[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jących umiar i rozwagę. Choć przyznaję, stanęli przed wyjątkowo trudnym zadaniem. Dajmy im szan-
sę, nim zaczniemy ich oceniać.
W prasie pojawiły się informacje o wkroczeniu pruskiej armii do Paryża. Może właśnie oglą-
dasz to na własne oczy. Nic nie zostanie nam oszczędzone.
Zciskam czule
Edma
Nie myliłaś się, najdroższa Edmo. Rzeczywiście, nic nie zostanie nam oszczędzone. W środę do
naszej dzielnicy mają wkroczyć Prusacy. Nasz rejon został wymieniony wśród tych, które mają zostać
zajęte. Wiadomość zaczęła krążyć dziś po południu. Spodziewano się, że Prusacy zjawią się już dziś,
ale wieczorem oficjalnie zdementowano tę informację. Co oznaczało jedynie przesunięcie tego, co nie-
uchronne. Na naszej, zwykle tak spokojnej rue Franklin panował rozgardiasz, a przed ratusz i na naj-
większe ulice wyległy tłumy oburzonych mieszkańców. Gwardia Narodowa nie zamierzała złożyć
broni, głośno protestowała przeciwko poddaniu dzielnicy. Wszystko to ogromnie nas przygnębia, a
warunki narzucone przez okupanta okazały się tak surowe, że - wierz mi - boimy się o nich nawet my-
śleć.
Każdy dzień przynosi nowe smutki, nowe upokorzenia. My jako naród jesteśmy tak beztroscy,
że zapewne szybko zapomnimy o tych bolesnych wydarzeniach, ale dziś wprost pęka mi serce.
Jeśli odważę się głośno o tym wspomnieć, papa wznosi oczy ku niebu i nazywa mnie wariatką.
Wczoraj zapanowało wielkie wzburzenie, gdy kontyngent Gwardii Narodowej w Belleville
oświadczył, że będzie strzelać, gdy wkroczą Prusacy. Przed nami naprawdę dramatyczne chwile.
Wiesz, że właściwie wszyscy nasi znajomi wrócili z wojny bez szwanku? Oczywiście z wyjąt-
kiem biednego Bazille'a, który zginÄ…Å‚ w Orleanie. W Bezenval polegÅ‚ też znakomity malarz Régnault.
Pozostali robili tylko wiele hałasu o nic.
Zciskam CiÄ™ czule
Berthe
W powietrzu unosi się tyle gryzącego dymu, że z trudem oddycham. Działa huczą tak często, że
dziwię się, czemu nadal podskakuję przy każdym wybuchu.
R
L
T
Pruskie oddziały wydają się wszechobecne. Znośnie czuję się tylko, gdy leżę w łóżku odgro-
dzona od świata zatrzaśniętymi żaluzjami. Zapadam w drzemkę przerywaną hukiem armat. Czasem w
snach pojawia siÄ™ Édouard. Wsiadamy do pociÄ…gu na dworcu Saint-Lazare albo caÅ‚uje mnie na pokÅ‚a-
dzie statku zmierzającego do Nowego Jorku. Potem jednak znowu dudni działo i budzę się w ciemnym
pokoju, przypominając sobie, że minęły już dwa tygodnie, od kiedy mieliśmy się spotkać na stacji ko-
lejowej.
Nie odpowiedział na mój liścik z prośbą o odwiedziny. Zdaję sobie jednak sprawę, że to niewy-
konalne, skoro odgradza nas pierścień pruskiej armii.
Od dwóch tygodni nie ruszam się z łóżka. Na zewnątrz huczą armaty, ja zaś prowadzę we-
wnętrzną walkę z demonami, które skradły mi spokój ducha. Maman wezwała lekarza, monsieur Da-
lly'ego. On jednak tylko patrzy na mnie lubieżnie. Boję się, że będzie chciał dokładnie mnie zbadać.
Nie w trosce o moje zdrowie, lecz dla własnej przyjemności. Zwłaszcza że dla mnie - czuję to wyraz-
nie - nie ma lekarstwa.
*
- Berthe, wstawaj. - Maman wchodzi i otwiera żaluzje. - Ubierz się. Masz gościa.
Mrużę oczy przed ostrym światłem i wstaję. Serce mocniej kołacze mi w piersi. Z nadziei -
czyżby Édouard? Ze strachu - czyżby monsieur Dally?
Maman podchodzi do szafy i wybiera sukniÄ™.
- Monsieur Puvis złożył ci wizytę.
Przesuwam się na brzeg łóżka i próbuję wstać. Z wysiłku kręci mi się w głowie.
- Powiedz mu, że nie jestem w stanie przyjmować gości.
- Nonsens. To ci dobrze zrobi. Za długo się ze sobą pieścisz. Wstawaj. Powiem mu, że zaraz
zejdziesz.
Puvis. Maman musi naprawdę się o mnie martwić, skoro nalega, bym go przyjęła. Ostatnio jej
stosunek do niego wyrazniej ochłódł. Nie wiem, skąd to się wzięło. Jeszcze niedawno wychwalała go
pod niebiosa, zachęcała, mówiła, jaka to świetna partia. A teraz na samą wzmiankę o nim traci humor.
Dzisiaj, z niepojętych powodów, wrócił do łask. Może ma stać się bodzcem, który sprawi, że
podniosę się z łóżka i ubiorę.
Zasłaniam ramieniem oczy przed kłującymi promieniami słońca. Mogłam się domyślić, że to
nie Édouard. Rozgoryczenie roÅ›nie mi w gardle niczym kula. Zaraz udÅ‚awiÄ™ siÄ™ jego obrzydliwym
smakiem.
Naciągam kołdrę i próbuję znowu zasnąć, ale po kilku chwilach w sypialni znów pojawia się
maman.
- Natychmiast wstawaj! Monsieur Puvis chce ci pokazać coś nadzwyczajnego, ale jeśli zaraz nie
zejdziesz, przegapisz to. Wstań, pomogę ci się ubrać. No już!
R
L
T
- Dobrze! Przestań na mnie krzyczeć.
Perspektywa dwóch miesięcy słuchania, jaka jestem leniwa, okazuje się najskuteczniejszym
bodzcem do wstania.
Ledwo zdążyłam się podnieść, a już ściska sznurówki gorsetu, który wydaje się podejrzanie
luzny.
- Znowu schudłaś - mruczy maman, zarzucając mi na głowę suknię.
Pociągnięcie szczotką, kilka szpilek wsuniętych pewną ręką we włosy i maman uśmiecha się,
zadowolona z efektu końcowego.
Odprowadza mnie do bawialni. Pewnie się boi, że jeśli na chwilę spuści mnie z oka, wrócę do
łóżka.
- Oto i ona! - obwieszcza moje przybycie, jakbym była spóznionym gościem.
Puvis wstaje.
- Mademoiselle, jakże się cieszę, że panią widzę. Przyszedłem najszybciej jak to możliwe w
okolicznościach, które dotknęły naszą umiłowaną ojczyznę. Proszę wybaczyć, że przejdę od razu do
rzeczy, ale bardzo chciałbym pani coś pokazać. Mogę prosić, by pani i madame Morisot zechciały po-
dejść do okna?
Maman popycha mnie ku oknu, z którego Puvis już odsunął firankę. Wysoko na niebie unosi się
wielki czerwony balon. Ostre słońce razi mnie w oczy. Mrugam, przyglądając się niezwykłemu wido-
wisku. Maman głośno wciąga powietrze.
- A cóż to takiego? - pyta zdumiona.
- Dzięki balonom nawiążemy łączność ze światem zewnętrznym. To pomysł Nadara. Idąc dziś
tutaj, zauważyłem, jak ten czerwony szybuje po niebie, i nie mogłem się doczekać, by to paniom poka-
zać.
Stoimy w oknie w nabożnym milczeniu.
- Wszyscy drwili z Nadara i jego obsesji na punkcie balonów - ciągnie Puvis. - Teraz on śmieje
siÄ™ im w twarz, lecÄ…c wysoko ponad nieprzyjacielskimi wojskami. To znak nadziei, prawda?
Znów mrugam. Trudno uwierzyć, że ta scena jest prawdziwa. Czerwony punkt na zasnutym
dymem niebie niczym dziecięca zabawka zostawiona na deszczu. Do tego jeszcze maman podejmująca
Puvisa ciepło, choć wiem, jak bardzo go nie lubi. Wszystko to co najmniej dziwaczne.
A może nadal śpię i to kolejny pozbawiony logiki sen.
Zadzieram głowę i patrzę na czerwony balon. Oczy powoli oswajają się ze światłem dziennym.
Próbuję dostrzec Puvisowy promyk nadziei. Czy to znaczy, że wkrótce świat będzie taki jak dawniej?
Wtem zauważam, że Puvis wpatruje się we mnie z napięciem. Przypominam sobie o jego liście
i wyznaniu. Odsuwam siÄ™ od okna i siadam na kanapie.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl