[ Pobierz całość w formacie PDF ]
młodej krwi. Stymulujemy nieustannie ich metabolizm. Dlatego nie wyglądają, rzecz jasna,
tak jak ten tutaj. Częściowo dlatego - dodał - że większość z nich umiera na długo przed
osiągnięciem wieku tego starucha. Do sześćdziesiątki młodość niemal doskonała, a potem
trach! koniec.
Jednakże Lenina nie słuchała. Wpatrywała się w starca. Schodził w dół. Powoli, krok
za krokiem. Jego stopy dotknęły ziemi. Odwrócił się. Głęboko zapadnięte oczy ciągle jeszcze
zachowywały nadzwyczajny blask. Przez długą chwilę patrzyły na nią obojętnie, bez
zdziwienia, jakby jej tam w ogóle nie było. Potem powoli, zgarbiony, starzec podreptał, minął
Leninę i Bernarda i znikł.
- Ależ to straszne - szepnęła Lenina. - Straszne. Nie powinniśmy byli tu przyjeżdżać. -
Sięgnęła do kieszeni po somę i okazało się, że przez jakieś roztargnienie zostawiła Fiolkę na
dole, w domu wypoczynkowym. Kieszenie Bernarda również były puste.
Musiała więc o własnych siłach sprostać okropnościom Malpais. Tych zaś niebawem
było w obfitości. Na widok dwóch młodych kobiet karmiących dzieci piersią zaczerwieniła
się i odwróciła wzrok. Jak żyje, nie widziała czegoś równie gorszącego. A jeszcze Bernard,
zamiast taktownie pominąć epizod milczeniem, wdał się w komentarze na temat tej
odrażająco żyworodnej sceny. Zawstydzony, teraz kiedy soma przestała już działać, swoją
poranną słabością, starał się jak mógł okazać siłę i nieprawomyślność.
- Cóż za uroczo intymny kontakt - powiedział z prowokacyjnym bezwstydem. - A jaką
to musi rodzić siłę uczucia! Często myślę, że wraz z matką czegoś mnie pozbawiono. I może
także ciebie, Lenino, czegoś pozbawiono, nie pozwalając ci być matką. Wyobraz sobie, że
siedzisz tam sobie z własnym dzieciątkiem.
- Bernard! Jak możesz! - Pojawienie się staruszki z jaglicą 1 wrzodami odwróciło
uwagę Leniny od jej własnego oburzenia.
- Chodzmy stąd - prosiła. - Nie podoba mi się tu.
W tej chwili jednakże wrócił przewodnik i skinąwszy im dłonią poprowadził ich w dół
wąską uliczką między domami. Skręcili za róg. Zdechły pies leżał na stercie śmieci; kobieta z
wolem na szyi wybierała wszy z włosów małej dziewczynki. Przewodnik zatrzymał się u stóp
jakiejś drabiny, uniósł ramię w górę, potem wyciągnął je przed siebie. Spełnili to nieme
polecenie - wdrapali się na drabinę, która kończyła się przed jakimiś drzwiami, i weszli do
środka; znalezli się w długim wąskim pokoju, mrocznym, pełnym woni dymu, topionego łoju
i starej, znoszonej odzieży. Na przeciwległym krańcu pokoju były inne drzwi, przez które
wpadał snop światła słonecznego oraz bardzo głośny i bliski hałas bębnów. Przestąpili próg i
znalezli się na rozległym tarasie. Poniżej, zamknięty zewsząd wysokimi domami, rozciągał
się zatłoczony Indianami plac wiejski. Jasne koce, pióra w czarnych włosach, błyski
turkusowych paciorków, lśniąca od potu skóra. Lenina znów przyłożyła chusteczkę do
twarzy. Na odsłoniętej przestrzeni, w środku placu, znajdowały się dwa obmurowane koliste
podesty o glinianej powierzchni, najwyrazniej dachy podziemnych zabudowań, jako że
środek każdego z podestów zajmował otwór z wynurzającą się z mroku drabiną. Z otworu
dobiegał dzwięk fletu, ale ginął w upartym, bezlitosnym łoskocie bębnów.
Leninie podobały się bębny. Zamknąwszy oczy poddała się ich miękkiemu,
monotonnemu rytmowi, pozwalała mu wnikać coraz głębiej w świadomość, aż wreszcie ze
świata nie pozostało nic prócz tego jednego głębokiego tętna dzwięku. Przypominało jej ono
(i było to krzepiące) syntetyczne brzmienie podczas posługi solidarnościowej i podczas
obchodów Dnia Forda. Orgia-porgia - szepnęła do siebie. Te bębny wybijają dokładnie te
same rytmy.
I nagle ogłuszająco wybuchł śpiew - setki męskich głosów dziko wykrzykujących
ostrym, metalicznym unisono. Kilka długich nut i cisza, grzmiąca cisza bębnów; potem
przenikliwe wysokie tony, odpowiedz kobiet. Potem znów bębny; i jeszcze raz głębokie tony
dzikiej samczej afirmacji męskości.
Dziwne.., tak, dziwne.. Miejsce było dziwne, muzyka dziwna, a także stroje, wole,
wrzody i starcy. Ale samo przedstawienie.., nie było w nim niczego szczególnie dziwnego.
- Przypomina mi to śpiewy wspólnotowe kast niższych - powiedziała do Bernarda.
Jednakże już chwilę potem o wiele mniej przypominało jej to tę nieszkodliwą
uroczystość. Nagle bowiem z owych kolistych podziemnych pomieszczeń wyroiła się grupa
odrażających potworów. Przystrojone we wstrętne maski lub wymalowane w sposób
pozbawiający je wszelkiego podobieństwa do istot ludzkich, rozpoczęły osobliwy, pełen
wyskoków i przypadania do ziemi taniec wokół placu; dookoła, potem jeszcze raz, ze
śpiewem - a każde okrążenie nieco szybsze; bębny zmieniły i przyspieszyły rytm, tak iż ich
bicie przypominało pulsowanie tętna w uszach podczas gorączki; tłum zaczął śpiewać wraz z
tancerzami, coraz głośniej i głoś- niej. Jedna z kobiet wydała ostry krzyk, potem druga i
trzecia, krzyczały jak zarzynane; nagłe prowadzący tancerzy złamał szyk, pobiegł do dużej
drewnianej skrzyni, która stała w rogu placu, podniósł wieko i wydobył dwa czarne węże. Z
tłumu wyrwał się wielki krzyk i reszta tancerzy z wyciągniętymi rękami podbiegła do
prowadzącego. Rzucił węże pierwszym nadbiegającym, potem znowu sięgnął do wnętrza
skrzyni. Wydobywał coraz to nowe węże - czarne, brązowe, nakrapiane. Potem taniec trwał
dalej, lecz w innym już rytmie. Raz za razem okrążali plac z wężami w rękach, idąc
wężowymi ruchami, z miękkim, falującym uginaniem kolan i bioder. Ciągle w koło. Potem
prowadzący dal znak i zaczęto rzucać węże na środek placu; z podziemia wyłonił się jakiś
staruch i rzucił wężom trochę mąki, z drugiej zaś nory wyszła kobieta i z czarnego dzbana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- plytydrogowe.keep.pl
Aldous Huxley Nowy wspanialy swiat
Collins Nancy A Wampy 02 Nocne śźycie
Krentz Jayne Ann (Quick Amanda) Oczekiwanie
118. Clay Rita Klucz z kośÂ›ci sśÂ‚oniowej
Juliusz Verne W puszczach Afryki (Napowietrzna wioska)
Kroniki Drugiego Kregu 2 Piolun i Miod
Cathie Linz Czas wśÂ‚óczć™gi i czas miśÂ‚ośÂ›ci
Przechytrzyć‡ rybć™ Aleksander Junosza Gzowski (1989)