[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kle Tray robi to, czego siÄ™ po nim spodziewam, ale dziÅ›,
z jakiegoÅ› nie znanego, mi powodu...
S
R
- Prosiłam cię, żebyś przyniósł koc - niemal sycząc ze
złości, powtórzyła Jenny.
Kitt stanął przed nią na baczność, zasalutował i ruszył
w stronę sypialni. Po chwili wrócił, trzymając w ręku wy-
blakłą, mocno sfatygowaną pierzynę.
Jenny potrząsnęła nią. Zaczęła kichać, gdy z pierzyny
uniosły się tumany kurzu i pierze.
- Czego się spodziewałaś? - odezwał się Kitt. - Leżała
w szafie od osiemdziesiątego piątego roku. Spójrz na pie-
rze fruwające wokół twojej głowy. Wygląda na to, że moja
pierzyna zdecydowała się odlecieć na południe. Do cie-
płych krajów. Dlaczego się nie śmiejesz?
Jenny nie była w nastroju, żeby śmiać się z głupich do-
wcipów Kitta. Prawdę powiedziawszy, zaczynał działać jej
na nerwy. Interesował ją teraz tylko i wyłącznie chory mło-
dy człowiek o złotych oczach, który przybył po nią jak
bohater z romantycznej bajki.
Po niÄ…. Po Jenny Louise Rossi z Toluca w stanie Teksas,
która nigdy w życiu nie zrobiła nic nadzwyczajnego.
Pomyślała o sposobie, w jaki Tray traktował zwykle
swego blizniaczego, ekstrawaganckiego brata. Sam usuwał
się w cień.
Rozmyślała o poświęceniach, na jakie było go stać, kiedy
Jenny zrzuciła na niego całą odpowiedzialność za to, co po-
winni robić, a czego nie. Na tę myśl coś ją ścisnęło za gardło.
Ostrożnie przykryła Traya pierzyną.
- Jest rozpalony - stwierdziła. - Czy nie powinniśmy
skontaktować się z lekarzem?
Kitt opadł ciężko na krzesło. Miał spuchnięty nos. Nie
był przyzwyczajony do tego, że coś nie układa się po jego
myśli. Zwłaszcza wtedy, kiedy starał się być pełen uroku
i bardzo dowcipny.
S
R
- Jenny, to grypa. Jedna z tych czterdziesto ośmiogo-
dzinnych. Przechodziłem ją, gdy wracaliśmy z naszej wy-
prawy. Różnica polega jedynie na tym, że ja potrafię mieć
gorączkę i podczas jej trwania nie widzieć różowych słoni.
Inaczej rzecz siÄ™ ma z Trayem. On zachowuje siÄ™ wtedy
dziwnie. Tak było zawsze, jeszcze we wczesnym dzieciń-
stwie. Zwiadczy to zresztą o jego niedojrzałości.
- Twoja serdeczność w stosunku do brata jest wzrusza-
jąca - zakpiła Jenny.
- Czego się spodziewałaś? Mój brat wszystko schrzanił
i to właśnie ja muszę wybrnąć z powstałej sytuacji. Nie
przechodziłem żadnego szkolenia, nie wiem, jak zachowy-
wać się w nagłych wypadkach. Nie lubię być przypierany
do muru. Mówiłem ci już że dzwoniła sekretarka Traya.
Powiedziała, że jutro rano mój brat ma nadzwyczaj ważną
naradę. Ma negocjować wielomilionowy kontrakt. Nie
wielotysięczny, lecz, powtarzam, wielomilionowy. Dla
Traya to niezwykle ważna sprawa. Do tego przedsięwzięcia
przygotowywał się przez dwa lata.
- Powiedz sekretarce, żeby odroczyła spotkanie.
- Mówiłem! Oznajmiła; że nie może. Narada miała się
odbyć już wcześniej, lecz Tray się na niej nie pojawił.
Wystawił wszystkich do wiatru. Sekretarka powiedziała, że
zamknął się w pokoju i odmówił pójścia na naradę! Co, do
diabła, ten facet sobie myśli?
- Czy możesz mówić ciszej? On jest chory.
- Wiem, że jest chory, ale to nie pora żeby z nim się
cackać. Możesz mi wierzyć, nie podziękuje nam za to.
Pozwólmy mu pospać godzinę lub dwie. Potem oblejemy
Trayowi twarz zimnÄ… wodÄ…, napoimy go kawÄ… i...
- Kitt. - Głos Jenny brzmiał łagodnie.  Zachowujesz
się jak tchórz. Czy wiesz, dlaczego? Bo nie masz wyboru
S
R
i musisz stawić czoło powstałemu problemowi, jak na do-
rosłego człowieka przystało. Dlatego histeryzujesz.
- Bzdury!
- Tray nie jest teraz w stanie niczego negocjować i do-
brze o tym wiesz. Przez całe lata troszczył się o ciebie.
Chronił cię przed wszelkimi kłopotami. Czas więc najwy-
ższy, żeby teraz ktoś, kto przypomina Traya Malone'a,
poszedł jutro rano na tę naradę.
W pokoju zapanowała cisza.
W kącie świnia drapała się i pochrząkiwała.
- Nie mówisz tego serio - wreszcie odezwał się Kitt.
W jego głosie brzmiała desperacja. - To się nie uda. Do
diabła, przestań patrzeć na mnie takim wzrokiem! Nie mo-
gę tego zrobić. Z prostego powodu. Tray i ja jesteśmy jed-
nojajowymi blizniakami, identycznymi tylko z wyglÄ…du.
Poza tym różni nas wszystko. Ja nie mam nawet matu-
ry. Dostaję wysypki, kiedy muszę przebywać w jednym
pomieszczeniu z wykształconymi ludzmi. Poza tym...
- Przemyślałam już sobie tę sprawę. - Jenny krążyła
wokół krzesła, na.którym siedział Kitt. Nie spuszczała go
z oczu.
- Mam trochę doświadczenia z tego rodzaju problema-
mi. Swego czasu pielęgnowałam pudla sąsiadów. Znajdz
mi nożyczki.
- Jezu... Mówisz serio?
- Zrelaksuj się, Kitt. To nie będzie wcale bolało.
S
R
ROZDZIAA ÓSMY
Tray otworzył oczy. Zobaczył pokój skąpany w słońcu.
Zamyślił się na chwilę, a potem odwrócił głowę. Wzrokiem
szukał Jenny.
Tak jak przypuszczał, była w pobliżu. Skurczona,
w niewygodnej pozycji, spała na staroświeckiej kanapce.
Na jej policzku widniały głębokie bruzdy odciśnięte pod-
czas snu. Ciemne włosy były potargane. Musiało jej być
zimno, gdyż na ubranie naciągnęła sfatygowany szlafrok
kąpielowy Kitta'. Nadal miała na sobie białe sandały.
Tray przestał zmagać się z samym sobą. Wiedział, czym
Jenny jest dla niego. Właściwą partnerką. Nieodzowną to-
warzyszką życia.
Przez dłuższy czas obserwował śpiącą. Z tak wielką
i natężoną uwagą, jakby to była najważniejsza czynność,
jaką kiedykolwiek wykonywał. Czuł. się rozbity i słaby, ale
zwalczył w sobie chęć zamknięcia oczu i dalszego snu. Na
taką chwilę jak ta czekał zbyt długo, by stracić z niej choć-
by ułamek sekundy.
Nie liczył upływającego czasu. Nie wiedział, która jest
godzina. W pokoju robiło się coraz cieplej. W półśnie Jen-
ny ściągnęła z siebie szlafrok Kitta i rzuciła go na ziemię.
Jakiś czas potem zamrugała powiekami, otworzyła oczy
i spojrzała na Traya. Była jeszcze półprzytomna.
- Zniłam - niewyraznie wymamrotała pod nosem. - Tu
jest pudel. A ta mała świnia...
S
R
- Zwinię widziałaś przed zaśnięciem - odezwał się
Tray. - Ale nie mam pojęcia, dlaczego śniłaś o jakimś psie.
Jenny uśmiechnęła się.
- JesteÅ› okropnie potargany. Ale rano Å‚adnie wyglÄ…-
dasz...-Ziewnęła.
- Minęło chyba południe... - sprostował. - Wczoraj
wieczorem sprawiłem ci dużo kłopotu. Nadużyłem twojej
cierpliwości.
Wreszcie ocknęła się na dobre. Usiadła wyprostowana
na kanapce, wygładziła pomiętą bluzkę i skrzyżowała nogi
przed sobą, tak jak tego uczyła ją matka. .
- Nic podobnego. Byłeś zbyt chory, żeby nadużyć czy-
jejkolwiek cierpliwości. Czy nie pamiętasz, że zemdlałeś
przed domem, na ganku?
Tray potarł szczękę.
- Musiałem upaść na twarz. Boli mnie podbródek.
- Tak, to prawda odrzekła Jenny. - Ale przedtem rąb-
nÄ…Å‚eÅ› w nos biednego, Bogu ducha winnego Kitta. PamiÄ™-
tasz o tym? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl