[ Pobierz całość w formacie PDF ]

który prawie leżał w fotelu, nagle pochylił się do przodu. -
Jestem przekonany, że ktoś z naszego Ministerstwa Wojny
przekazuje tajne informacje na temat obecnej sytuacji poli
tycznej w Anglii komuÅ›, kto przebywa tutaj, a ten z kolei
donosi o tym Francuzom!
- Sądzi pan kapitan, że ktoś z nas dopuściłby się zdrady?
- Takie przypadki się zdarzają, poruczniku - rzekł Grant
z goryczą. - Należy więc mieć oczy i uszy szeroko otwarte
i obserwować, czy nie zdarzy się coś podejrzanego. Dobrze
wiem, Aston, że przyjąłeś propozycję współpracy ze mną
tym chętniej, że możesz dzięki temu unikać bywania w ka
synie. Teraz jednak sytuacja wymaga, byś jak najwięcej cza
su przebywał w gronie kolegów-oficerów. Słyszałem, że
60
Gordonowie pragną widywać cię u siebie.
- No... tak... panie kapitanie.
Proszę traktować to jak część obowiązków służbo
wych, poruczniku. Nie powinny być zbyt uciążliwe: umoż
liwią częstsze spotkania z panną Gordon - dodał kapitan
z wesołym błyskiem w oku.
 Tak jest, panie kapitanie.
- Zanim jednak będziesz mógł docenić kulinarne talenty
pani Gordon, czeka ciÄ™, poruczniku, jeszcze jedno zadanie
poza obozem - powiedział Grant niemal przepraszająco.
- Mam wrócić pod Santarćm?
- Nie. Chcę, byś zawarł znajomość z Julianem Sanche
zem. Nie tylko jestem przekonany, że utrzymamy się
Portugalii, ale wierzę, że najdalej za rok dotrzemy i do
Hiszpanii. Chcę, byś mi pomagał w utrzymywaniu stałych
kontaktów z guerrillieros, to znaczy z hiszpańskimi party
zantami. A więc jutro w drogę, poruczniku. A po powrocie
obiad u Gordonów! To rozkaz.
 Tak jest, panie kapitanie. Dziękuję, panie kapitanie.
Dotarcie do warownego obozu guerillieros zajęło Valowi
aż dwa dni. Sanchez, który zaczął swą walkę z garstką ludzi,
miał teraz przeszło trzystu podkomendnych, równie sprawnych i karnych jak żołnierze
któregokolwiek z brytyjskich regimentów. Tak przynajmniej mówiono, choć Valowi ich
wygląd wydał się nieco osobliwy; kurtki, bluzy i spodnie jakoś nie pasowały do siebie,
poza tym ludzie Sancheza nosili barwne szarfy i szerokoskrzydłe chłopskie kapelusze.
Vala zatrzymało dwóch wartowników. Kiedy przekonał ich, że jest naprawdę tym, za kogo
siÄ™ podaje, zaprowadzono go do namiotu Sancheza.
- Buenos dfas, panie poruczniku.
- Buenos dfas, senor Sanchez.
 Sjen tase. Proszę siadać...
- Gracias.
Val usiadł, a Sanchez zaczął przerzucać papiery na sztabowym biurku. Niemal w tej
samej chwili Valentine usłyszał za sobą jakieś kroki - do namiotu ktoś wszedł. Na ustach
starego guerilliero pojawił się uśmiech.
- 0, jużeś wrócił, Juan? Masz dla mnie coś nowego?
- 5i Julianie. Pero, quien es este? Co to za jeden?
Nowo przybyły stał teraz obok krzesła Vala i spoglądał na niego podejrzliwie.
- Przedstawiam ci porucznika Astona, Jack. To nowy oficer zwiadowczy Colquhouna -
odparł Sanchez.
Twarz przybysza rozjaśniła się uśmiechem; wyciągnął rę
kÄ™ do Vala.
- Miło mi pana poznać, poruczniku.
61
Val zrobił zdziwioną minę. Ten wysoki, smukły, ciemnoskóry mężczyzna w pstrym stroju
guerilliero mówił doskonałą angielszczyzną!
- Pozwoli pan, poruczniku: oto kapitan Jack Belden - oznajmił Sanchez.
Val zerwał się z takim impetem, że omal nie wywrócił krzesła, i stanął na baczność.
- Przestań trzaskać kopytami, chłopie!  powiedział Bel- den z wesołym błyskiem w
brązowych oczach. - Rad jestem, żeś się zjawił, bo mam tu kilka przesyłek, które
przydadzÄ…
się kapitanowi Grantowi  oznajmił, wyciągając z kieszeni kurtki jakieś papiery i rzucając
je na biurko.
Sanchez otworzył wszystkie trzy pakiety i pospiesznie
zapoznał się z ich treścią.
CoÅ› ciekawego, Julianie?
- W dwóch informacje już nam znane, za to w trzecim dokładny rysopis jednego ze
szpiegów Massćny - odparł Sanchez z drapieżnym uśmiechem.
- No to pewnie niewiele zdziała - rzekł wesoło kapitan. - Zaraz zrobią odpisy, a pan
porucznik odwiezie oryginały kapitanowi Grantowi. Ależ mnie suszy! Wpadnie pan do
mnie na kieliszek wina, poruczniku?
- Będę zaszczycony, panie kapitanie.
Namiot Beldena znajdował się bardzo blisko miejsca postoju Sancheza. Gdy weszli do
środka, kapitan gestem wskazał Valowi krzesło.
- Mam trochÄ™ tutejszego wina, poruczniku. Daleko mu do naszego piwa, ale niezle gasi
pragnienie. Zwłaszcza jeśli dodać trochę soku z cytrusów.
Val ostrożnie skosztował trunku, po czym z przyjemnością wypił duży łyk. Nie przepadał
za alkoholem, ale słodkie wino, zmieszane z odrobiną cytrynowego i pomarańczowego
soku, smakowało wybornie.
- Wolę zachować trzezwą głowę - rzucił jednak, gdy kapitan chciał mu znów nalać do
pełna.
- Wspaniale orzezwia po całym dniu spędzonym w sio-
die, co?
Val czuł, jak zmęczenie ustępuje z jego ciała; odprężył się i zadał pytanie, które nasunęło
mu się już w chwili, gdy zobaczył Beldena.
 Jak to się stało, że angielski oficer trafił do obozu guerillieros? Mówi pan po
hiszpańsku jak rodowity Hiszpan... panie kapitanie! - dodał z leciutkim opóznieniem.
- Pan także musi dobrze znać ten język, inaczej Colquhoun nigdy by tu pana nie wysłał!
- No cóż... mówię dość płynnie, ale nie mogę wyzbyć się
cudzoziemskiego akcentu. U pana nie ma go ani śladu, panie kapitanie.
- Mój dziadek poślubił córkę hiszpańskiego granda, panie poruczniku. A babcia już o to
zadbała, żeby jej dzieci i wnuczęta poznały mowę jej ojców. To jeden z powodów, dla
których Wellington wysłał do Hiszpanii właśnie mnie. Drugim powodem jest moja
powierzchowność: z powodzeniem mogę uchodzić za tubylca. Przyznam, że po raz
pierwszy cudzoziemski wygląd okazał się dla mnie korzystny... O ile można uznać za
korzystne przyłączenie się do guerillieros! - dodał żartobliwie.
 Może nie dla pana osobiście, panie kapitanie, ale dla nas wszystkich na pewno.
62
- Rzeczywiście, dopomagam w utrzymywaniu kontaktów ze sprzymierzeńcami. A teraz
niech mi pan powie, co porabia Massna?
- Nic, panie kapitanie. Wygląda na to, że zamierza spędzić pod Santarćm zimę.
 Założę się, że czeka, aż padnie gabinet Perceyala. Czy kapitan Grant nadal
podejrzewa, że ktoś przekazuje Francuzom informacje?
 Jest o tym przekonany.
 Nie będzie łatwo wykurzyć tego drania, jeśli ma dobre plecy. Tym przeklętym wigom...
dobrze ich znam, bo przypadkiem do nich należę, poruczniku - powiedział wicehrabia
Belden z szerokim uśmiechem  nie mieści się we łbach, że Wellington potrafi nie tylko
utrzymać Portugalię, ale nawet wkroczyć do Hiszpanii! Jeśli dojdą do władzy, los Europy
będzie przesądzony. A co pan myśli, poruczniku, o naszej sytuacji politycznej?
- Nie mam na ten temat wyrobionego zdania - odparł sztywno Val.  Przez ostatnich
dwanaście lat służyłem w wojsku jako prosty żołnierz i znacznie bardziej interesowała
mnie fachowość moich dowódców niż racje polityków.
- A więc zaczynał pan od samego dołu? Zdumiewające, że nie przejawia pan
republikańskich sympatii!
- Jestem przeciwnikiem wszelkich form tyranii, panie ka-
pitanie, a Bonaparte niewątpliwie jest tyranem. Według mnie ktoś, kto ogłosił się
cesarzem, nie jest prawdziwym przyjacielem ludu... bez względu na to, pod jakimi
sztandarami wspiÄ…Å‚ siÄ™ na szczyt.
- Całkowicie się z panem zgadzam, poruczniku, obawiam się jednak, że wielu
przedstawicieli mojej klasy pragnie klęski Napoleona wyłącznie ze strachu przed ideami
republikańskimi, które mogłyby przeniknąć do Anglii. Bogu dzięki, że Wellington to
żołnierz, nie polityk!
 Służę w armii księcia Wellingtona od niedawna, panie kapitanie. Jak pan sądzi, czy on [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl