[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Niekoniecznie - Robert odrzucił moją propozycję. - Ale
mógłbym o tym pogadać z ojcem albo z ciocią Luisą. Jeśli
rzeczywiście ma coś wspólnego z naszą rodziną, to na pewno
będą wiedzieli. - Uśmiechnął się do mnie. - Zadowolona?
I zanim się obejrzałam, wycisnął mi na policzku
pocałunek i zniknął w hangarze dla łodzi.
- Co to było? - spytała Lena, która wyrosła przede mną
jak spod ziemi.
Spojrzałam zakłopotana na jezioro, gdzie piękna żaglówka
Roberta spokojnie kołysała się na wodzie.
- Nic, zupełnie nic, tylko przyjacielski pocałunek na
pożegnanie...
- Aha - roześmiała się. - Teraz to tak się nazywa?
Jadąc przez park miejski na cmentarz św. Magnusa,
myślałam o obietnicy Roberta. Ciocia Luisa czy jego ojciec na
pewno mogli opowiedzieć jakieś ciekawostki rodzinne z
dawnych czasów. Może jednak całkiem się myliłam i nie było
żadnego związku między nieznaną dziewczyną a Wilhelmem
von Sunderburgiem. Mimo to jaki inny Wilhelm mógł
ufundować jej kamień nagrobny?
Gdybym tylko wiedziała, jak nazywała się ta dziewczyna,
pomyślałam, albo przynajmniej, kiedy zmarła. Być może ten
grób pochodzi z wcześniejszego stulecia i choćby ze
względów czasowych nic go nie łączy z Wilhelmem von
Sunderburgiem.
Wciąż jeszcze zaintrygowana tą kwestią dojechałam do
bramy południowej, gdzie czekał już na mnie Yannik.
Zapięłam rower i weszłam za nim przez żelazną furtkę.
- Jak myślisz, czy w administracji cmentarza można
dostać informację o grobach? - spytałam go od razu.
Yannik popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
- Znów zaczynasz? - rzucił niezbyt uprzejmie.
Zastanawiałam się, czy nie zostawić tego tematu, ale coś mnie
popychało, żeby wyjaśnić tajemnicę nieznanej dziewczyny.
- Chodzi mi tylko o ten grób z bluszczem. Chciałabym
wiedzieć, kim była ta dziewczyna i kto tak bardzo ją kochał,
że postawił jej ten kamień nagrobny.
Spróbowałam wzbudzić w Yanniku zainteresowanie i
dodałam z przesadnym entuzjazmem:
- Nie uważasz, że to niesamowicie romantyczne?
Uśmiechnął się pod nosem. Jednak jego instynkt
badawczy dotyczył wyłącznie aspektów biologicznych,
ponieważ odpowiedział sucho:
- Nie bardziej niż liczenie nietoperzy z tobą.
Beznadziejny przypadek, pomyślałam i zrezygnowana
wzięłam od niego gwizdek, żeby zwabić nasze obiekty
badawcze. Częstotliwość akustyczna była tak wysoka, że
nawet moje przyzwyczajone do kocich gwizdków uszy nie
były w stanie jej wyłapać. Chyba nie jestem jednak aż tak
wrażliwa, powiedziałam w duchu i nawet nie było mi smutno
z tego powodu. Egzystencja nadwrażliwego medium musiała
być dość przerażająca: ciągłe postrzeganie rzeczy, których
normalni ludzie nie zauważali.
Kiedy postanowiliśmy z Yannikiem zakończyć naszą
wycieczkę, słońce już zaszło i pod wpływem wieczornego
chłodu z niestrzyżonych trawników zaczęły unosić się strzępki
mgły. Rzeczywiście udało nam się zaobserwować kilka
nietoperzy, Yannik naszkicował je w locie i koniecznie chciał
porównać swój szkic ze zdjęciami w książce do biologii.
- Założę się, że był to borowiec wielki - stwierdził - mimo
że powinien występować raczej w pobliżu zbiorników
wodnych, gdzie jest dużo owadów.
- Czy wysysa też krew? - spytałam, czując na tę myśl
lekki niepokój.
- Nie mam pojęcia. Muszę poczytać na ten temat.
Zupełnie niezamierzenie wybrałam drogę, która
prowadziła obok kwatery Sunderburgów do grobu
nieznajomej. Zauważyłam to dopiero, kiedy w bladym
wieczornym świetle dostrzegłam ciemne zarysy potężnych
krzyży z piaskowca. Nagle zrobiło się zupełnie ciemno i
musieliśmy się pospieszyć, żeby nie zamknięto nas na
cmentarzu.
- Cholera - mruknął Yannik. - Powinienem był zabrać
latarkÄ™.
- Ach, poradzimy sobie - odparłam dzielnie. - Dochodzi
tu trochę światła z latarni, poza tym już nie raz szłam tą drogą.
Mimo to starałam się iść tuż za nim.
Nagle gdzieś z boku mignął mi wielki, bezgłośny cień i na
chwilę odwrócił moją uwagę od Yannika. Poszybował nad
grobami i z cichym, ochrypłym krzykiem wylądował na
jednym z krzyży.
Sowa, pomyślałam, gdy minął pierwszy strach, to może
być tylko sowa. Chciałam właśnie zawołać szeptem Yannika,
gdy krew dosłownie ścięła mi się w żyłach.
Spod krzyża, na którym przysiadła sowa, unosił się
delikatny strzępek mgły. Wzbijał się coraz wyżej i wyżej,
gęstniejąc przy tym, i im było go więcej, tym jaśniej
promieniał białawym światłem. Zadrżałam, ponieważ znów
ogarnęło mnie lodowate zimno, które przenikało mnie aż do
szpiku kości. Na drżących ustach zawisł mi krzyk, ale nie był
w stanie się z nich wydostać.
Mgła unosiła się teraz centymetr nad ziemią. Czyżby
nerwy robiły mi psikusa? Wydawało mi się, że przybrała
ludzką postać wyglądającą jak zawoalowana dziewczyna.
I w chwili, gdy zdałam sobie z tego sprawę, ujrzałam, jak
z lśniącej mgły wyrastają białe ramiona i ręce, a blade,
lodowate palce wyciÄ…gajÄ… siÄ™ w mojÄ… stronÄ™.
Przed oczyma eksplodowało mi jaskrawe światło,
krzyknęłam, ogarnięta wręcz zwierzęcą paniką.
Rozdział 8
Cienie z zaświatów
- YANNIK! - Mój rozpaczliwy krzyk mógłby obudzić
zmarłego.
Yannik natychmiast zawrócił i rzucił się z powrotem do
miejsca, gdzie się zatrzymałam. Najwyrazniej wcale nie
zauważył, że zostałam z tyłu.
Dobiegłam do niego między ponurymi cisami i
spanikowana rzuciłam mu się na szyję.
- Zabierz mnie stąd, Yannik - zawołałam
rozhisteryzowana z przerażenia. - Zabierz, proszę! Szybko!!!
Oby jak najdalej stąd, myślałam gorączkowo, jak najdalej
od tego strasznego miejsca, gdzie zmarli mieszajÄ… siÄ™ z
żywymi!
Ponieważ starania Yannika, żeby uspokoić mnie słowami,
spełzły na niczym, wziął mnie po prostu za rękę i pociągnął w
stronę wyjścia z cmentarza. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl