™ w Wiedniu.
Wal.
Przeszliśmy na słoneczną stronę ulicy. Jezdnia lśniła. Minęli nas jacyś ludzie
dyskutujący gorączkowo o liniach lotniczych Alitalia. Karen wzięła mnie pod ra-
mię i włożyła dłoń do mojej kieszeni, w moją dłoń. Była ciepła, szczupła i krucha
jak jajko.
Spojrzałem na nią. Zsunęła już szalik z górnej wargi. Zatrzymała się i przy-
ciągnęła mnie do siebie ruchem ręki, którą trzymała w mojej kieszeni.
No dobrze. Jak jej na imiÄ™?
India.
India? Zlicznie. India jaka?
Tate. Chodzmy.
Jak ona wyglÄ…da, Josephie? Czy jest Å‚adna?
Przede wszystkim, jest dużo starsza od ciebie. Ale owszem, jest dość ładna.
Wysoka, szczupła, ma ciemne, raczej długie włosy.
Ale uważasz, że jest ładna?
Tak, ale inaczej niż ty.
To znaczy?
Jej oczy patrzyły sceptycznie.
India jest jesieniÄ…, a ty wiosnÄ….
Hmm.
Pięć minut pózniej słońce schowało się za chmury i już tam zostało. Niebo
przybrało stalowy kolor, a ludzie zaczęli chodzić, wtulając głowy w ramiona. %7ład-
ne z nas się nie odezwało, ale wiedziałem, że dzień się psuje, bez względu na to,
ile prawd pokazało nam po drodze swoje twarze. Obie strony kochały, ale była to
miłość mglista i bezkształtna. Czułem, że jeśli zaraz czegoś nie zrobię, ta mgła
zaćmi całą bliskość, zostawiając tylko zamęt i rozczarowanie.
108
* * *
Ross i Bobby często jezdzili do Nowego Jorku. Penetrowali go jak poszukiwa-
cze skarbów i zwykle znajdowali to, czego chcieli. Manhattan jest pełen dziwnych
i tajemniczych rzeczy ukrytych pod tkankÄ… miasta niczym sekretny puls: okna
nad głównym wejściem dworca Grand Central, wysokie na dziesięć pięter, tak
że tylko Bóg może przez nie patrzeć, niczym przez brudne okulary. Albo schron
przeciwlotniczy na East Side, zaprojektowany na milion osób i wykopany tak głę-
boko, że traktor jadący po dnie wygląda ze szczytu schodów jak żółta mrówka
z reflektorami.
Kolekcjonowali takie zakamarki i czasem mi o nich mówili. Ale nie lubili się
dzielić, obojętnie, czy były to papierosy, czy butelka kradzionej whisky, i obja-
wiali jeszcze większe skąpstwo, gdy szło o pokazanie komuś tych nieznanych,
magicznych miejsc.
Omal więc nie zemdlałem, gdy pewnego dnia zaproponowali, że wezmą mnie
na opuszczoną stację metra w pobliżu Park Avenue. Był to jedyny klejnot z ich
skarbca, jaki widziałem na własne oczy, i pod wpływem nastroju chwili postano-
wiłem zabrać tam Karen.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, schyliłem się i zacząłem ciągnąć za koniec dłu-
giej, prostokątnej kratki szybu wentylacyjnego. Karen spytała mnie, co robię,
ale byłem zbyt pochłonięty szarpaniem i stękaniem, aby odpowiedzieć. Dopie-
ro po dłuższej chwili zorientowałem się, że najpierw trzeba zwolnić zasuwkę pod
spodem. Gdy to zrobiłem, kratka odskoczyła i omal nie ucięła mi głowy. Klęczeli-
śmy na chodniku nad szybem wentylacyjnym metra, a żaden przechodzień się nie
zatrzymał ani nie odezwał. Wątpię, aby ktokolwiek w ogóle zauważył, co robimy.
Witajcie w Nowym Jorku.
Stalowe stopnie prowadziły w ciemność, ale Karen zaczęła po nich schodzić
bez słowa. Zanim jej twarz zniknęła w otworze, zobaczyłem na niej domyślny
uśmieszek. Podążyłem za nią i zasunąłem kratkę jak właz lodzi podwodnej.
Josephie, mój drogi, gdzie my, do diabła, jesteśmy?
Nie zatrzymuj się. Jeżeli mamy szczęście, za chwilę zobaczysz światło. Idz
w jego stronÄ™.
Mój Boże! Jak odkryłeś to miejsce? Wygląda, jakby ostatni pociąg przeje-
chał tędy w latach dwudziestych.
Z jakiegoś powodu stację nadal oświetlały dwie słabe żarówki umieszczone na
końcach peronu. Głuchą ciszę dopiero po dłuższej chwili przerwał łoskot nadjeż-
dżającego pociągu. Kiedy wagony przetaczały się po zewnętrznym torze, Karen
objęła mnie ramieniem i przyciągnęła moją głowę do swojej, abym ją usłyszał.
Jesteś kompletnie świrnięty! Kocham to!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- brytfanna.keep.pl
Lewis Carroll Sylvie and Bruno
Janusz Zajdel Wyjście z cienia
Zrodzone ze smierci Nora Roberts
Falkensee Margarete von Noce BśÂ‚ć™kitnego AniośÂ‚a
Kroniki brata Cadfaela 08 Nowicjusz diabśÂ‚a Peters Ellis
H. G. Wells The First Men in the Moon