[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rysunek i dodatkowo przybrudził go o podeszwę własnych butów. Robiło to lepsze wrażenie.
Dyrektor wziął papier końcami dwóch palców, skrzywił się i popatrzył. Okulary
położył na brzegu biurka.
- To może być rzeczywiście fragment naszego terenu - powiedział - za drogą, w stronę
stawu. Nie wiem, czy pan major orientuje się w konfiguracji obszarów podległych
instytutowi?
Szczęsny odparł, że o konfiguracji nie ma pojęcia. Sekretarka przyniosła kawę,
spojrzała na niego mrużąc oczy, a kiedy znów się uśmiechnął, zachichotała cichutko i wyszła.
- Pagórek - dyrektor wskazał palcem miejsce na szkicu - zawiera zwłoki... -
odchrząknął, poprawił się - zawiera padlinę. Zakopujemy tam obecnie psy, padłe po
doświadczeniach w laboratoriach. Chciałbym od razu dodać, że wszystkie eksperymenty,
które są przeprowadzane w instytucie, uzyskały od dość dawna zgodę czynników wyższych. -
Urwał; namyślił się, ale nie wyjaśnił, jakie to są czynniki.
- Nie wątpię - zauważył major uprzejmie. Czynniki, nawet wyższe, nie interesowały
go. - Czy nie lepiej jednak byłoby spalać martwe zwierzęta?
- Oczywiście - zgodził się dyrektor. - Rzecz w tym, że nasze urządzenia, przeznaczone
do tego celu, są przestarzałe, często się psują. Brakuje części zamiennych.
- Jak wszędzie - wtrącił znowu, aby włączać się co pewien czas do rozmowy. Musiał
zdobyć życzliwość szefa instytutu.
- Dlatego zdarzają się nam, krótkie zresztą, okresy, kiedy jesteśmy zmuszeni
zakopywać psy właśnie w tym kopcu. Oczywiście, pan major ma tam absolutnie wolną
drogę... - zawiesił głos wyczekująco. W tym momencie Szczęsny uświadomił sobie, że gdyby
rzeczywiście otrzymali taki anonim, jego obowiązkiem byłoby przekopać cały wzgórek tam i
z powrotem, w poszukiwaniu ludzkich zwłok. Dlatego zawahał się na chwilę, oczami
wyobrazni widząc kilka (może kilkanaście?) zdechłych psów, które naprawdę krył fatalny
kopiec. Postanowił więc inaczej wybrnąć z sytuacji.
- Panie dyrektorze - rzekł stanowczym tonem - jeżeli pan twierdzi, że tam są
wyłącznie zwierzęta, ja nie mam powodu, aby panu nie wierzyć. Anonim nie podawał
nazwiska ofiary ani w ogóle żadnych bliższych danych. Być może ktoś urządził wam brzydki
kawał. Zdarza się. %7łeby jednak nie było najmniejszych wątpliwości, chciałbym otrzymać od
pana taką informację: na przestrzeni, powiedzmy, od lipca do dziś, w które dni urządzenie
kremacyjne było nieczynne i zakopywaliście psy na pagórku?
- Zaraz to zrobimy - odparł dyrektor ochoczo.
Widać i jemu nie uśmiechało się ewentualne rozkopywanie. Połączył się selektorem z
jakimś pracownikiem, powiedział kilka zdań. Potem Szczęsny do swego notatnika przepisał
daty, o które mu chodziło. Tak naprawdę to interesowała go tylko jedna. Rzeczywiście,
pomiędzy dwudziestym piątym września a ósmym pazdziernika zwłok zwierząt nie spalano
wskutek awarii urzÄ…dzenia.
Nie było to jednak wszystko, o czym chciał się dowiedzieć.
- Miałem niedawno okazję - powiedział - poznać - jednego z pańskich pracowników,
inżyniera Kazimierza Grodzkiego. Smutna to była okazja, bo związana ze śmiercią jego brata.
- A właśnie, słyszałem! - żywo zareagował dyrektor. - Jakaś okropna historia,
podobno ten brat został zamordowany? .
- Są takie podejrzenia. Pan Kazimierz zrobił na nas miłe wrażenie. Inteligentny
człowiek, zdaje się elektronik?
- Tak. Zdolny inżynier. W marcu wysyłamy go na dwuletnie stypendium do Stanów.
Należało mu się już dawno, ale były jakieś przeszkody. Wie pan, ja tu jestem dyrektorem
dopiero od listopada, więc nie znam przyczyny, dla której inżynier Grodzki wówczas nie
pojechał. No, załatwimy mu to teraz.
Pożegnawszy dyrektora, major wrócił do swego fiata. Wyjął kluczyki od stacyjki i
zauważył, że przygląda mu się natarczywie jakiś mężczyzna z teczką w ręku. Zatrzymał się
na moment, a wtedy tamten podszedł szybkim, nerwowym krokiem.
- Panie kolego - zaczął, trochę się jąkał - czy pan jedzie do Warszawy?
Szczęsny przyjął zwrot  kolego jako mu należny i odparł, że owszem, właśnie tam
siÄ™ wybiera.
- Oj, panie, proszę mnie zabrać z łaski swojej, uciekł mi autobus, a okropnie się
śpieszę, zabierze pan?
- Naturalnie. ProszÄ™, niech pan siada.
Mężczyzna z teczką z pewnym trudem wpakował się na przednie siedzenie malucha, a
kiedy major ruszył z miejsca, dopiero wówczas przyjrzał mu się uważniej.
- Przepraszam, pan zdaje siÄ™ nie jest... nie pracuje pan w instytucie? Wie pan, nas jest
kilkuset i nie wszyscy siÄ™ znamy. Przepraszam.
- Nic nie szkodzi. Miło mi, że mogę przysłużyć się pracownikowi tak znanego i
szanowanego instytutu.
Przybysz roześmiał się, pokręcił głową.
- Rzeczywiście pan tak o nas myśli? Chociaż, co prawda, mamy pewne osiągnięcia.
Zwłaszcza teraz, kiedy przyszedł nowy naczelny. Bo z tamtym to ciężko było wytrzymać.
Wie pan, radziecki fraszko-pisarz Michaił %7łwaniecki powiedział kiedyś tak:  Czy doczekamy
się wreszcie, że intelektualista, fachowiec i kierownik to będzie jedna i ta sama osoba? No [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl