[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wszyscy księża wstali z ław, dołączając do konduk-tu. Większość ludzi ruszyła za nimi, ja
jednak zostałem w kościele. Wolałem uniknąć kolejnego spotkania z gospodynią.
Zastanawiałem się, co zrobić. Nie dostrzegłem stra-charza i nie miałem pojęcia, gdzie się
zatrzymał ani jak znów mam się z nim spotkać. Musiałem go ostrzec przed Kwizytorem - a
także przed gospodynią.
Na zewnątrz deszcz przestał padać, dziedziniec przed katedrą był pusty. Obejrzawszy się w
prawo, ujrzałem koniec konduktu, znikający za katedrą, gdzie, jak zgadywałem, musiał
mieścić się cmentarz.
Postanowiłem pójść w przeciwnym kierunku, przez bramę. Czekał mnie jednak wstrząs. Po
drugiej stronie ulicy dwaj zawzięci mężczyzni prowadzili ostrą d skusję- Zciślej biorąc,
słowem zawzięty można kreślić jednego z nich, rozgniewanego księdza o czerwonej twarzy i
zabandażowanej dłoni. Drugim mężczyzną był stracharz.
Obaj zauważyli mnie w tym samym momencie. Stracharz machnął kciukiem, każąc mi
gestem odejść natychmiast. Posłuchałem i mój mistrz ruszył za mną, trzymając się drugiej
strony ulicy.
- Pomyśl o tym, John - zawołał za nim ksiądz -nim będzie za pózno!
Zaryzykowałem szybkie spojrzenie przez ramię i przekonałem się, że ksiądz nie poszedł za
nami, lecz zdawał się mnie obserwować. Nie miałem pewności, ale odniosłem wrażenie, iż
wzbudziłem w nim znacznie większe zainteresowanie niż stracharz.
Przez kilkanaście minut maszerowaliśmy w dół. W końcu dotarliśmy do stóp wzgórza. Z
początku wokół nie kręciło się zbyt wielu ludzi, wkrótce jednak ulice stały się węższe i
bardziej zatłoczone. Kilka razy skręciliśmy i wreszcie znalezliśmy się na brukowanym rynku:
wielkim, ruchliwym placu pełnym kramów, osłoniętych drewnianymi rusztowaniami, na
których rozpięto szare, nieprzemakalne płachty. Podążyłem za stracharzem między ludzi.
Chwilami mu-
86
87
siałem podchodzić bardzo blisko niego. Co inneg0 mogłem zrobić? W takim miejscu łatwo
mógłbym ^ zgubić.
Po północnej stronie targowiska stała duża tawer. na, przed którą wystawiono puste ławki.
Stracha^ skierował się wprost ku niej. Z początku sądziłem, że zamierza wejść i
zastanawiałem się, czy może zjemy drugie śniadanie. Jeśli postanowił odejść z powodu
Kwizytora, nie musieliśmy dłużej pościć. Zamiast tego jednak skręcił w wąską, brukowaną,
ślepą uliczkę. Poprowadził mnie do niskiego, kamiennego murku i wytarł jego fragment
rękawem. Pozbywszy się większości kropel wody, usiadł, gestem polecając mi zrobić to
samo.
Przysiadłem i rozejrzałem się wokół. Uliczka była pusta, z trzech stron napierały na nas
ściany magazynów. Dostrzegłem tylko kilka okien, popękanych i pokrytych grubą warstwą
brudu. Przynajmniej znalezliśmy się z dala od wścibskich oczu.
Stracharz nie mógł złapać tchu po szybkim marszu. Dzięki temu mogłem odezwać się
pierwszy.
- Kwizytor tu jest - oznajmiłem. Pokiwał głową.
- Zgadza się, chłopcze. Jest tu, nie da się zaprze-
Stałem po drugiej stronie ulicy, ale byłeś zbyt
czy0
zajęty wgapianiem się w wóz, żeby mnie zauważyć.
_ To znaczy, że jej nie widziałeś? Na tym wozie była Alice-_ Alice? Jaka Alice?
 siostrzenica Kościstej Lizzie. Musimy jej pomóc.
jak już wspominałem, Koścista Lizzie była wiedz-mąi z którą rozprawiliśmy się wiosną.
Teraz stracharz trzymał ją uwięzioną w dole, w ogrodzie w Chi-penden.
- A, ta Alice. Cóż, lepiej o niej zapomnij, chłopcze, bo nic się nie da zrobić. Kwizytor
ma przy sobie co najmniej pięćdziesięciu zbrojnych.
- Ale to przecież niesprawiedliwe! - nie mogłem uwierzyć, że mówi tak spokojnie. -
Alice nie jest czarownicÄ….
- %7łycie rzadko bywa sprawiedliwe - odparł stracharz. - Po prawdzie wśród nich nie ma
żadnej czarownicy. Jak dobrze wiesz, prawdziwa wiedzma wywęszyłaby Kwizytora z
odległości wielu mil.
- Ale Alice to moja przyjaciółka! Nie mogę zostawić jej na pewną śmierć! -
zaprotestowałem, czując wzbierający gniew.
- To nie pora na sentymenty. Naszym zadaniem
88
89 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl