[ Pobierz całość w formacie PDF ]

osobliwy i przerażający stwór jednak zrozumiał, że Briksja nie ma wobec niego złych
zamiarów i chciałaby jedynie móc pójść dalej swoją drogą? Wszak przeważająca część
większych zwierząt zamieszkujących dzikie doliny - jeśli tylko bestiami tymi nie powodował
głód albo przekonanie, że ktoś oto wdarł się na obszar ich łowów - była skłonna utrzymywać
niepewny trochę pokój z wędrowcem, który nie stwarzał widocznego zagrożenia. Gdybyż
tutaj panowały te same zwyczaje... Ostatecznie jednak nie zaszkodzi spróbować.
Briksja starała się nie myśleć o pazurach ani o ostrym dziobie. Trzymaną w prawej
ręce włócznię ustawiła tak, żeby robiła ona wrażenie wyłącznie wędrownego kija. Lewą dłoń
wzniosła w pokojowym, odruchowym u ludzi geście.
Zachrypły z pragnienia głos próbowała nastroić najczyściej, jak tylko się dało.
- Jestem przyjacielem... przyjacielem... - powtarzała wyraznie i dobitnie.
6
Ptaszyca wciąż obracała głową na boki, jakby koniecznie musiała skupić spojrzenie na
Briksji każdym okiem osobno. Otworzyła dziób-usta. Teraz wydała z siebie nie taki krzyk jak
poprzednio, ale szyderczy skrzek, który przypominał złośliwy ludzki śmiech. Gdy podniosła
wysoko ramiona, wyrastające z nich pióra rozciągnęły się i uformowały imponujące,
najprawdziwsze skrzydła. Rozczapierzyła pazury, które drgały teraz nie mogąc się doczekać,
kiedy wreszcie przejadą po bezbronnym ciele. Nie było zupełnie nic ludzkiego we wzroku,
którego nie spuszczała z Briksji.
Tymczasem ów siódmy ptak, który dłuższą chwilę odpoczywał na wysokiej skałce
stojącej nieco za jego panią, wzbił się w powietrze i skierował prosto w stronę dziewczyny.
Briksja w błyskawicznym odruchu, nabytym w ciągu lat nieustannego stawiania czoła
różnym niebezpieczeństwom, sięgnęła za siebie, szukając po omacku wgłębienia w skale.
Zacisnęła palce na jednym z przygotowanych kamieni i cisnęła nim najcelniej, jak tylko
umiała.
Znów usłyszała skrzek. Ptak zmienił kierunek i - zataczając koło - dołączył do swoich
nieprzerwanie krążących nad dziewczyną towarzyszy. Zgubił przy tym jedno cuchnące pióro.
Briksja nastawiła włócznię, spodziewając się teraz napaści ze strony ptaszycy. Ale ona
zwlekała. Przeskakiwała z jednej zakończonej szponami nogi na drugą w jakimś dziwacznym,
nerwowym tańcu. Nie śmiała się już więcej. Odtąd również żaden ptak nie zniżył nad Briksja
lotu.
Dziewczyna nie miała pojęcia, dlaczego ociągają się z atakiem. Chyba że... Jej ręka
powędrowała ku rozcięciu koszuli, gdzie tkwił pąk... Czyżby ten zwinięty teraz kwiat z
drzewa, które udzieliło Briksji azylu, znów dawał jej swego rodzaju ochronę?
Trzymając w pogotowiu włócznię, Briksja sięgnęła za ubranie. Pąk wciąż był
szczelnie zamknięty, tak jak rano, a błyszczące, brązowe zewnętrzne płatki skrywały
zazdrośnie tajemnicę nocnego światła i aromatu.
Ale kiedy dotknęła pąka, przestraszyła się. Zamiast pod wpływem tego, co poczuła,
zwolnić uścisk, zagięła palce na pąku jeszcze ciaśniej. Był ciepły - i nie tylko; pulsował w jej
dłoni. Jakby trzymała w ręku wolno bijące serce!
Nie zdejmując wzroku z ptaszycy, Briksja wyciągnęła pąk i obrzuciła go szybkim
spojrzeniem. Nie, nie miał zamiaru się otworzyć. Był nadal mocno zwinięty.
Ptaszyca ponownie zamachała skrzydłami sprawiając, że wraz z rozgrzanym
powietrzem pustyni uniosła się w górę garść piasku i okruchów skalnych. A potem pchnęła to
wszystko, dodając do podmuchu smrodliwą woń własnego ciała, prosto w twarz Briksji.
Podskoki ptaszycy były coraz szybsze; na przemian spod jednej i spod drugiej zakończonej
szponami stopy wzbijały się tumany pyłu.
Jednym z tych wierzgnięć rzuciła w stronę Briksji zgubione wcześniej przez ptaka
pióro. Ale nie upadło ono z powrotem na ziemię. Zachowywało się raczej jak wypuszczona z
łuku strzała, lecąca w dokładnie określonym celu.
Briksja odskoczyła. Ale pióro nie kierowało się ku twarzy, jak początkowo sądziła.
Leciało, by uderzyć w jej pięść, która zaciskała się wokół pąka. To niesamowite zdarzenie nie
było przypadkowe, co do tego dziewczyna nie miała wątpliwości.
Czy pióro spełniało jakieś zadanie wyznaczone przez pustynnych łowców?
Potrząsnęła energicznie ręką, żeby sobie poleciało, lecz ono nie chciało się ruszyć  kołysało
się tylko na jej pięści jak przylepione. Briksja nie miała odwagi odstawić włóczni, żeby je
zerwać; może właśnie tylko o to im chodziło.
Pióro...
Tak było lekkie, że gdyby go nie widziała, nic czułaby go na dłoni. Dlaczego,
dlaczego przyczepiło się do niej i dlaczego ma akurat taki kształt?
Było całe czarne i przypominało olbrzymi złośliwy paluch, który jakby nie chciał
dopuścić, żeby pąk wydostał się na światło dzienne.
Całe czarne...
Briksji zabrakło tchu. Wcale nie czarne! Jego kolor wzdłuż dutki zmieniał się... Czerń
bledła, pióro robiło się szare...
Wtem ptaszyca wrzasnęła donośnie i ten jej ogłuszający krzyk podjęły i powtarzały za
nią ptaszyska wciąż krążące w górze. Briksja wykonała gwałtowny ruch głową i przylgnęła
plecami do skały. Sądząc, że ów wrzask był sygnałem do ataku, dziewczyna szykowała się do
jego odparcia.
Ptaszyca jednak - jeśli oczywiście nie brać pod uwagę jej tańca - nie poruszyła się.
Tymczasem pióro stawało się wciąż lżejsze i lżejsze. W końcu ważyło tyle, co drobina pyłu i
zupełnie zbielało...
Briksja jak szalona machała ręką na wszystkie strony, mając nadzieję, że wreszcie się
go pozbędzie. Daremnie. Pióro było teraz perłowobiałe. Poza tym zdawało się w jakiś
niezwykły sposób przyciągać światło, jakby załamywał się wzdłuż niego ledwo zauważalny
blask, rozproszony przy brzegach. Blask... Skąd pewność, że się coś takiego rzeczywiście
widzi w tych oślepiających promieniach pustynnego słońca?
Jednocześnie Briksja poczuła ruch wewnątrz zaciśniętej na pąku dłoni, jakby coś
usiłowało się stamtąd wydostać. Nie z własnej woli, ale pod wpływem jakiegoś obcego
rozkazu wydanego jej mięśniom, zaczęła powoli rozluzniać palce.
Ręka poruszyła się gwałtownie, mimo że świadomie dziewczyna nie dała jej takiego
polecenia. Pióro w końcu odpadło, zawirowało i...
Ku niebu wzleciał ptak. Był tej samej wielkości i miał tę samą sylwetkę co oblegające
ją ptaszyska. Za to był perłowobiały, jak kwiaty z tamtego drzewa. Już po chwili przeszywał
powietrze lecąc wprost na ptaszycę; celował w głowę.
Potwór Odłogów, wrzeszcząc nieprzytomnie, usiłował dosięgnąć go rozpostartymi
skrzydłami, zaś będące na jego usługach ptaszyska przestały latać w kółko i spiralnym
ruchem sfrunęły niżej, gdzie ich pani toczyła bój.
Briksja rzuciła włócznię. Przyciskając do piersi pąk, chwytała swoje kamienie i jeden
po drugim miotała na krążące w pobliżu ptaki oraz na ich tańczącą opętańczo i skrzeczącą
panią. Kilka razy trafiła. Dwa ptaszyska trzepotały się na ziemi. Ptaszyca podniosła wielki
krzyk, kiedy opadło jej jedno skrzydło i najwyrazniej nie mogła dzwignąć go z powrotem ku
górze.
A tymczasem w oddali znów pojawił się jakiś ruch. Briksja, pochłonięta walką, długo
nie miała pojęcia, że nadciągnęły nowe siły. Pomiędzy kamieniami przemykały jakieś istoty,
a ponieważ robiły to niezwykle szybko, nie wiedziała, gdzie one właściwie są. Zdawała sobie
sprawę, że bitwa wzbudziła zainteresowanie, ale nie mogła żywić nadziei, iż nowo przybyłe
stworzenia jej pomogÄ….
Biały ptak nie atakował ani szponami, ani dziobem, choć jedno i drugie miał mocne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl