[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Doskonale wiesz, że tego nie zrobiłaś. Miałem wrażenie, że jest stary i
obwisły. Sądziłem, że pali cygara i wydziera się.
- To ostatnie się zgadza - odparła, siląc się na dowcip.
- Nie rozumiem, dlaczego to przede mną ukryłaś. Czas na walkę,
pomyślała znużona.
- Nie sądziłam, że wygląd mojego szefa mógłby cię zainteresować. Nic,
co dotyczy mojej pracy, ciÄ™ nie interesuje.
- Interesuje mnie dzień, kiedy ją opuścisz - mruknął. - Zwłaszcza teraz.
- Dlaczego zwłaszcza teraz"? - Nie wiedzieć czemu miała dziwną ochotę
wzięcia Blaze'a w obronę. - Co ci się tak dokładnie w nim nie podoba?
- Po prostu nie lubię tych superfacetów. - Poczułeś się zagrożony? -
spytała, choć, gdyby tak było, nie winiłaby go.
- Zagrożony? - zapiszczał Jonathan. - Chyba żartujesz. Znam ten typ. Ma
pewnie lodówkę pełną piwa i organizuje z przyjaciółmi konkursy bekania.
Miała przedziwną chęć zasztyletowania Jonathana.
- Aha. A więc mężczyzni, którzy pracują fizycznie są niegrzeczni i
wulgarni, tak?
Postanowiła nie ujawniać faktu, że zna zawartość lodówki Blaze'a.
- Tak sÄ…dzÄ™.
- Mój ojciec był budowniczym - przypomniała mu.
- 76 -
S
R
Początkowo myślała, że może tego wieczoru powie mu, jaki związek z
ojcem miało jej zatrudnienie się u Blaze'a, ale teraz zmieniła zdanie.
- Janey, przepraszam. Nie bądz taka przewrażliwiona. Może rzeczywiście
poczułem się trochę zagrożony. Nie uważasz go za atrakcyjnego, prawda?
Chciała powiedzieć: tak. Ale odparła tylko:
- Jonathan, jest wielu atrakcyjnych mężczyzn dokoła. Musisz chyba ufać
mi nieco bardziej. Nie jestem typem osoby, która rzuca się na wszystkich
atrakcyjnych mężczyzn, których widzi.
Pamiętała, jak dotykała nagie ramię śpiącego Blaze'a. Zastanawiała się z
zakłopotaniem, czy aby na pewno zasługuje na zaufanie, o które prosi
Jonathana.
ROZDZIAA SZÓSTY
- O ile dobrze pamiętam to doktor kazał ci wziąć parę dni wolnego -
powiedziała cicho Janey, stojąc za Blaze'em.
W wyblakłych dżinsach i czarnym podkoszulku wyglądał wyjątkowo
męsko. Prawą rękę miał wciąż zabandażowaną.
%7Å‚achnÄ…Å‚ siÄ™.
- Lekarze biorÄ… chyba urlop z powodu zadry pod paznokciem.
Zauważyła, że ma mokre włosy, z czego wywnioskowała, że musiał
niedawno brać prysznic. Uważniej spojrzała na jego rękę.
- Udało ci się z powrotem zabandażować rękę po kąpieli? - Nie myślała,
że jest taki staranny.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że mógł nie spędzać nocy w
samotności.
- Nie rozbandażowywałem jej. Owinąłem ją w plastikową torebkę.
A więc nic nie wskazywało na fakt, że nie był w nocy sam. A zresztą, co
jÄ… to obchodzi?
- 77 -
S
R
- Znalazłeś środki przeciwbólowe. Położyłam je na...
- Znalazłem - odparł uprzejmie.
- WziÄ…Å‚eÅ› je?
- Posłuchaj, prawdziwi mężczyzni nie biorą lekarstw. Położyła ręce na
biodrach.
- Nie musisz robić uników, tak jak gdyby pytanie dotyczyło palenia
trawki.. Spytałam tylko, czy posłuchałeś zaleceń lekarza.
- Nie, nie posłuchałem.
- A dlaczego? Nie mogła uwierzyć, że to ten sam mężczyzna, który pieścił
jej włosy, i który śpiewał z czułością Janey jest kaczeńcem".
- Nie jestem dobry w wykonywaniu rozkazów. Raczej jej wydaję
powiedział bez cienia skruchy.
Nagle znalazł coś szczególnie interesującego w pudełku z narzędziami.
Zaczął w nim grzebać z takim zapałem, że o mało nie poniszczył znajdujących
się tam przedmiotów.
- W takiej pracy jak ta trzeba zachować przytomność umysłu - ciągnął. -
Nie można dopuścić do jakiegoś głupstwa.
- Och - odparła pełnym zrozumienia tonem. Odwrócił się i popatrzył na
niÄ….
- A czy mnie się to zdarzyło?
- Blaze, lekarz dał ci silny środek znieczulający...
- Odpowiedz na moje pytanie. Czyż nie zachowywałem się głupio? Czyż
nie mówiłem rzeczy, których tak naprawdę nie myślałem? Czy...? - Jego wzrok
powędrował niechcący na jej usta, po czym nagle znów zatopił się w pudełku z
narzędziami.
- Nie, nic takiego nie robiłeś - odparła szybko, odnosząc się tylko do tego
ostatniego pytania.
- Zwietnie - mruknął. - Czy nie widziałaś mojej poziomicy? Chcę
sprawdzić tę ścianę. Zdaje się, że całkiem niezle wyszła.
- 78 -
S
R
Janey sięgnęła do pudełka i z panującego tam bałaganu wyciągnęła
poziomicÄ™.
- Clarence uważa, że obręcze zostały rozluznione.
- Też bym tak sądził, gdybym to ja miał je zabezpieczyć, a potem okazało
się, że puściły.
- Nie wydaje mi się, żeby starał się zrzucić z siebie winę - powiedziała
zapalczywie. - To nie w jego stylu.
Wiedziała jednak, że jej zapalczywość ma mniej związku z Clarence'em, a
więcej z uprzejmą obojętnością, z jaką ją dzisiaj traktował. Nie wiedzieć czemu
przypuszczała, że osiągnęli wczoraj jakiś rodzaj porozumienia.
Jednak, uwzględniwszy przyczynę, dla której się tu znajdowała, była to
płonna nadzieja. Właściwie nawet całkiem niebezpieczny pomysł.
- Co jest z tobą? - spytał. - Czy ty musisz uszczęśliwiać cały świat?
Musisz być zawsze tak cholernie miła? Lemoniada i kanapki, też mi coś!
- Wystarczyłoby proste dziękuję - odparła dotknięta do żywego. Ale
przynajmniej niebezpieczny pomysł polubienia go umarł śmiercią naturalną.
- Jeśli chcesz słyszeć dziękuję, siostro miłosierdzia, to idz pracować do
szpitala. Tutaj nie bawimy siÄ™ w takie ceregiele. Nie ma tu miejsca dla
wrażliwych mimoz.
- Znowu zaczynasz?
- Jeśli chcesz wiedzieć, to nigdy nie przestałem.
- Szkoda, że nie lubisz lekarstw. Bardzo poprawiły twój charakter.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]