[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cokołu czerwone kamyki.
- O Boże! - zawołała nagle drżącym głosem. Ze zdumienia
zabrakło jej tchu. Nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Simon
131
RS
natychmiast podszedł i objął ją w talii, zaniepokojony jej
niespodziewanym okrzykiem.
- Co się stało, kochanie?
- Rubiny!
Sunday ruchem głowy wskazała posadzkę wokół cokołu pokrytą
grubą warstwą drogocennych kamieni. Simon podniósł garść
klejnotów i długo się im przyglądał.
- Chyba masz rację. - Ujął dłoń Sunday, położył na niej garść
rubinów i dodał w zadumie: - Wygląda na to, że trzymasz w ręku
spory majątek. Sprzedawca mapy miał rację, twierdząc, że wkrótce
zyskasz bogactwo i szczęście.
Sunday nie szukała majątku. Pragnęła otrzymać od losu inny
dar. Spotkanie z Simonem było dla niej prawdziwym uśmiechem
fortuny. U boku tego mężczyzny czuła się naprawdę szczęśliwa.
Westchnęła głęboko i jeden po drugim ułożyła rubiny na
kolanach Buddy, który zamiast kamiennych oczu miał purpurowe
klejnoty.
- Kosztowności nie należą do mnie - oświadczyła z powagą, -
Przybyłam do Tajlandii nie po to, by szukać bogactw. Jestem pewna,
że znalazłam już wszystko, czego pragnęłam.
- A co z rubinami?
- Nie są mi potrzebne - odparła szczerze.
- W takim razie ja chętnie je zabiorę - dobiegł ich z tyłu drwiący
głos. W tej samej chwili zimna lufa pistoletu dotknęła pleców Sunday
Harrington.
132
RS
ROZDZIAA TRZYNASTY
- Cholera jasna! - wymamrotał Simon.
- Odwróćcie się powoli - nakazał stojący za nimi mężczyzna.
Simon miał wrażenie, że poznaje ten głos, ale nie mógł sobie
przypomnieć, gdzie go słyszał.
- Bez wygłupów, Hazard, trzymam na muszce pannę Harrington.
- Marny twój koniec, jeśli dostanę cię w swoje ręce! - warknął
Simon, odwracając się bez pośpiechu.
- Cały się trzęsę ze strachu! A skoro mowa o rękach... łapy na
głowę. %7ładnych sztuczek, kolego.
Simon był na siebie wściekły. Nie stanął na wysokości zadania.
Gorączkowo poszukiwał wyjścia z sytuacji. Zdawał sobie sprawę, że
powinien zachować zimną krew. Za najmniejszy błąd oboje mogli
zapłacić życiem. Splótł ręce na karku i odwrócił się powoli, by
popatrzeć na swego przeciwnika.
- Nigel Grimwade. Co za spotkanie - stwierdził obojętnie. Jedna
z podstawowych zasad, których przestrzegał w życiu, nakazywała
panować nad emocjami. Za wszelką cenę należało zachować
kamienną twarz. Takie postępowanie ułatwiało negocjacje -
szczególnie wówczas, gdy przeciwnik trzymał w ręku pistolet!
- Nie wydajesz siÄ™ zaskoczony tym spotkaniem, Hazard -
stwierdził Nigel z łobuzerskim uśmiechem.
- To prawda.
133
RS
- Co mam zrobić z tą Harrington? - zapytała niecierpliwie
wspólniczka Nigela.
- Przyprowadz jÄ… tutaj.
- O, jest i pani Grimwade - rzekł Simon, kłaniając się uprzejmie.
- Nie jestem żoną Nigela.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Gdzie się podział wasz australijski akcent? - zapytał Simon.
- Udawaliśmy tylko Australijczyków - odparła Millicent.
- Kim naprawdę jesteście?
- Pokornymi sługami wielkiego Shakespeare'a - odparł z
patosem Nigel.
- Aktorzy! wtrąciła Sunday.
- W pewnym sensie - przyznał niechętnie Grimwade.
- Jezdzimy z miejsca na miejsce i przyjmujemy rozmaite
zlecenia. - Millicent okazała się nieco bardziej skłonna do zwierzeń. -
Ostatni kontrahent polecił nam odzyskać mapę.
- Jaką mapę? - zapytała Sunday, udając zdziwienie.
- Tę, którą pewien idiota z Bangkoku obiecał nam, a potem
sprzedał komu innemu - burknęła dziewczyna, spoglądając wrogo na
pannÄ™ Harrington.
- Cóż, panno Millie, pozwolę sobie w tym miejscu zacytować
ogólnie znane powiedzenie:  łatwo przyszło, łatwo poszło" - odrzekł
szyderczo Hazard.
- Bezsensowna gadanina! Panu nie zależy na pieniądzach i
przyzwoitym życiu - stwierdziła Millicent, rzucając pogardliwe
134
RS
spojrzenie na wytarte dżinsy i zniszczone buty przewodnika. -
Normalni ludzie mają większe wymagania.
- Widziałam was na bazarze w Chiang Mai. Zledziliście nas! -
zawołała Sunday.
- Zauważyła nas pani?
- Widziałaś ich? - zapytał z niedowierzaniem Simon, marszcząc
brwi. - Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
- Miałam taki zamiar, ale niespodziewanie zaczął padać deszcz,
a potem... całkiem o tym zapomniałam. -Sunday wzruszyła
ramionami. Simon wiedział, co chciała powiedzieć. Sam był sobie
winien.
- Tracimy czas na niepotrzebne rozmowy - niecierpliwił się
Nigel. Po chwili rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu: - Millie,
bierzmy siÄ™ do roboty. Trzymaj na muszce pannÄ™ Harrington, a ja
przywiążę Hazarda do kolumny. Wiem, że masz rewolwer i nóż,
kolego, więc nie próbuj żadnych sztuczek.
- SkÄ…d, do cholery...
- Wybacz mi, Simonie - wtrąciła Sunday. - Kiedy negocjowałeś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl