[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I wszystkie cuda przywizane do tych dwóch nazwisk z krainy nadziemskiej stany mu przed
oczami. A na jego twarzy bysn wyraz lubienej, nieopisanej chciwoSci i dz zwierzcych.
99
Jak szalony poskoczy ku Arminii i woa:
- Czy ty wiesz, co tu jest w tej szkatuce? Za to cay Swiat mona kupi! Z tego mona
tyle zrobi zota, i przez cae ycie policzy go nie zdoasz! Przecie i ja jestem alche-
mikiem!
- O! Sdziwoju! Kosmopolito! Teraz na mnie kolej! Poka, e i mnie natura nie macoch!
Ludzie! Teraz wszystko ze, com od was dozna przez cae ycie, z lichw wam oddam! -
Kade sowo pogardy, coScie mnie nimi tak obficie darzyli, teraz w wasze garda wtocz
na powrót! - Czy ja Spi? - Czy marz? - Ale nie! dotykam si tego kamienia cudownego!
Tak, to on jest! - Fraszka niebo! gdzie jest wiksza rozkosz, jak y wiecznie, nie praco-
wa, nie czoga si, niczego si nie obawia i depta tych, co byli wyszymi ode mnie! -
Biada wam! Ja, król ludzi, teraz gardz ziemi, ale po karkach waszych stpa bd! Cu-
downa! Boska Arminio! ty bdziesz moj on! Tym eliksirem bdziemy odmadzali si -
ale nie! ty bdziesz moj kochank, nie bój si, ja nie chc ci na cae ycie do siebie przy-
kuwa - uywajmy ycia. Teraz jesteS pewno wdow. Dzisiejszej nocy, moe nawet w tej
chwili, twój m na torturach mia wyzion ducha. - Zobaczysz, jak my bdziem yli roz-
kosznie.
I w kocu tych sów wpó obj jej gitk kibi; Arminia czua ju zapach wina z jego ust
spienionych, którymi chcia wycisn pocaunek na jej Snienym onie, uchylia si, zwina
i wymykajc z jego obj chwycia za rkojeS jego wasnego sztyletu i bysna mu przed
oczy stalowym ostrzem. A odstpiwszy o par kroków zblada i zaSmiaa si szalenie.
- Teraz zbli si, mój narzeczony! Mówi ci w oczy, i gardz, brzydz si tob! - Ha! nie
Smiesz przystpi! Zdrada z odwag nie chodz w parze! Nie obawiaj si, bd miaa doS
siy nagrodzi ci.
Bodenstein zmisza si tak niespodzianym zwrotem, ale wino coraz wicej nad nim brao
gór, rozwaga odstpowaa go. Nie baczc na to, jak kady nikczemnik, ze przeciwnikiem
jego sabsza istota, zgrzytn zbami i rzuci si ku Arminii chcc jej wyrwa wzniesiony szty-
let, ale poruszenie jego byo niezrczne, Arminia uderzya go elazem, i chocia cios saby,
krew trysna z ramienia napastnika na jej sukni. Widok krwi ostudzi zapa, cofna si prze-
raona i z gbokim jkiem upada zemdlona.
- Ha! jadowita osa! - rycza Bodenstein przelkniony pilnie przypatrujc si ranie. - Niech
mi czarci porwi, nie mySlaem, e gotowa uderzy! Poczekaj.
Rana nie bya szkodliw. Jak móg, na prdce zatamowa obwizaniem sczc si krew i na
nowo zapalony dz i zemst zbliy si do zemdlonej.
Oczy miaa zamknite, dugie wosy jak aksamitne wstgi na Smiertelnej bladoSci szyj i bia
sukni spyway, a na skrwawionym onie trzymaa rk, z której ledwo wypad sztylet.
I obraz ten uderzy go w inszy sposób, ni si spodziewa. Niewinna kobieta wydaa mu si
groxnym anioem mScicielem zniewaonej niewinnoSci.
Jego wasna krew ju rozlana przejta go trwog. Moe pierwszy raz w yciu zabrzmiay mu
jej sowa wyrzeczone niedawno:
- Bóg ci ukarze!
I chocia rzuci si na trzymajc sztylet, teraz zemdlonej obawia si dotkn. Cisza panuj-
ca dokoa, skutek wina, gwatownego wzruszenia, a moe po czSci i rany sprawiy, i na
chwil siy go opuszcza poczy. Oczy mg mu zaszy, kolana uginay si, szum w uszach
si odezwa.
100
Chwyci si rk za stó i zbierajc ostatnie siy odetka flaszk z eliksirem i chciwie po-
cign zawarty w niej napój. Lecz zaledwo pokn, zaledwo zdy flaszk postawi na sto-
le upad na wznak jak piorunem raony - nieywy.
Dla nieprzysposobionych poprzednim, przygotowawczym yciem, eliksir by nag trucizn.
Noc si ju skoczya, na niebie szeroki czerwony pas nad ziemi poprzedzajcy ranek zaja-
Snia, gdy Kosmopolita i Sdziwoj wyszli z wizienia.
Na zaomie ulicy niedaleko od domu, w którym odbya si poprzednia scena, lea skrpowa-
ny Jan; pilnowao go dwóch towarzyszów Bodensteina, zapaconych od niego pijanych wó-
czgów, którzy na teraz dugim czuwaniem znueni na ziemi mocnym snem pokrzepiali si.
Uwolnienie Jana, wybicie drzwi mieszkania i wyzwolenie Arminii, która sama do siebie z g-
bokiego omdlenia przychodzi zaczynaa, szybko po sobie nastpiy.
Nim dzie zajaSnia ju przeSladowani daleko byli za bramami Drezna.
101
XI. Zniknicie
 To jest los czowieka; dziS bujnie strzela listkami nadziei,
jutro dokoa niego suchymi liSmi zimny wiatr powiewa.
Szekspir, Makbet
NAZAJUTRZ PO TYCH wypadkach lud toczy si do drzwi przed kurdygard; kady chcia
zobaczy wizienie alchemika, który pilnowany przez czterdziestu ludzi i kaprala, za pomoc
ywego diaba, umkn zdoa. Jedni ze szczegóami opowiadali, jak pod wpywem zaklcia,
pogreni w bezwadnoSci widzieli wylatujce na nietoperzych skrzydach potwory, a krzyk-
n ani przeszkodzi nie mogli, inni zarczali, e ju dniem pierwej syszeli dzikie gosy
i okropne pogróki w wiezieniu i wyraxnie spostrzegli osoby wychodzce przez drzwi za-
mknite.
Jednake czarownik adnego Sladu nie pozostawi.
Domysy kryy, i uciek na ksiyc albo do Polski, albo do Wysp Rwitego Brandana. Kto
o tym móg wiedzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl