[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jego
umyśle zaczął kształtować się pewien plan. Nie zależało mu na ludziach tak niskiego ducha,
którzy schylili swe głowy pod jarzmem niewolnictwa, lecz wolni byliby wspaniałymi żołnierzami,
dorównującymi okutym brązem i stalą legionom z Angkhor. Gdyby tylko
udało
mu się dosięgnąć ostrzem ich panów&
Barbarzyńca skrzywił się, i z niesmakiem spojrzał na mętne, cuchnące bagno, w którym stał.
Wzruszył ramionami i rzucił wyzywające spojrzenie w stronę chwiejących się trzcin, wskazujących
linię nadchodzącego oddziału. Zdjął stożkowy, khitajski hełm i pelerynę, składając je na
dryfującej w pobliżu tarczy z tygrysiej skóry, opadł na kolana,
zaczerpnÄ…Å‚
głęboko powietrza i pogrążył swą głowę w pokrytych zielskiem odmętach bagna. Z
obnażonym mieczem w garści, płynął pod powierzchnią wody, zagarniając ją szerokimi ruchami
ramion. Wężowe łodygi i liście trzcin cięły mu twarz, a ręce miał śliskie od mułu.
Zimne, śliskie macki chwytały go za ramiona. Gdy zabrakło mu powietrza znalazł gęstą kępę
trzcin i uniósł głowę w samym jej środku. Ujrzał posuwającą się naprzód linię oddziału i serce
prawie pękło mu na ich widok! Byli to silni mężczyzni, o potężnych członkach z ogniem we
włosach, lecz bez ognia w oczach, bez ducha. Przymocowane do ich hełmów rogi
i ogony drwiły z ludzi, którzy je nosili. Miecze nieśli w zębach, w rękach trzymając krótkie
khitajskie łuki, co chwila wypuszczając przed siebie chmurę strzał, co najmniej o połowę
wysokości człowieka za wysoko, by trafić ukrytego Cymmeryjczyka.
Conan podciągnął pod siebie nogi i zacisnął je na swej kępie trzcin, a gdy żołnierze zbliżyli się
schował głowę pod wodę. W miejscu, gdzie przed chwilą była nie pojawiła się nawet najmniejsza
zmarszczka na wodzie. Fale zwiastujące przejście oddziału były tuż przed
nim& obok& za nim! Conan odważył się unieść głowę i złapać kolejny oddech. Teraz
mógł
posuwać się przed siebie z głową tuż nad powierzchnią wody, czuł też, że grunt pod jego nogami
staje się bardziej stały i wznosi się do góry. Przez zieloną zasłonę trzcin, mógł już zauważyć
ścianę wyrastającej z bagna drogi!
Cymmeryjczyk wytarł dokładnie szlam ze swych dłoni i ujął pewnie0 rękojeść miecza.
Pochylił się przy stromym wzniesieniu i zaczął się na nie wspinać. Za sobą usłyszał krzyk i
poruszenie. %7łołnierze znalezli jego tarczę. Wszystko szło po jego myśli! Uśmiechnął się
odsłaniając zęby, jednak przez czoło przebiegła mu zmarszczka. Wypróbuje swą stal na panach
Vanirów, ale co potem? Ha, potem zostaną ludzmi Conana i przekonają się, ile bogactwa można
wycisnąć z tej kapiącej złotem, dzikiej krainy! Poza tym, miał jeszcze mały
rachunek do wyrównania z pewnym zasuszonym, podobnym do małpy
czarnoksiężnikiem,
jeśli przeżyje on przemarsz rudowłosego oddziału.
Droga wznosiła się na ogromnych głazach. Conan z łatwością wspinał się po nich,
zostawiając za sobą zasłonę z trzcin. Miecz błyszczał w jego dłoni strzelając promieniami
krwistoczerwonego ognia, kiedy odbijało się od niego światło zachodzącego słońca. Do jego
uszu dobiegła ożywiona rozmowa w nieznanym języku. Zamarł w połowie kroku, jak
tygrys,
który wyczuł zapach smacznej, lecz niebezpiecznej zwierzyny. Spojrzał pomiędzy dwoma głazami i
wreszcie zobaczył panów maszerującego legionu. Poczuł wzbierający w nim ciężki,
gardłowy śmiech, śmiech bez radości, a obok niego wzrastał potworny gniew.
Trzech z nich stało na murze otaczającym drogę, ze swymi okrutnymi biczami w rękach i długimi,
zakrzywionymi mieczami u pasa, a żaden nie przekraczał półtora metra
wysokości.
Byli obrazliwymi karykaturami ludzi, jednak ich twarze, choć mało widoczne,
przypominały
olbrzymowi twarze ludzi z zachodu, a ich brody były tak wielkie, jak mali byli ich właściciele.
Gęsty, splątany zarost wyrastał niemal spod oczu, krzaczaste brwi zrastały się
między oczyma, a wierzchy dłoni oraz odsłonięte częściowo nogi pokryte były gęstymi włosami.
Początkowo zamierzał rzucić się od razu na karłów, jednak zatrzymał się, by lepiej
ocenić przeciwników. Ich szerokie ramiona i krępa budowa niskich ciał, znamionowała potężne
mięśnie i znaczną siłę, a ich miecze były naprawdę długie. Ech! Do Diabła z nimi!
Od kiedy to Conan wahał się przed zaatakowaniem trzech ludzi, jakiejkolwiek rasy, zarówno
gigantów ze Stygii z ich toporami o ciężkich ostrzach, jak barbarzyńców z piktyjskiego pustkowia?
Conan wyskoczył zza kamieni i przebył kilka kroków dzielących go od karłów, z mieczem wygodnie
ułożonym w dłoni i spojrzeniem błękitnych oczu utkwionym w przeciwnikach.
Wyraz ich twarzy skrywały gęste brody. Jeden z nich odwrócił się w stronę Conana
wykrzykując coś w swym niezrozumiałym języku. Wyciągnął do góry rękę z biczem i
zamachnął się kierując rzemień w stronę twarzy olbrzyma.
W tej chwili w ciele barbarzyńcy zapaliła się dzika złość. Błysnęło jego ostrze i odcięta część
bicza opadła na drogę przed nim wijąc się jak żyjące stworzenie między
kamieniami,
więc Conan rozejrzał się za kawałkiem skały, by przygwozdzić to do ziemi. Nagle jednak ze
zdziwieniem odskoczył widząc, że rzemień zamienił się w strzałę, która bez pomocy łuku
wystrzeliła w stronę jego piersi. Instynkt wojownika poprowadził miecz Conana jak błyskawica, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl