[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tak słodka jak ró\a i tak jak ró\a potrafiła ukłuć. Była jego dziką ró\ą, jego własną słodką
kolczastą ró\ą. Wydawało mu się, \e stanowi jego drugą połowę. Była Faith tyle \e dorosłą.
Tak, kochał Faith, ale raczej opiekuńczym rodzajem miłości. Chroniłby ją przed światem
i jego niegodziwościami, bo nie była dostatecznie silna, by móc znieść bolesną i twardą
rzeczywistość. Mimo \e wiedział o tym, chciał, by podjęła decyzję, czy wyjdzie za niego, czy
pozostanie z ojcem.
Nigdy się nie dowiedział, co postanowiła. Dręczyły go wątpliwości, czy zjawiła się w
umówionym miejscu, skąd mieli razem wyruszyć dalej. Prawdę mówiąc, nie na tyle wierzył
w siłę jej uczucia, by być pewnym, \e wybierze jego.
Gdyby matka pozwoliła jej dorosnąć, zamiast rozpieszczać jak małą porcelanową
laleczkę... Gdyby ojciec traktował ją bardziej jak kobietę ni\ jak towar lub własność, którą
mo\na sprzedać na licytacji, mo\e wszystko potoczyłoby się inaczej. Teraz jednak myśli jego
całkowicie pochłaniała Hope. Opiekowała się nim, chroniła go, starała się, by było mu dobrze
i aby czuł się bezpieczny. Przejęła ster, poniewa\ on nie mógł tego zrobić. Ograniczony
niewidoczną barierą, która pozwalała mu wejść zaledwie parę kroków do wody, to on, a nie
Hope potrzebował opiekuńczych skrzydeł.
Miał ochotę złorzeczyć bogom, \e tak go pokarali, oskar\ać los, \e ka\e mu tułać się po
ziemi, nie zaznając spokoju. Równocześnie chciał dziękować tym samym bogom, \e
pozwolili mu kochać taką kobietę jak Hope.
Jego wargi poruszały się w cichej modlitwie. Gdyby mógł wyrazić tylko jedno \yczenie,
poprosiłby, aby bogowie okazali się wspaniałomyślni i dali mu jeszcze jedną szansę, aby
mógł spędzić swoje \ycie z Hope. Stała się jego douceur de vivre, słodyczą jego \ycia. Była
jego \yciem i jego miłością bardziej, ni\ wydawało mu się to kiedykolwiek mo\liwe.
Faith była jego pierwszą szansą na osiągnięcie szczęścia, Hope drugą. Mon Dieu,
potrzebował jeszcze jednej, by móc prowadzić normalne \ycie z kobietą, która była dla niego
wszystkim. Trzeciej...
Hope stała przy wejściu na pocztę i otwierała list od profesora Richardsa. Modliła się w
duchu, by zawierał pomyślne wieści. Przeczytawszy go, natychmiast pobiegła do telefonu i
wykręciła numer profesora. Umówili się na spotkanie. W drodze na pró\no starała się
zachować spokój i nie obiecywać sobie zbyt wiele.
Profesor Richards był typowym okazem roztargnionego naukowca. Dobiegał
siedemdziesiątki, był nieprawdopodobnie chudy, a pochylone plecy sprawiały wra\enie,
jakby całe \ycie spędził przy biurku.
A więc ci mę\czyzni przebywali tutaj przez pewien czas, na co wskazują dokumenty,
czy tak? spytał, podnosząc wzrok znad papierów piętrzących się na jego biurku.
Tak potwierdziła Hope, wręczając mu kartkę z nazwiskami i kopie rachunków za
futra. Sprawdziłam te zródła dodała.
Profesor spojrzał na papiery i odło\ył je na biurko.
Wiem, co zrobię, moja droga powiedział. Mam kopie pewnych dokumentów
rodzinnych, które mogą się okazać pomocne. Prywatne listy, Biblie. Nie są dostatecznie
wiarygodne dla badań naukowych, ale tak jest z większością dokumentów z tamtych czasów.
Ludzie wówczas prowadzili dzienniki i pisali listy, ale najczęściej mocno wyolbrzymiali
fakty. Pod tym względem dorównywali najlepszym rybakom uśmiechnął się pod nosem.
Ale skoro mam nazwiska, jestem pewien, \e znajdÄ™ jakieÅ› informacje.
Dziękuję, profesorze. Hope odetchnęła z ulgą.
Będę panu wdzięczna za wszystko, co pan znajdzie.
Wstała i wyciągnęła rękę na po\egnanie. Zatrzymałam się w hotelu na wschodnim
krańcu miasta. Oto mój telefon.
Profesor podniósł się zza biurka i uścisnął jej dłoń. Myślami był ju\ daleko.
Do zobaczenia, moja droga. Gdy tylko coÅ› znajdÄ™, od razu do pani zadzwoniÄ™
powiedział, siadając i zagłębiając się ponownie w papierach.
Hope była ju\ przy drzwiach, gdy ją zatrzymał.
Panno Langston zawołał. Widzę, \e figuruje tutaj nazwisko kapitana Trevora.
Tak? Hope wstrzymała oddech, czekając na dalsze słowa profesora. Milczał.
Podobno przebywał w Port Huron w Michigan poinformowała skwapliwie. Miał córkę o
imieniu Faith.
Profesor zdjął okulary i przez dłu\szą chwilę przecierał je chusteczką.
Hm, tak. Myślę, \e to ten sam.
Ten sam?
Zna pani rodzinę Haddingtonów? Bardzo sympatyczni ludzie. Z ogromną ofiarnością
wspierają ró\ne stowarzyszenia historyczne.
Tak?
Có\, Haddingtonowie są bezpośrednimi potomkami Faitb Trevor Haddington.
Jest pan pewien? Głos Hope dr\ał. Jest pan tego absolutnie pewien?
O, tak, moja droga, jestem pewien. Jaka szkoda, \e nie ma ich teraz w mieście. Ich
najmłodsza córka brała ślub w St. Paul w zeszłym tygodniu i rodzina wcią\ jeszcze nie
wróciła.
A więc Faith wyszła za mą\. Nie czekała na Armanda, lecz zakochała się w kimś innym.
Wie pan, kiedy wrócą? spytała Hope.
Któ\ to wie? Profesor potrząsnął głową. Jutro? Za parę dni? Mo\e za tydzień? Być
mo\e do tego czasu zbierze pani dalsze informacje.
Pod Hope z wra\enia uginały się kolana.
Dziękuję raz jeszcze, profesorze. Zostanę tutaj przez parę dni. Proszę nie zapomnieć
zadzwonić do mnie, gdy tylko coś pan znajdzie.
Opuściła dom w stylu wiktoriańskim i podeszła do samochodu. Nie dysponowała
wieloma informacjami, ale miała nadzieję, \e je uzyska. A najwa\niejsze, \e dowiedziała się
czegoÅ› o Faith.
Targały nią mieszane uczucia. Z jednej strony była wstrząśnięta odkryciem, \e Faith
okazała się tak niestała w uczuciach, jak przypuszczała. Z drugiej obawiała się, \e ta
wiadomość będzie dla Armanda ogromnym szokiem. Przecie\ Faith była dla niego
wszystkim...
Kilka następnych godzin Hope spędziła w bibliotece publicznej w Duluth, a następnie w
bibliotece uniwersyteckiej, gdzie studiowała archiwa, przeglądała stare listy, zapiski, stare
Biblie. Nic nie znalazła. Czuła rozczarowanie i \al.
Z trudem powlokła się do filii Historycznego Towarzystwa Północno-Wschodniego.
Większość tutejszych zródeł pochodziła z drugiej połowy XIX wieku, ale natrafiła na kilka
dotyczących interesującego ją okresu. Nie mogła tylko znalezć nazwisk trzech mę\czyzn.
Pózną nocą, gdy jedząc przyniesiony do pokoju posiłek, oglądała wiadomości w telewizji,
zdecydowała nagle, \e rano wróci na wyspę. Wolała być z Armandem, ni\ wertować papiery,
w których i tak niczego nie mogła odszukać.
Następnego dnia uznała, \e cała ta wyprawa była bezowocna. Myślała tylko o tym, by jak
najprędzej znalezć się w ramionach Armanda.
Szybko spakowała byle jak walizkę. Właśnie szła do drzwi, gdy zadzwonił telefon.
Zawahała się, zanim podniosła słuchawkę.
Piskliwy głos profesora sprawił, \e serce zabiło jej mocniej.
Jeśli to panią jeszcze interesuje, panno Langston powiedział to mam dla pani parę
nowych informacji. Mo\e pani wpaść do mnie o dowolnej porze. Miło mi będzie z panią
porozmawiać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- efriends.pev.pl
Objaśnienie sensu biblijnego w Kościele (hermeneutyka) ks. Jan Kanty Pytel
Wojownik Trzech Światów 04 Strażnicy Kościuszko Robert
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 118 Nieodparty urok
Rainville Rita Material na meza
Dante Alighieri The Divine Comedy
Armstrong, Kelley Otherworld 6 Broken