[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Schwytaliście tych dwóch strażników? - szepnął Jack. Phil pochylił głowę i warknął
cicho. Phineasa miało nie być przez kilka minut - odstawiał strażników do aresztu w Wolf
Ridge. Jack wszedł po stopniach świątyni.
- W środku powinno być trzech śmiertelnych strażników i jedna śmiertelna kobieta. Robby
uchylił drzwi i zajrzał.
- Droga wolna. - Otworzył drzwi szerzej i Phil wślizgnął się do środka. Przecięli hol i
dotarli do kolejnych dwuskrzydłowych drzwi. Jack powoli otworzył je i rozejrzał się po
wnętrzu świątyni. Salę oświetlały niewielkie paleniska z brązu, ustawione między
kolumnami. W drugim końcu, na podwyższeniu, strażnik rozsiadł się na jednym z tronów
i wcinał czipsy. Najwyrazniej nie spodziewał się żadnych kłopotów. Był całkowicie zajęty
swoją wielką paką czipsów. Jego miecz leżał na tronie obok.
Jack po cichu przeszedł za rzędem kolumn po prawej stronie. Robby przemknął się na
lewo. Kiedy Phil ruszył za nim, jego pazury zastukały cicho na marmurowej podłodze.
Robby obejrzał się na niego i zerknął na strażnika.
Strażnik wyprostował się nagle. Wybałuszył oczy na widok wilka i uzbrojonego Szkota w
kilcie. Paczka czipsów spadła na podłogę. Chwycił miecz, zeskoczył z podwyższenia i
pobiegł do gongu, żeby bić na alarm.
- Nie! - Robby rzucił się w jego stronę. Jack i Phil byli tuż za nim. Kiedy strażnik zobaczył,
z jaką prędkością śmigają ku niemu, rzucił mieczem w gong. Miecz dosięgnął celu w
chwili, kiedy Robby dopadł strażnika.
Uderzenie miecza strąciło gong ze stojaka; brązowa tarcza przeturlała się obok paleniska i
zaczęła krążyć w miejscu, wydając przeciągły, metaliczny dzwięk, który rozległ się echem
po wielkiej sali. Phil skoczył na tarczę i zatrzymał ją z głośnym hukiem.
174
Robby przygwozdził strażnika do podłogi, ale śmiertelnik wciąż się szamotał i krzyczał o
pomoc.
- Bądz cicho - mruknął Robby i huknął go w głowę rękojeścią miecza.
Jack podał mu kajdanki.
- Teleportujemy go pózniej.
Robby skuł nieprzytomnego strażnika i zawlókł go za kolumnę. Tymczasem kolejny
strażnik wybiegł z korytarza na tyłach. Wyłonił się zza tronów, krzycząc i wywijając
mieczem. Jack zaczął z nim walczyć i po kilku sekundach miecz strażnika poszybował w
powietrzu. Padł z brzękiem przed podwyższeniem.
Strażnik zatoczył się do tyłu z oczami szeroko otwartymi ze strachu.
Jack odsunÄ…Å‚ miecz na bok.
- Nie chcę cię zabijać. Wystarczy, że się poddasz.
- Jesteśmy atakowani. Nie ma nadziei - szepnął strażnik. Nagle zesztywniał, jego oczy
zrobiły się szkliste. - Nikt nie może przeżyć. - Sięgnął pod togę i wyciągnął nóż. Odwrócił
go, celując we własną pierś.
- Nie! - Jack rzucił miecz i teleportował się za plecy strażnika. Chwycił nadgarstek
mężczyzny, w chwili gdy ten próbował się dzgnąć.
Jack wyrwał mu nóż z dłoni i uderzył go w głowę rękojeścią. Kiedy strażnik osunął się do
przodu, Jack rzucił nóż i złapał mężczyznę.
Nikt nie może przeżyć.
Jack wymamrotał przekleństwo. Przerzucił sobie strażnika przez ramię i podszedł do
miejsca, gdzie Robby ułożył tego pierwszego.
- Słyszałeś, co on powiedział? - Jack rzucił strażnika na podłogę.
- Tak, nikt nie może przeżyć. - Robby skuł mężczyznę.
- Phil, upewnij się, czy Lara jest bezpieczna - rozkazał Jack. - Ona i pozostałe kobiety są w
kuchni.
Phil pognał do drzwi. Wspiął się na tylne łapy, żeby je pchnąć, i pomknął na dwór.
- Tę śmiertelniczkę znajdziesz na tyłach - szepnął Jack do Robby'ego. - Za czerwonymi
drzwiami.
Robby skinął głową. W tej chwili rozległ się głos. Jack wciągnął Robby'ego za kolumnę. -
Ja siÄ™ nim zajmÄ™. Ty bierz dziewczynÄ™ - szepnÄ…Å‚.
- Co tu się dzieje, do diabła? - Apollo wyszedł zza tronów. Jego złota toga była
przekrzywiona, jakby narzucił ją na siebie w pośpiechu. Zatrzymał się, kiedy zobaczył
miecz na podłodze i paczkę rozsypanych czipsów na podwyższeniu.
- Cześć, Apollo - przywitał go Jack po czesku, podchodząc do miejsca, gdzie upuścił
miecz. Poprzedniej nocy odkrył, że Apollo to tak naprawdę Anton z Pragi.
- Henrik, co ty tu robisz? - odparł Apollo po czesku. - Przez ciebie ci głupi strażnicy myślą,
że jesteśmy atakowani.
Jack wiedział, że musi mówić właściwe rzeczy, by zmusić Apolla do pozostania - inaczej
ten drań po prostu się teleportuje. Podniósł miecz.
- Bo jesteście atakowani. Unieszkodliwiłem czterech twoich strażników.
Apollo zesztywniał; jego twarz poczerwieniała z gniewu.
- Ty cholerna świnio! Przywitałem cię tutaj serdecznie. Dałem ci nawet dziewkę do
pieprzenia. A ty odpłacasz mi zdradą za moją hojność? Dlaczego?
- Chcę zatrzymać dziewczynę. - Jack szybko zerknął na prawo. Robby wciąż stał ukryty za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl