[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zamyślił się tak głęboko, że nie spostrzegł, kiedy minął sklep spożywczy MHD. Musiał więc
cofnąć się kilkanaście kroków.
- Cóż ty dzisiaj taki pochmurny? - zapytała panna Kazia.
- Ma się swoje zmartwienia, panno Kaziu - odpowiedział minorowo.
- Dlaczego nie przyniosłeś rano butelek? Chłopiec westchnął jak dorosły, przybity mężczyzna.
- Ech, szkoda gadać. %7łycie nie jest kolorowym filmem. - Potem dodał szybko: - Ciotka
zachorowała, występuję w charakterze pielęgniarki. - Rozejrzał się, czy ktoś nie przysłuchuje się ich
rozmowie, przybliżył się do ekspedientki i przyciszonym głosem ciągnął: - Panno Kaziu, ja do pani z
dyskretną sprawą. Potrzebna mi gotówka.
- Ho, ho, komu dzisiaj nie potrzebna gotówka - zażartowała ekspedientka patrząc ze zdziwieniem
na niezwykle poważną twarz chłopca.
- Ja mam pewną propozycję - podjął Maniuś. - Będę cały miesiąc przynosił flaszki gratis, na mój
rachunek. Czy mogłaby mi pani pożyczyć trochę gotówki?
- A ile ci trzeba?
- Niewiele, panno Kaziu, sto siedemdziesiąt złociszków. Co to dla pani, przy takich obrotach.
Okrągła twarz ekspedientki stężała. Jej wielkie oczy znieruchomiały. Chłopiec wpatrywał się w
nie z wzrastającym niepokojem i z nadzieją jednocześnie.
- Sto siedemdziesiąt złotych? - rzekła po chwili. - Skąd ja ci wezmę tyle forsy?
- Z tej kasy za butelki, panno Kaziu. Ze mnie solidna firma, zwrócę wszystko w towarze.
- Masz pecha, Paragon. Jutro właśnie rozliczamy się za flaszki. Gdybyś przyszedł wcześniej...
Chłopiec skrzywił się płaczliwie.
- Nic się nie da zrobić? Ekspedientka wzruszyła ramionami.
Uniósł dłoń do czoła, jakby chciał odpędzić przykrą myśl.
- Ha, to trudno. Trzeba będzie szukać gdzie indziej.
Gdy wyszedł ze sklepu, jeszcze niżej opuścił głowę i jeszcze wolniej stawiał kroki. Wiedział, że
ekspedientka skłamała. Rozliczenie sporządzała zawsze pod koniec miesiąca. Widocznie nie ma do
niego zaufania. Boi się o te sto siedemdziesiąt złotych. Nie gniewał się, czuł tylko ogromny żal.
Idąc swą codzienną drogą, zobaczył w dali wózek z owocami, a za nim zwalistą, tęgą, zalaną
potem panią Wawrzynek. Przystanął na chwilę. Nie chciał pokazywać się ze skwaszoną miną i nosem
na kwintę.  Trzymaj się - szepnął do siebie i przyspieszywszy zaczął zbliżać się do wózka.
- Uszanowanie pani szefowej! Jak leci interes ogrodniczo-warzywniczy? - wykrztusił z
wysiłkiem, siląc się na uśmiech.
Handlarka w odpowiedzi rozłożyła ręce.
- Codziennie niespodzianki, Paragon. Patrz, jakie mi dzisiaj przywiezli jabłka. Pół tego świństwa
trzeba na śmietnik wyrzucić.
- Albo domowym sposobem na marmoladę przerobić - zauważył bystro chłopiec.
- Marmolada marmoladÄ…, ale koszty siÄ™ nie kalkulujÄ….
- Pani za dobry fachowiec, żeby manka robić - podjął przymilnie. - A że hurt knoci, to przecież
nie pani wina. Ja bym im to wszystko zwrócił, niech sami marmoladę produkują.
- Oj, tak, tak, chłopcze, stale tylko zmartwienia.
- Zmartwienia - podchwycił gorliwie - żeby pani wiedziała, jakie ja mam zmartwienie... -
Przesunął czapkę na czubek głowy i posmutniał.
- Co znowu? - małe oczka handlarki ożywiły się.
- Leżę, pani szefowo... formalnie leżę. Ciotka się oberwała, a ja za jedynego żywiciela domu
zostałem.
Handlarka załamała pulchne ręce, z politowaniem pokiwała głową.
- Tak, tak, biednemu zawsze wiatr w oczy wieje.
Maniuś, korzystając z nastroju pełnego współczucia, postanowił działać natychmiast.
- Potrzebna mi gotówka, pani szefowo. Niewiele, sto, sto siedemdziesiąt złotych. Zwracam za
tydzień, jak ciocia wyzdrowieje.
Pełna, dobroduszna twarz pani Wawrzynek zmieniła się tak nagle, że Maniuś pomyślał:  Jakie to
dziwne. Wspomnisz tylko o pożyczce, a ludzie cierpną, jakby ich coś ukąsiło .
- Sto złotych - handlarka wymówiła te słowa z wielkim nabożeństwem. - Skądże ty, chłopcze,
pożyczysz sto złotych?
- Myślałem, że od szanownej firmy pożyczę - spojrzał na nią z ukosa, nieomal zalotnie.
- W imię Ojca i Syna - przeżegnała się gwałtownie. - Nie widzisz, że mi towar gnije?
Pięćdziesięciu jeszcze nie utargowałam. Zostań na chwilę, przebierz mi te świńskie jabłka, to piątaka
dostaniesz.
Paragon patrzył na dekolt pani Wawrzynek i widział za rąbkiem perkalowej sukni nabity
pieniędzmi woreczek. Czuł, jak krew odpływa mu z głowy, a nogi stają się ciężkie jak z ołowiu.  Nie
udało się - pomyślał. - Ta też nie chce ryzykować .
- Dziękuję - powiedział wolno, zmienionym głosem - dzisiaj na taką delikatną robotę nie mam
czasu. - Skinął głową i ruszył przed siebie. Słyszał jeszcze gniewny głos handlarki.
- A to smark, pięć złotych to dla niego nie pieniądz!
Chciał jej zuchowato odkrzyknąć, ale nie miał siły, przygnębiło go niepowodzenie. Pozostała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl