[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Szlochaj¹c i Smiej¹c siê, mo¿e ze smutku, a mo¿e z radoSci,
Minolia pomog³a Cymmerianinowi przelexæ przez balustradê.
Jêcz¹c g³ucho, gdy dziewczyna za mocno objê³a go za bok, barba-
rzyñca osun¹³ siê na ziemiê i przywar³ do zachwycaj¹co twardego, zim-
nego muru. Rci¹gn¹³ z g³owy przeklêty He³m i odrzuci³ go jak najdalej.
 JesteS ranny?  zapyta³a przestraszona Minolia.
 G³upstwo, same zadrapania  odpowiedzia³ z trudem Conan,
nie otwieraj¹c oczu.  A gdzie Aj-Berek i Orlandar?
W odpowiedzi Minolia zaszlocha³a.
 Nie ma nikogo& Wszyscy umarli& Tylko ja zosta³am&
 Dlaczego& A ja?
 Tak. I ty& Zwyciê¿y³eS?
 Co tam. Nie ma o czym mówiæ  raz i po krzyku.
Krêci³o mu siê w g³owie, rany pali³y ogniem, krew (ile jej tam
zosta³o, dwa ³yki, nie wiêcej) têtni³a w uszach.
 Co jest tam, wewn¹trz, za murami?
 Nic, ciemno i pusto&
 Jasne& S³uchaj, dziecino& PoSpiê trochê, dobrze?
 OczywiScie, panie Conan, oczywiScie&
I Cymmerianin natychmiast zapad³ w ciemnoSæ i zapomnienie.
Nie czu³ radoSci, ¿e po raz kolejny uratowa³ Swiat. Nie poczu³ te¿, ¿e
przytuli³o siê do niego drobne dziewczêce cia³o, rozgrzewaj¹c go
swoim ciep³em, oddzielaj¹c od nocnego ch³odu.
Na wschodzie zajaSnia³ Swit nowego dnia.
XXIV
Pierwszy ockn¹³ siê Conan.
Od Switu minê³o ju¿ sporo czasu, ranek ustêpowa³ miejsca upal-
nemu po³udniu.
 188 
Cia³o nie chcia³o go s³uchaæ  miêSnie b³aga³y, ¿eby zostawiæ je
w spokoju, pozwoliæ jeszcze choæ przez chwilê odpocz¹æ. Przytaki-
wa³ im zgodny chór bol¹cych ran i oparzeñ: i Swie¿ych, i dawno za-
gojonych, i tych, o których ju¿ zupe³nie zapomnia³.
Barbarzyñca z trudem wygi¹³ szyjê  ¿eby popatrzeæ, co zosta³o
po s³ynnym mieScie Vagaran.
Nic po nim nie zosta³o. Wysoki miejski mur bez sensu otacza³
gigantyczny piaszczysty lej, g³êboki na pó³ ligi, z ³agodnymi zbo-
czami, nad którym wznosi³ siê z³oty kr¹g s³oñca.
 By³o miasto  i nie ma miasta  powiedzia³ na g³os Conan
i nie pozna³ w³asnego g³osu  zachrypniêty, w gardle czu³ smak krwi.
Splun¹³, popatrzy³ na Slinê  tak jest  krew. Echeche&
W takich przypadkach Cymmerianinowi czêsto pomaga³y prze-
kleñstwa  najbardziej wulgarne, wyszukane, wykrzyczane na ca³y
g³os. Nabra³ powietrza w p³uca i na wydechu przejecha³ siê po wy-
darzeniach ubieg³ej nocy, po mieScie, które dosta³o to, na co zas³u-
¿y³o, ale któremu nale¿a³y siê dodatkowo szczególnie ordynarne prze-
kleñstwa, po czarownikach wszelkiej maSci i rodzaju.
Ul¿y³o mu.
Przybysz z Pó³nocy wsta³, odwróci³ g³owê i napotka³ niezado-
wolone, oburzone spojrzenie obudzonej Minolii. Conan odpowie-
dzia³ jej spojrzeniem, nie kryj¹c niezrozumienia, ale potem nagle
poj¹³: dziewczynê obudzi³y, a potem rozgniewa³y jego przekleñstwa.
Nie przywyk³a do takich wyra¿eñ w swoim zakonie, i niewa¿ne, ¿e
obok jest lej po mieScie, a Swiat zosta³ cudem uratowany przez nie-
go, barbarzyñcê. Teraz Conan jest tym z³ym i z³oSciæ trzeba siê na
niego.
Cymmerianin nie móg³ ustaæ na nogach. Trzês³o go ze Smiechu.
Wraz ze Smiechem wychodzi³ z niego strach prze¿ytej nocy, resztka
bólu ran, zmêczenie. Chichota³ coraz g³oSniej i nie by³ w stanie prze-
staæ. Nie widzia³ nic wokó³ siebie. Nawet nie zauwa¿y³, jak znowu
osun¹³ siê na ciep³e kamienie, wstrz¹sany falami Smiechu. £zy za-
s³oni³y mu oczy. Trzymaj¹c siê za brzuch, Cymmerianin przewróci³
siê na bok.
Pocz¹tkowo Minolia patrzy³a na zbawcê Swiata ze zdziwieniem,
potem ze z³oSci¹, potem z uraz¹& ale w koñcu te¿ nie wytrzyma³a,
zara¿ona jego Smiechem, domySliwszy siê, czym jest on spowodo-
wany. Rmiechem odciêli siê od minionej nocy, pozostawili j¹ w da-
lekiej Przesz³oSci. Wrócili do nowego ¿ycia.
I obudzili Fagnira.
 189 
Rozklejaj¹c oczy, nie rozumiej¹c  kto? dlaczego? gdzie? po
co?  oficjalista otworzy³ usta, z których sp³ynê³o pytanie:
 Machar jeszcze nie wróci³? &
Conan turla³ siê po pylistych kamieniach, wstrz¹sany nowym
atakiem Smiechu. Minolia stuknê³a g³ow¹ o kolana, jej ramiona kon-
wulsyjnie drga³y.
 Co z wami?  dxwiêcza³ nad nimi rozdra¿niony, przepity g³os.
 A gdzie Vagaran? GdzieScie mnie zaci¹gnêli?
A potem gniewnie:
 Przestañcie wreszcie r¿eæ! I bez tego ³eb mi pêka! Oj, jak
boli& Ale ¿em siê wczoraj za³atwi³& Nic nie pamiêtam& jakieS
mordy z tr¹bami mi siê ca³¹ noc zwidywa³y& przestañcie r¿eæ, mó-
wiê wam!
I wreszcie, b³agalnie:
 S³uchajcie, a nie znalaz³by siê kubeczek wina?& no, chocia¿
³yczek, co?&
& Gdy zejd¹ ze wzgórza, przestan¹ widzieæ to, co kiedyS by³o
Vagaranem. I nie umawiaj¹c siê, trójka wêdrowców zatrzyma³a siê,
¿eby chwilê odpocz¹æ. Z ty³u by³ milcz¹cy, niczego nie otaczaj¹cy
mur, grób, w którym pochowali maga Aj-Bereka i Mistrza Orlanda-
ra  dwóch nieszczêSliwych, zb³¹kanych starców. A przed nimi&
Kto wie, co ich czeka?
 St¹d jest jakieS piêæ lig do najbli¿szej ludzkiej osady  oznaj-
mi³ Fagnir.  Mam nadziejê, ¿e ze wsi¹ nic siê nie sta³o. ¯e przynaj-
mniej im wino nie wysch³o& Ale ¿eby tak ca³e miasto rozwaliæ!&
 Trzymaj  Conan rzuci³ pod nogi by³emu oficjaliScie bezu¿y-
teczny teraz i na wieki wieków He³m.  Jest twój. Mo¿esz go przepiæ.
Fagnir zamySli³ siê, potem na jego twarzy pojawi³ siê chytry,
szczerbaty uSmiech.
 Niee. Zostawiê sobie na pami¹tkê Vagaranu i s³u¿by u Ma-
chara& i jego piwnicy  podniós³ br¹zowy wyrób staro¿ytnych mi-
strzów.  Jak go komu poka¿ê  nie uwierz¹. A, do licha z nimi&
dziêkujê, panie szczodry gladiatorze.
 Conan, co zamierzasz robiæ potem?  zapyta³a po cichu Mi-
nolia, nie patrz¹c na barbarzyñcê.
Ten wzruszy³ ramionami i siê uSmiechn¹³.
 No& Pewnie wrócê do Shemu, odszukam ksiêcia Barucha,
u którego by³em najemnikiem i za¿¹dam zap³aty  przecie¿, jakkol-
 190 
wiek by by³o, spe³ni³em jego rozkaz. Mo¿na powiedzieæ, ¿e sam je-
den star³em miasto z lica ziemi&
 Wexmiesz& wexmiesz mnie ze sob¹?
 OczywiScie, dziecino. Odpoczniemy we wsi i ruszymy.
 Nie mam ju¿ nikogo ani niczego  zaszlocha³a Minolia.  Brat
zgin¹³. Zakonu nie ma. To, czym ¿yliSmy&  zamilk³a, bliska ³ez.
 Wszystko bêdzie dobrze  Conan podniós³ siê z ziemi i wy-
ci¹gn¹³ do niej rêkê.  Chodxmy. Uwierz mi, Minolio, teraz ju¿
wszystko bêdzie wspaniale.
 191  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl