[ Pobierz całość w formacie PDF ]

parterze.
Ogarnąwszy to wszystko myślą, komisarz Palmu aż gwizdnął pod nosem, a i ja trochę
spuściłem nos na kwintę. Stało się bowiem jasne, że z klubu hotelu Helsinki praktycznie bez
świadków można się było ulotnić niemal w każdym kierunku. Co prawda zarówno portier
przy głównym wejściu hotelu, jak i wykidajło przy drzwiach restauracji na parterze zapewnili,
że nie widzieli, aby pan Lankella wychodził z hotelu w trakcie przyjęcia, lecz po to właśnie
pomieszczenia klubowe miały osobne wejście, by umożliwić gościom pełną dyskrecję -
korytarza klubu z reguły nikt nie dozorował.
W małej salce konferencyjnej nakryto stół dla dziesięciu osób i Palmu rzucił właśnie
tęskne spojrzenie na bufet kanapkowy, gdy do środka wkroczył promieniejący gospodarską
radością Kurt Kuurna, ciągnąc za sobą młodego Lankellę i dwóch innych, rozbrykanych
młodzieńców. Była punkt szósta. Palmu dał mi znak. Zdjąłem płaszcz z drewnianego
wieszaka i zacząłem się ubierać. Za chwilę miałem zejść klatką schodową na Kluuvi,
zabezpieczywszy przedtem rygiel zamka, aby drzwi prowadzące ze schodów do klubu nie
zatrzasnęły się automatycznie. To była część naszego planu.
- A pan dokąd się wybiera, do diaska? - zapytał zdumiony Kuurna. - Za moment
siadamy do kolacji.
Odpowiedział za mnie Palmu:
5
Latem znacznie poszerzono sale bankietowe rzeczonego hotelu, tak że poniższy opis należy już do
historii (przyp. autora).
- Za chwilę wróci. My w tym czasie wychylimy dopuszczone przez prawo trzy
kieliszki. Niechętnie bowiem pozwalam podwładnym na picie alkoholu w mojej obecności, a
poza tym, jakkolwiek by patrzeć, w pewnym sensie jesteśmy na służbie.
- Oby wam ta służba nie wyszła za bardzo bokiem - rzucił Kuurna. - Mały koktajl,
zanim wszyscy siÄ™ zejdÄ…, panie komisarzu?
Odpowiedz Palmu nie była przecząca. Upiwszy nieco zimnego trunku, wyznał
szczerze:
- Prawdę mówiąc, nie lubię... hm... gdy moi podwładni widzą, jak spożywam alkohol.
Nie chcę dawać złego przykładu młodym, więc... kazałem mu w tym czasie załatwić pewną
sprawÄ™.
Kuurna spojrzał na niego przenikliwie.
- Nie jest pan wcale taki głupi, jakiego udaje - rzekł półgłosem. - Tak czy owak, pan
mi siÄ™ podoba, panie komisarzu. Zdrowie!
Wychylili do dna, po czym Kuurna zapytał z nieodgadnionym uśmiechem:
- Ile pan waży, panie komisarzu?
Palmu nieco się zaczerwienił, bo był czuły na tym punkcie.
- Przyznam, że ważę... hm... prawie sto kilo - odparł z rozdrażnieniem. - Ale masa
rozłożyła się dość harmonijnie po całym ciele. W zasadzie to nie powiedziałbym, abym był
gruby. Mój brzuch na przykład... Ale dlaczego pan o to pyta? - Palmu nabrał nagle podejrzeń.
Uśmieszek rozmówcy go irytował.
- Och, tak tylko... przyszło mi do głowy - odrzekł Kuurna, udając zamyślenie. - Może
wspomnę o panu w testamencie. Dziś u Lannego odniosłem wrażenie, że spisywanie
testamentów to diabelnie przyjemna zabawa i aż mnie świerzbi, aby samemu chwycić za
pióro.
- Moim zdaniem nie było w tym nic zabawnego - oznajmił Palmu surowo i spojrzał
mu prosto w oczy.
- Do czego pan pije, panie Kuurna?
- A więc pan również to spostrzegł - odrzekł półgłosem zagadnięty, by po chwili
wrócić do beztroskiego tonu: - Do niczego, absolutnie do niczego, tak tylko gadam sobie dla
rozgrzewki, dotrzymuję panu towarzystwa. Boże uchowaj, abym zanudzał pana oficjalnymi
pytaniami, dajmy na to, o najbardziej emocjonujący przypadek kryminalny w pana długiej
policyjnej karierze.
Przybyła kolejna część zaproszonych gości i Kuurna pospieszył im naprzeciw.
(Poprzednią rozmowę zrelacjonowałem, opierając się na niezawodnej pamięci Palmu. Nie jest
zatem wytworem mojej wyobrazni, tak jak pierwszy rozdział tej książki, który włączyłem do
niej dla artystycznego efektu. Rozmowa ta jest od początku do końca autentyczna i uznałem
za konieczne przytoczyć ją właśnie w tym miejscu, wynika z niej bowiem niezbicie, że
Kuurna już wówczas wiedział... Lecz nie będę uprzedzał biegu wydarzeń).
Ja zaś w tym czasie wymknąłem się już tylnym wyjściem na Kluuvi. Niemal pod
drzwiami czekał wypożyczony przeze mnie sportowy wóz, którym przyjechaliśmy do hotelu.
Z kufra wyjąłem niewielką torbę i usiadłem za kierownicą. Otworzyłem torbę, w której
miałem tenisówki i koszulę, i zmieniłem obuwie. Zapuściłem motor. Najkrótszą drogą, przez
Górkę i Kapitańską, pojechałem na Marynarską i zatrzymałem się przy znanej nam już
bramie, przodem do kierunku odjazdu. Zanim wysiadłem, włożyłem ciemne okulary,
postawiłem kołnierz płaszcza i nasunąłem kapelusz głęboko na oczy. %7łelazna krata w bramie
była zamknięta (Kokki się o to postarał). Wsunąłem dłoń między pręty, bez trudu namacałem
zatrzask zamka i popchnąłem kratę. Zamknąłem ją i szybko przeszedłem przez podwórze.
Krok na beczkę, noga przez mur, zejście po metalowej pergoli, drugie podwórze, klapa
śmietnika, noga przez mur - gdy zeskoczyłem z klapy drugiego pojemnika na śmieci, byłem
już na podwórzu kamienicy pani Skrof. Szybko dotarłem do zatopionej w fasadzie żelaznej
drabinki, zdjąłem płaszcz, rzuciłem go pod ścianę i zacząłem się wspinać. Wolałem bez
potrzeby nie patrzeć w dół, bo trochę się bałem. Nie śmiałem wspomnieć komisarzowi, kiedy
proponował mi tę misję, że na wysokości lubi mi się czasem zakręcić w głowie.
Bez trudu minąłem trzy kondygnacje i po chwili byłem już na okapie. Rynna tworzyła
solidną, chociaż wąską ścieżkę, po której dość pewnie przeszedłem te cztery metry dzielące
mnie od krawędzi balkonu pani Skrof, bo trzymałem się linii załamania dachu niczym
poręczy. Miałem oczywiście cienkie rękawiczki i ostrożnie ominąłem dwa punkty, które do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl