[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oczekiwały chwili, która wreszcie
pozwoliłaby im naprawdę zakorzenić się w
kraju ich misji. Z drugiej strony, była to
doskonała okazja, by poprzez muzykę
poduczyć się naszego śpiewnego języka.
Zostałam mianowana szefem chóru i musiałam
naprędce nauczyć się taktowania, w czym
pomogła mi siostra, która uczyła się grać
na pianinie. Wkrótce internat rozbrzmiewał
już tylko wietnamskimi kan-tyczkami -
musiałam wciąż odnawiać repertuar, inaczej
prędko przemieniłyby się w szlagierowe
standardy... Odkryłam -między innymi -
wspaniałe kompozycje ojca Nguyen Van Vang,
zainspirowane tradycyjną muzyką Południa.
Są to doprawdy małe arcydzieła, które
wniosły wielki wkład w  ukulturalnie-nie"
naszego Kościoła.
Co roku odbywał się w Klasztorze Ptaków
kiermasz, który pozwalał zebrać środki na
utrzymanie Szkoły św. Teresy. Miałam z nią
sentymentalne związki ze względu na dwie
osoby, które przyczyniły się do jej
otwarcia, czyli cesarzowÄ… Nam Phuong i
mojego ojca. Przez cały rok, podczas
wieczornego odpoczynku, uczennice
najstarszych klas przygotowywały owo
dobroczynne wydarzenie, podczas gdy któraś
z nauczycielek czytała na głos książkę lub
czasopismo. O ile pamiętam, haftowałam
właśnie komplet serwetek, kiedy jasny,
ciepły głos siostry Marii od Dzie-
140
ciątka Jezus uświadomił mi istnienie
 żelaznej kurtyny" - czytała nam właśnie La
Vingt-cinquieme heure Virgila Georgiu.
Pewnego dnia siostry zaproponowały, by
organizacją kiermaszu zajęły się w całości
uczennice - dotąd odrabiałyśmy jedynie
pańszczyznę i nie miałyśmy najmniejszego
pojęcia o zebranych sumach. Odniosłam
wówczas jako szefowa bufetu oszałamiający
sukces (proszę wybaczyć nieskromność),
serwując specjalności kuchni wietnamskiej,
która jeszcze wtedy nie miała praw
obywatelskich w internacie. W rezultacie
moja gastronomiczna inicjatywa walnie
przyczyniła się do wzmocnienia związków
moich preceptorek z ziemią, na której
pełniły misję. Od tego dnia w refektarzu
nastąpiła prawdziwa rewolucja: wraz ze
starym menu zniknÄ…Å‚ ohydny szpinak z wody,
dotychczas całymi talerzami lądujący w
zlewie, gdy tylko dyżurna zakonnica
odwróciła głowę, a w łaskach znalazł się
sos rybny nuoc mam oraz bogaty w proteiny
serek sojowy dau hu, który przemysł
japoński rozpowszechnił ostatnimi czasy na
świecie pod nazwą tofu. Najbardziej
wzruszył mnie komplement mojej nauczycielki
angielskiego, siostry Marie Nicole, która
wychowała się w Wielkiej Brytanii i
zdarzały jej się kłopoty z językiem
francuskim. Miała ona wobec mnie pewien
dług wdzięczności, podpowiadałam jej bowiem
słówka, których niekiedy jej brakowało.
Otóż pewnego dnia wzięła mnie na stronę i
wyszeptała poufale do ucha, że uwielbia
wręcz kuchnię wietnamską. Byłam w siódmym
niebie!
Jak wiele czasu upłynęło od chwili, kiedy
na samym poczÄ…tku mej pensjonarskiej
kariery przepłakałam kilka kolejnych
wieczorów nad stojącym przy moim łóżku
talerzykiem z twarożkiem, którego za skarby
świata nie byłam w stanie przełknąć. Gdyby
zależało mi na rewanżu, wystarczyłaby
satysfakcja z wielkiego sukcesu, jaki
odniosła moja promocja miejscowej kuchni.
PrzyznajÄ™ siÄ™ do tego, jak i do
wprowadzenia wietnamskich pieśni w Notre-
Dame du Lang Bian. I nieskromnie myślę, że
war-
141
tość owych działań była jednak dalece
większa niż tylko moje osobiste
ukontentowanie.
Trzy wydarzenia odegrały zasadniczą rolę w
kształtowaniu się podstaw mojego poczucia
etyki społeczno-politycznej. Obok
francuskiego korpusu ekspedycyjnego, który
walczył z siłami rewolucyjnymi,
funkcjonowała wtedy władza wietnamska o
zabarwieniu narodowym, sprawujÄ…ca -
przynajmniej w teorii -rzÄ…dy w kraju, a w
każdym razie w większych miastach. W tej
pogmatwanej sytuacji Klasztor Ptaków jawił
się jako oaza spokoju, w której zakonnice,
w większości Francuzki, jak gdyby nigdy nic
prowadziły swoje chrześcijańskie wychowanie
i nauczały według programu prowadzącego do
francuskiej matury, cieszÄ…cej siÄ™ wielkim
wzięciem wśród uczennic uważających się za
konfucjanistki lub buddystki, a czasem
przyznajÄ…cych siÄ™ do obu konfesji naraz.
Ziemia kręciła się nieprzerwanie wraz ze
swym korowodem nieszczęść, których echa
docierały do internatu czasem przygłuszone,
a czasem - gdy tragedia dotykała którejś z
uczennic -bardzo żywe. Pewnego dnia
dowiedziałyśmy się o śmierci ojca dwóch
koleżanek-eksternistek, zawodowego oficera,
którego ciężarówka wyleciała w powietrze na
minie. Emocje, które sięgnęły szczytu w
klasie młodszej z osieroconych dziewcząt,
udzieliły się także siostrze Marie de B. -
niegdyś mojej katechetce. Kazała ona
uczennicom, by modliły się o wybaczenie
 zbrodni", o czym dowiedziałam się od
siostry. Wyprowadziłam ją z błędu bez
najmniejszego wahania - mówiąc, że oficer
idący dobrowolnie na wojnę wie, co może go
czekać. Nie umiałam jednak udzielić jej
żadnych głębszych wyjaśnień, z tej prostej
przyczyny, iż zderzyłam się z nowym
problemem moralnym, który musiałam wpierw
sama rozwiązać. W mojej duszy - by posłużyć
się uświęconą formułą - narodziło się
przekonanie, że nie można mówić o zbrodni,
a jedynie o sytuacji nie do rozwiÄ…zania,
nieszczęśli-
142
wym zbiegu okoliczności spowodowanym wojną,
która sieje zniszczenie wokół wysepki
spokoju, jaką jest internat. Myślałam
0 wiosce Than Phu, rzekomym miejscu moich
narodzin, którą w jakimś powtarzającym się
w nieskończoność upiornym tańcu zraszała w
nocy krew zabójstw politycznych, a w dzień
równały z ziemią czołgi korpusu
ekspedycyjnego. Zapalcie wasze latarnie
1 spróbujcie oddzielić ofiary od winnych -
będzie wam jeszcze trudniej niż Diogenesowi
poszukującemu człowieka.
Jak wspomniałam, internat odwiedzały często
znaczące osobistości, przede wszystkim
kościelni dostojnicy. Przy tej okazji
zakonnice wyznaczały mnie - prawdopodobnie
z powodu mojego katolickiego wyznania - do
odczytania zwyczajowego powitania, które
pisała zwykle siostra Maria Rafaela, dopóki
sama nie odważyłam się redagować mów
pochwalnych.
Po powitaniu niektórzy z gości wygłaszali w
podzięce kilka miłych zdań pod moim
adresem. Nie mogę jakoś zapomnieć tego, co
powiedzieli dwaj prałaci, biskup Ngó Dinh
Thuc z Vinh Long i Jean Cassaigne,
podówczas ordynariusz Sajgonu. Wypowiedz
tego pierwszego zmierzała ku temu, iż
chrześcijanin nie żyje po to, by zapewnić
sobie długowieczność, ale powinien pracować
dla nadejścia Wiecznego Królestwa. Niech
historia osądzi, czy owa piękna deklaracja
spełniła się w jego przypadku. Umarł w
podeszłym wieku, wycofawszy się uprzednio
ze schizmy, która wylęgła się w jego
opanowanej przez demona megalomanii głowie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl