[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Channa parsknęła śmiechem. Z całej siły starała się go
stłumić, aż w końcu jęknęła.
- Aż boję się o to zapytać, ale..- dla uspokojenia
spojrzała na jego kolumnę. - Co z, ludzmi, których uratowa-
liśmy? Pomijając tę krzykaczkę.
- Z pięćdziesięciu, których znalezliśmy żywych, czter-
dziestu dotarło do stacji.
- O, Ghu! - zawołała i pochyliła się do przodu, krzyżu-
jąc ramiona na kolanach i wspierając na nich czoło. - Nie
mieliśmy czasu, żeby policzyć zmarłych, prawda? Do diabła!
Mogliśmy przynajmniej to zrobić! - Z powrotem odchyliła
się do tyłu i z goryczą rozejrzała się po pokoju, jakby jego
komfortowy wygląd sprawiał jej przykrość.
- Wiem - odezwał się Simeon. - Chyba zawiodłem.
- Nie ty jeden - odpowiedziała i załkała. Mocno przycis-
nęła dłoń do ust, żeby nie wydobył się z nich już ani jeden
podobny dzwięk. Po chwili znów odezwała się pewniejszym
głosem: - A stacja?
- Wyszła z tego cało - odrzekł i złożył jej raport, wy-
starczająco długi, by zdołała się opanować.
Były to dobre wiadomości dotyczące braku rannych wśród
personelu stacji, braku rzeczywistych uszkodzeń konstrukcji
w obrębie stacji i szlaku - z jednym, godnym uwagi wyjąt-
kiem, którym był transportowiec pełen rudy. Zameldował, ze
nadlatujące statki - na wszelki wypadek - zostały prze-
rzucone na dalszy kraniec stacji i otrzymały zaproszenie na
przyjęcie, przekazywane przez ochotniczych pilotów holow-
ników każdemu, kto chciał przyjść. Dopóki nie skończył,
Channa walczyła, by utrzymać oczy otwarte.
- Nigdy nie sądziłam, że nadejdzie dzień, w którym będę
zbyt wycieńczona, by pozwolić sobie na rozpustę - powie-
działa zachrypniętym głosem. - Chyba się starzeję.
- Utnij sobie drzemkę, dzieciaku - poradził Simeon,
powracając do młodzieńczego sentymentu. - Teraz ja będę
umierał. To znaczy, w przenośni. Myślę, że to lekka przesada
oczekiwać rozrywkowego nastroju po kimś, kogo dwie go-
dziny wcześniej przywrócono do życia. Pamiętaj, że przy-
słowie mówi: "Dzisiaj pohulam. zjem i wypiję, bo kto wie,
czy jutra dożyję". Ale ty jesteś usprawiedliwiona.
Channa zdobyła się na nikły uśmiech.
Wygląda okropnie, pomyślał zatroskany, i prawdopodobnie
dokładnie tak się czuje.
- A może bym w twoim imieniu posłał coś na dół,
szampana czy coÅ› w tym rodzaju?
- O, świetny pomysł - odrzekła z entuzjazmem.
- A ty musisz coś zjeść. Doktor Chaundra powiedział, że
wtedy poczujesz się lepiej, że oddali to nawrót bólu głowy.
- Bardzo chętnie.
Wstała i chwiejnym krokiem poszła do małej kuchni, by
poszukać czegoś najłatwiejszego do przygotowania. Zaglądała
do szafki, nie rejestrujÄ…c nawet, na co patrzy, gdy nagle drzwi
pokoju wypoczynkowego otworz.yły się. Potykając się, wyszła
z kuchni, by sprawdzić, kto przyszedł. Zobaczyła Martana we
własnej osobie i gromadę kelnerów krzątających się w głów-
nym pokoju.
- Ach, moja droga i dzielna mademoisellel - TrzasnÄ…Å‚
obcasami i ukłonił się w pas. - Witamy. My, z restauracji
"Perymetr", chcielibyśmy podziękować ci za niezwykłą od-
wagę, która ocaliła stację. - Pełnym wdzięku gestem wskazał
wózek zastawiony jedzeniem. - Wiem, że to bardzo skromny
wyraz naszego szacunku, ale wkładamy serce we wszystko, co
przygotowujemy, a sądzę, że tego wieczoru nawet przeszliśmy
siebie - i nasze potrawy, tak jak nasza wdzięczność, nie mają
sobie równych. - Znów się ukłonił, tym razem w kładąc
prawą dłoń na sercu.
Przez moment Channa uśmiechała się do niego tępo, aż
wreszcie zdołała zebrać myśli na tyle, by powiedzieć mu, że
jest bardzo uprzejmy.
Podał jej ramię i poprowadził do krzesła. Jego podwładni
natychmiast przystąpili do akcji. Stół był już nakryty obrusem,
zastawa ułożona, kieliszek napełniony winem, serwetka roz-
łożona, i na talerzu Channy pojawiło się jedzenie. Sam wystrój
stołu był dziełem sztuki. Simeon rozpoznał, że carre d agneau
Mistral z truflami Terran, przyrządzone według przepisu Es-
coffiera, znakomitego mistrza Martana.
Założę się, że przeżuliby to dla niej, gdyby ich o to
poprosiła, pomyślał rozbawiony.
- Ach, monsieur Simeon. - Z piersi Martana wyrwało
się tragiczne westchnienie, a twarz przybrała pusty wyraz
charakterystyczny dla delikatmków, kiedy zwracają się do
kogoś niewidzialnego. - Jakże chcielibyśmy złożyć ci podob-
ny hołd.
Simeon wyświetlił swój wizerunek na ekranie kolumny,
uśmiechnął się z wdzięcznością i ukłonił nieznacznie.
- Przychodząc z takimi intencjami do mojego mięśnio-
wca, monsieur, czynisz zaszczyt zarówno mi, jak i stacji. Nie
jestem w stanie wyrazić mojej wdzięczności. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl