[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obiad? Czy przypadkiem nie przewidział dla nas zaszczytnej roli głównego dania?
- Garimperos - wyjaśnił, widząc nasze zaskoczenie. - Wtargnęli na nasz teren i
ponieśli konsekwencje. Zachciało im się złota...
- Wyście ich... - wykrztusił Michaił.
- Och, oczywiście. Jesteśmy ludo\ercami - wódz uśmiechnął się.
Teraz widok jego lśniących zębów przyprawił mnie o dreszcz grozy.
- Ale my tylko rytualnie, raz na jakiś czas, \eby zachowywać tradycje
przodków. śadnych fotografii - ostrzegł Juanitę. - Wiem, \e to by ładnie wyglądało w
gazetach, ale po co nam problemy?
Zaprosił nas gestem do obszernej chaty.
- Rozgośćcie się - zachęcił. - Wrócę za kilka minut. Jeśli chcecie się umyć,
tam jest woda - wskazał plastykowe wiadro i miednicę.
- Są te\ ręczniki...
Wyszedł, zostawiając uchylone drzwi.
- Nie podoba mi się to - mruknął Michaił.
- Nie chciał, \eby zdjęcia znalazły się w gazecie - powiedziałem.
- To znaczy, \e wie, i\ jesteś dziennikarką - uśmiechnąłem się do Juanity. - I
jednocześnie znaczy, \e wyjdziemy stąd \ywi.
- Wyciągasz zbyt daleko idące wnioski - odparł Michaił. - Na razie trzeba się
zorientować, co z nami zamierzają zrobić.
- Nie liczyłbym na to, \e nakarmią i pozwolą odpłynąć - westchnąłem. - Ale
kto wie... Mo\e dało by się ich przekupić? Zaproponujemy im jakieś nasze rzeczy...
- Jak zechcÄ…, to sami zabiorÄ…. Indianie sÄ… mili tylko w ksiÄ…\kach Karola Maya.
A tu jest twarda rzeczywistość...
- Jak do tej pory zachowują się kulturalnie - zaprotestowała Juanita.
Umyliśmy się. Jak się okazało, mieli tu nawet mydło. Wrócił wódz. Uśmiechał
siÄ™ ciÄ…gle.
- No, to dyspozycje w sprawie obiadu wydane - powiedział. - Przydałby się
wam jakiś środek przeciw ukąszeniom, ale niestety skończył nam się zapas amoniaku,
a wyślemy ludzi po zakupy nie wcześniej, ni\ za pół roku... Na razie mamy za mało
towaru...
- Handlujecie z białymi ludzmi - uśmiechnąłem się.
- Owszem.
Wódz otworzył sporą, stalową skrzynię i wyciągnął z niej coś. Juanita rzuciła
się do drzwi i usłyszałem, jak gwałtownie wymiotuje. Mnie przykuło do miejsca.
- Robi wra\enie, co? - z dłoni wodza zwisała, trzymana za włosy,
zminiaturyzowana ludzka głowa.
Inne wypełniały skrzynię prawie do połowy. Musiało ich być kilkadziesiąt.
Czytałem o tym kiedyś w ksią\kach podró\niczych. Indianie w ten sposób preparują
głowy pokonanych wrogów.
Z odciętej głowy trzeba wyłamać kości czaszki, ostro\nie, aby nie uszkodzić
skóry. Następnie gotuje się ją w wywarze specjalnych roślin i pra\y w gorącym
piasku. Zabieg ten trwa kilka dni. Skóra kurczy się, jednak zachowuje z grubsza rysy
zabitego...
- Rany boskie - wyszeptał Michaił po rosyjsku.
- Robimy je sami, z miejscowych surowców - wyjaśnił wódz.
W jego głosie słychać było zawodową dumę. Poczułem, \e zaraz zemdleję.
Nie dość, \e ludo\ercy, to jeszcze łowcy głów!
- Myślałem, \e to od dawna...
- Zakazane ? - Indianin uśmiechnął się. - No có\, biali ludzie w tych lasach
majÄ… pewne problemy z egzekwowaniem swoich praw. Ale nie przejmujcie siÄ™. To
nie ludzkie. Nauczyliśmy się podrabiać je z głów małp kapucynek.
Juanita usłyszała go chyba, bo wróciła. Ciągle była bardzo blada.
- Największy problem mamy z wczepianiem włosów - wyjaśnił. - Trzeba
zgolić starannie małpią sierść i na to miejsce powszywać ludzkie. Ludzi mam pod
dostatkiem, no i czasem bawiÄ™ siÄ™ we fryzjera - wyjÄ…Å‚ ze skrzyni maszynkÄ™ do
strzy\enia owiec, model sprzed lat.
- Wszywacie? - nie zrozumiał Michaił.
- Bierzemy po dwa, trzy włosy, przewlekamy przez uszko igły i wciągamy
przez skórę - wyjaśnił wódz ochoczo. - Oczywiście odpowiednio gęsto, tak \eby
wyglądało na naturalne... Zachodni turyści myślą, \e to prawdziwe. Płacą setki
dolarów za sztukę. Dzięki temu mo\emy tu \yć na względnie cywilizowanym
poziomie - wskazał kilka kałasznikowów, zawieszonych u powały.
- Sprzedam wam pomysł racjonalizatorski - powiedziałem.
Wódz popatrzył na mnie z zainteresowaniem.
- Jaki pomysł?
- Wiem, jak moglibyście podwoić zyski - uśmiechnąłem się.
- Brzmi interesująco - uśmiechnął się. - A co za to chcecie?
- Na przykład prawo opuszczenia waszej gościnnej ziemi - zaproponowałem.
Roześmiał się.
- Wy myśleliście, \e was zjemy? Nie, nie... Mamy tu radiostację, były
komunikaty, \e zaginęliście gdzieś na tym terenie. Nie sądziłem, \e wpadniecie w
gości akurat do mnie, ale skoro tak się stało, nadałem informację do zarządu parku
narodowego. Ju\ leci po was helikopter. Będzie za dwie godziny. Zjemy coś i do
zobaczenia.
Poczułem gwałtowną ulgę.
- A jaki to był pomysł? - zapytał wódz.
- Zapewne za takie, udające głowy białych ludzi, moglibyście wziąć znacznie
wy\szą cenę - zasugerowałem.
- O, tak - rozmarzył się wódz. - Dadzą du\o więcej...
- To bardzo łatwo da się zrobić - powiedziałem. - Perhydrolem.
- Czym? - zdziwił się.
- Stę\oną wodą utlenioną - wyjaśniłem. - Namoczycie w niej włosy i zjaśnieją.
Będziecie mogli zrobić nawet blond. Macie tu elektryczność?
- Mamy - kiwnął głową. - Z baterii słonecznych.
 To mają być dzicy Indianie? - pomyślałem.
- Kupcie lokówkę - podsunąłem kolejny pomysł. - Zrobicie piękne blond
loki... Perhydrol pozwoli te\ nieco rozjaśnić skórę, będzie wyglądała jak białego
człowieka. Mo\ecie te\ zrobić rude włosy.
- Jak? - wódz otworzył szeroko oczy.
- Wystarczy zwykłe czarne włosy namoczyć w amoniaku lub roztworze
nadmanganianu potasu.
- Muszę to zapisać! - zawołał wódz i wybiegł z chaty.
- To się nazywa misja cywilizacyjna białego człowieka! - powiedział Michaił.
Uśmiechnąłem się skromnie.
- Nale\y siać ziarna postępu - powiedziałem z dumą.
Dziennikarka popukała się w czoło. Chyba na wodzu moje słowa wywarły
większe wra\enie. Weszło kilku Indian. Postawili pośrodku klepiska stół i nakryli go
lnianym obrusem. Zaraz te\ pojawiły się krzesła, najwyrazniej przywiezione z miasta,
i nakrycia z porcelany. Wódz wrócił ubrany w marynarkę. Na nogach miał włoskie
półbuty i oślepiająco białe skarpetki. Ale spodni nie zało\ył, a marynarkę naciągnął na
gołe ciało. Ciekawe, czy ubranie kupił w mieście, czy te\ zdobył na poszukiwaczach
złota? Zaraz te\ dwie Indianki nało\yły nam na talerze solidne porcje mięsa i kartofli.
Na szczęście bez trudu zorientowaliśmy się, \e to pekari. Zjedliśmy ze smakiem. Po
obiedzie zaproponował nam przechadzkę po wsi.
Przystaliśmy na jego propozycję. Ostatecznie nieczęsto zdarza się zwiedzać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl