[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kę, ona zaś ze zręcznością zawodowca ją odbija. Ale przecież wcale nie musiała
zrobić tego perfekcyjnie. %7łeby tylko odbić piłkę ponad siatką! Potrafi to zrobić.
Musi...
Rose tak bardzo się skoncentrowała, że zapomniała otworzyć oczy. W następ-
nej sekundzie czubek jej nieskazitelnie nowego buta zahaczył o coś, a ona sama
upadła twarzą na ziemię.
- Rose!
Uniosła głowę i zobaczyła, jak Duncan przesadza siatkę i biegnie ku niej.
Mimo rozpaczliwego położenia, o dziwo, była jeszcze w stanie docenić jego sprę-
żystą sylwetkę w ruchu.
- Wszystko w porządku? - zapytał zdyszanym głosem.
S
R
- Chyba tak... - Prócz zażenowania i śladów brudu na ubraniu nie odczuwała
żadnych następstw upadku.
- Do licha, tylko spójrz! - powiedział zirytowany, wskazując na wyrwę w pod-
łożu; ze złością uderzył w nią czubkiem buta. - Powinni bardziej dbać o korty! -
Przyklęknął i wsunął ręce pod jej ramiona, żeby mogła usiąść.
Wygodnie oparta o jego klatkę piersiową, pomyślała, że może nie warto zbyt
szybko oświadczać, że nic się nie stało... Ostrożnie poruszyła łokciem i otrzepała
dłonie. Duncan chwycił je i przyjrzał im się uważnie. Na skórze widać było drobne
zadrapania, ale żadne z nich nie krwawiło. Gdy przesunął po nich palcem, Rose po-
czuła słodki dreszcz na całym ciele.
- Miałaś szczęście - powiedział z uśmiechem.
- Tak - wyjąkała. - Miałam szczęście...
Twarz Duncana była tak blisko, że mogła podziwiać długie rzęsy ocieniające
niebieskie oczy - oczy, które patrzyły teraz prosto w jej własne.
Rose nie śmiała się poruszyć. Chciała, by chwila ta trwała wiecznie. Chciała,
by Duncan był zawsze przy niej. Zawsze.
Czuła dziwny ucisk w klatce piersiowej, który przeszkadzał w oddychaniu;
wydawało jej się, że dziko walące serce wprawia w drżenie ramiona. Czy Duncan
wyczuwał to drżenie...?
Uniósł lekko kąciki ust. Potem delikatnie musnął wierzchem dłoni jej poli-
czek, wreszcie starł palcem kurz z jej twarzy.
- Masz kort tenisowy na twarzy - zażartował.
- Nic dziwnego. - Rose sama otarła drugi policzek.
- A co z resztą ciała? - Pochylił się niespodziewanie do przodu i zaczął badać
jej kostkÄ™.
Czuła w nozdrzach upajający zapach męskiej wody toaletowej i rozpaczliwie
pragnęła przytulić się do niego... Pragnęła, by ją dotykał... Westchnęła z tęsknotą.
- To boli?
S
R
- Nie... - Nie mogła go przecież oszukiwać.
- Jesteś pewna? - Dotyk jego palców wprawiał ją w drżenie. - A tutaj? - Naci-
snął miejsce tuż nad kostką, wpatrując się w jej twarz.
- Naprawdę, czuję się dobrze - zapewniła.
- Spróbujesz się podnieść?
Objął ją w talii, ona zaś, przytrzymując się jego ramienia, ostrożnie wstała.
Och, jakże był silny, dawał jej poczucie pewności i bezpieczeństwa... Czuła się w
jego ramionach niezwykle kobieco i pragnęła przedłużyć ten moment.
- Powoli zwiększaj nacisk na tę stopę - pouczał.
Powiedział  powoli". Rose bardzo wolno i bardzo niechętnie próbowała sta-
nąć o własnych siłach. Duncan ciągle jeszcze przytrzymywał ją w pasie.
Zastanawiała się, dlaczego nie ma odwagi go pocałować i mieć to już za so-
bą? Dlaczego ciągle nie była na to pora? Kiedy więc nadejdzie odpowiedni mo-
ment?
Nigdy dotąd nie doświadczała takich wrażeń zmysłowych, a już z pewnością
nie z  horrendalnym" Horacym. Jego pożegnalne pocałunki po każdej randce znosi-
ła cierpliwie w nadziei, że następne będą bardziej podniecające. Ale nie były. Z
Duncanem natomiast chciała jak najszybciej przystąpić do pocałunków...
Gdy stanęła wreszcie całym ciężarem na własnych nogach, ręce Duncana
opadły. Och, do licha!
- W porządku? - spytał.
- Tak... - Ledwie mogła wydobyć głos; nie ufała sobie na tyle, by spojrzeć mu
w oczy.
- Spróbuj przejść parę kroków.
W momencie gdy postąpiła krok do przodu, Duncan znów wziął ją pod ramię.
Z wrażenia głęboko wciągnęła w płuca powietrze.
- Wiedziałem! - zawyrokował. - Nie czujesz się dobrze, ale chwała ci za to, że
starałaś się udawać.
S
R
- Duncan, naprawdÄ™...
- Nie udawaj! - Otoczył ramieniem jej plecy i pomógł dojść do ławki. - Na
dzisiaj koniec z tenisem - oświadczył.
- Nie będziemy grać? - powiedziała z udawanym żalem.
- Absolutnie nie.
Nie będą grać w tenisa! Hurra!
Rose na dobre zaczęła kuleć. Przeznaczenie raz jeszcze przyszło jej z pomocą.
Duncan spakował sprzęt, zarzucił obie sportowe torby na ramię i wyciągnął
dłoń do Rose. Usiłowała sobie przypomnieć, na którą nogę utyka.
- Zamierzam porozmawiać z dyrektorem hotelu na temat stanu tutejszych kor-
tów - pomstował.
Rose milczała. Co prawda, nic jej się nie stało, ale ktoś inny mógł mieć mniej
szczęścia.
- Ostatnio padało - zauważyła łaskawie. - Może nie wiedzą, że na korcie po-
wstała szczelina.
- Mają szczęście, że trafiło na ciebie. - Duncan ścisnął jej ramię. - Ktoś inny
już wzywałby adwokata.
- Wypadki chodzą po ludziach - stwierdziła filozoficznie.
- Gdyby tylko inni tak myśleli! - odparł tonem aprobaty.
W hotelowym holu recepcjonista poderwał się na ich widok zza kontuaru.
Jedno spojrzenie na twarz Duncana wystarczyło, by przeczuł nieprzyjemności.
- Czy mogę państwu w czymś pomóc? - spytał uprzejmie.
- Panna Franklin potknęła się o szczelinę na korcie - warknął Duncan tonem,
który nie pozostawiał wątpliwości, kogo uważa za odpowiedzialnego za ten wypa-
dek. - Czy w hotelu jest lekarz?
- Och, Duncan, proszę... - Rose była przerażona perspektywą konfrontacji z
lekarzem, a zarazem pełna podziwu dla stanowczości i operatywności Duncana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl