[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mówił:
 Już wszystko doobrze .
- Nie rozumiesz... - zaczęłam.
Marylou wycofała się do korytarza i wsadziła lufę pomiędzy nas dwoje.
- Zabiłeś go - zwróciła się do Gerarda.
- Nie - zaprotestowałam szybko. - Henri sam się zabił. Bo wcześniej zamordował
żonę. Tak jak ci mówiłam.
- Kiedy? Zanim uderzyłaś mnie w głowę? Marylou zaczęła się śmiać; jej wysoki,
histeryczny śmiech mógłby służyć jako próbka audio do lektury DS - IV. Rozbrzmiewałby
przy otwieraniu okładki, jak kolęda z kartki świątecznej. Marylou miała jednak prawo pytać.
Ja oczywiście chciałam wyjaśnić, dlaczego ją pobiłam, ale uznałam, że potrzebuje najpierw
chwili na uspokojenie. %7łeby odzyskała kontrolę nad swoim gniewem - jak sama by to ujęła,
gdyby jej totalnie nie odbiło. Ale wtedy nie wymachiwałaby też strzelbą.
- Czy ty w ogóle wiesz, jak się tego używa? - spytał łagodnie Gerard.
- Jakoś wykombinuję - odparła przez łzy. Czubek strzelby zaczął lekko drżeć.
- Marylou... - Starałam się panować nad sobą. - Odłóż broń. Gerard nie zrobi nam
krzywdy, on nas bronił.
- Siadaj! - warknęła, odzyskując mocny głos. - Ty też.
Chłopak powoli opadł na krzesło, do którego wcześniej był przywiązany. Marylou
uniosła strzelbę i wycelowała w niego. Pod pachami Gerarda i na jego klatce piersiowej
pojawiły się wielkie plamy potu. Wszyscy strasznie się pociliśmy, bo w kuchni było
absurdalnie parno.
- Dekret o podejrzanych - wymamrotał cicho, - Mój Boże! Czyli tak to się dzieje.
- Zamknij się! - krzyknęła Marylou. - Zastrzeliłeś go!
- A teraz klątwa przeszła na ciebie - ciągnął Gerard. - Nie rób krzywdy siostrze.
Musisz walczyć z tą pokusą.
- Kazałam ci milczeć!
Podeszła prosto do niego i przytknęła mu lufę do twarzy. Gerard po raz drugi tej nocy
mierzył się ze śmiercią. Tym razem wydawał się spokojny. Może zaczynał się przyzwyczajać.
Wstał - w tym momencie lufa celowała w jego serce.
- Zastrzel mnie - powiedział. - Ale nie siostrę. Niech to się na tym skończy. Gerard...
chłopak, którego znałam zaledwie kilka godzin, usiłował mnie ocalić... a teraz zamierzał
oddać za mnie życie. Marylou przestała się trząść. Powstrzymała też płacz..
- Zrób to - ciągnął. - Bo inaczej zabiorę ci broń.
- Nie! - wrzasnęłam. - Gerard, nie. Marylou, nie!
I wtedy wypadki potoczyły się błyskawicznie. Ja zerwałam się z krzesła i
odepchnęłam Gerarda, żeby nie stał na linii ognia. A potem razem upadłyśmy na podłogę. W
locie uderzyłam głową o krawędz stołu. Wylądowałyśmy na nogach Henriego - w jego krwi i
jeszcze na czymś oślizgłym, o czym nawet nie chcę mówić. Marylou podniosła się i chwyciła
za spust. Usłyszałam cyk, cyk i pomyślałam, że tak właśnie wygląda koniec. Wszystko
kończy się zwykłym cykaniem. Jak gdyby ktoś po kolei wyłączał światła. Ale to cyk, cyk
było odgłosem próby odbezpieczenia broni - Gerard musiał ją zabezpieczyć. Dzięki temu
zyskał dość czasu, by wstać z podłogi i rąbnąć moją biedną siostrę w twarz. Jeden cios, prosto
w szczękę, i opadła bez przytomności, po raz drugi w ciągu kwadransa.
- O Boże. - Podbiegłam, żeby sprawdzić, co jej się stało. Kiedy się ocknie, będzie
niezle opuchnięta... Gerard szybko wziął sznury i mocno ją związał.
- Otwórz drzwi - rozkazał, nie przerywając pracy. Gdy podeszłam do drzwi
frontowych, zawołał: - Non, non, non... do piwnicy. Tutaj.
Przy kuchence rzeczywiście znajdowały się grube, szorstkie drzwi. %7łeby się do nich
dostać, musiałam przeskoczyć ciało Henriego i strumyki krwi. Uniosłam wielką belkę
blokującą przejście.
- Co my robimy? - wysapałam.
- Twoja siostra jest zarażona. Jedyny sposób, by jej pomóc, to zamknąć ją gdzieś do
rana. Szybko, zanim siÄ™ ocknie.
W piwnicy nie było włącznika, więc po raz drugi dałam susa przez zwłoki, żeby
zabrać latarkę z blatu. Jakimś cudem nie została opryskana krwią. Potem Wróciłam do drzwi.
W sumie skakałam przez martwe ciało już trzy razy. Ale cóż... sporo innych aspektów tej
sprawy wydawało się jeszcze gorszych, a jednak sobie radziłam. Człowiek jednak jest w
stanie przyzwyczaić się do każdych okoliczności.
Stara, bardzo mata i nieotynkowana piwnica miała kamienne ściany. Pachniała ziemią
i panował w niej straszliwy chłód. Wyglądało to tale, jak gdyby Henri używał jej głównie
jako ciemni fotograficznej. Dookoła mnóstwo półek z chemikaliami, tac; wisiał też sznurek z
wysychającymi odbitkami. Większość zdjęć przedstawiała drzewa i góry. Stały tam również
worki z kartoflami i cebulą, butelki wina, domowe przetwory na osobnej półce i plastikowe
pojemniki z serem. W rogu tkwiły szpadle i inne narzędzia ogrodnicze. Do niedawna życie
Henriego było sielskie, normalne.
- Poszukam koców - powiedziałam. - I płaszcza.
- Pospiesz siÄ™! - krzyknÄ…Å‚ Gerard.
Znalazłam włochaty koc na kanapie, jakąś marynarkę w korytarzu i zabrałam płaszcz
przeciwdeszczowy. Z tego wszystkiego zrobiłam posłanie dla mojej nieprzytomnej, związanej
siostry i pomogłam Gerardowi zanieść ją na dół. Umościłam Marylou najwygodniej, jak
umiałam, a Gerard przywiązał ją do jednego ze słupów. Zostawiłam jej też włączoną latarkę,
której światło skierowałam na sufit, żeby nie ocknęła się w ciemnościach. W końcu
powlekliśmy się na górę, zamknęliśmy drzwi i zablokowaliśmy belką.
- Czy to naprawdę konieczne? - jęknęłam.
- Co? - Gerard podniósł pistolet, by mu się przyjrzeć.
- Zamknięcie Marylou w piwnicy. Nie lepiej trzymać ją tutaj? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl