[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mogollonowie poniosą klęskę zmusimy ich, aby wydali nam nie tylko lady i adwokata, ale
tak\e Meltona.
 Dobrze! Kiedy jedziemy?
 Kiedy Melton odejdzie ze swym oddziałem. Gdybyśmy ju\ teraz pojechali, to, dą\ąc za
nami odkryłby nasz ślad.
 Czy nie mo\emy obrać innej drogi?
 Tak, ale czy nie lepiej jest zostać, dopóki nie przekonamy się, \e Melton istotnie
wyruszył?
 Nie. Jestem święcie przekonany, \e się tak stanie, jak zapowiedział. Skoro wyruszymy po
nich, będziemy musieli dreptać im po piętach i marudzić, gdy\ nie będą jechali tak szybko, jak
my powinniśmy, o ile mamy zawczasu ostrzec Nijorów. Wszak po drodze muszą się za nami
rozglądać. Proponuję więc, albo natychmiast opuścić to miejsce, albo zostać tutaj i odbić
jeńców.
 Mój brat Old Shatterhand ma słuszność. Co powie mój brat Emery?
 Natychmiast jechać!  oświadczył Anglik  Pieniądze ju\ mamy; teraz musimy
bezwarunkowo schwytać kochanego Jonatana. Jeńcom nic złego się nie stanie. Jeśli zwycię\ą
Nijorowie, zmusimy Mogollonów do wydania jeńców, a jeśli walka przyjmie niepo\ądany
obrót, to w ka\dym razie mo\emy się tutaj przekraść, aby dokonać tego, czego teraz
zaniechamy.
Zapytaliśmy równie\ Dunkera, raczej z uprzejmości, ni\ dla zasięgnięcia rady. Nie
mogliśmy mu zawierzyć decydującego głosu. Zgodził się z nami, ale wyskoczył jak Filip z
konopi:
 Musimy się strzec Czerwonych, których wysłano w pościgu za mną.
 Czy\ nie wrócili ju\ do obozu?  zapytał Emery.
 Nie wiem na pewno, ale sądzę, \e nie. Zcigali mnie, póki było jasno. U zródła, gdzieśmy
się spotkali, zauwa\ą, \e natknąłem się na kilku jezdzców, po czym wróciłem wraz z nimi do
Białej Skały. Z taką wieścią przyjadą do obozu. Mo\na sobie wyobrazić, j aki podniosą alarm.
 Nie przyjadą z taką wieścią  wtrąciłem.  Miarkuj pan to sobie, master Dunker. Od
kwadransa wieje silny wiatr; z góry zaczyna kropić. Trzeba dodać, \e ju\ się ściemniło, kiedy
opuściliśmy zródło. Prześladowcy pana nie byli tam jeszcze. Noc zapadła, zanim mogli
nadejść. Aby nie zgubić pańskiego tropu, musieli się tam zatrzymać, gdzie ich noc zastała;
gdyby, mimo to, pojechAll do zródła, bądz w przypuszczeniu, \e tam pana schwytają, bądz po
to, aby napoić konie, to ju\ nie zdołają rozpoznać naszych śladów. Ognia nie mieli przy sobie,
czy te\ nie zapalali. Nie mówię o tym, \e koń, na którym pan umknął, jest najlepszy i
nąjśmiglejszy, jak przypuszczam, a zatem sami rozumieją, \e nie zdołają pana doścignąć.
Zachodzą dwie mo\liwości: albo zawrócili z drogi i znajdują się ju\ w obozie, zaniechawszy
pościgu, albo zatrzymali się na pańskim tropie, ale nadaremnie, gdy\, zanim dzień nastanie,
deszcz, który pada coraz gwałtowniej, zatrze i zmyje wszelkie ślady.
 Well, bardzo słusznie, sir!
 Sądzę więc, \e nie trzeba zwracać na nich uwagi.
 Jest tak, jak rzekł Old Shatterhand,  potwierdził Winnetou.  Za kwadrans spadnie
ulewa. Znikną równie\ ślady, które po nas zostały. Dosiądzmy koni!
 Czy Winnetou potrafi tak nas prowadzić, aby Mogollonowie nie deptali nam po piętach?
 Tak. Oni pojadą drogą, którą przebyliśmy wczoraj do zródła. Jeśli skręcimy nieco na
prawo, to nas nie wytropiÄ….
Znaczyło to, \e mamy jechać równolegle do drogi Mogollonów. Tak się te\ stało. Mogła być
druga w nocy, kiedyśmy opuścili miejscowość, w której doznałem ciekawej przygody
pływackiej. Jazda stawała się dosyć nieprzyjemna, gdy\ wiatr wzmagał się, a deszcz padał tak
ulewny, \e ju\ po krótkim czasie nie zostało na nas suchej nitki. Dunkerowi i mnie było to
obojętne: ju\ i tak poprzednio przemokliśmy do skóry, głębiej zaś deszcz nie mógł docierać.
OCALONE MILIONY
Jazda, która nas oczekiwała, wymagała od koni wiele wysiłku, ale nie mogło się im lepiej
powodzić, ni\ ich panom. Konie odpoczęły w pueblo, podczas gdy my byliśmy zmuszeni
czuwać. Następnie pod górą, gdzie Yuma chcieli nas napaść, spaliśmy bardzo mało, dziś zaś
znowu nie zmru\yliśmy oka, a czy najbli\szej nocy będziemy mogli wypocząć, to było bardzo
wątpliwe wobec konieczności pośpiechu. Deszcz miał swoje zalety  orzezwiał wierzchowce.
Natomiast jezdzcy, przemoczeni, nie byli w ró\owych humorach. Jeśli pogoda nawet piecucha
tak nastraja, \e przy dobrej jest w dobrym humorze, a przy złej w złym, nie mo\na się dziwić,
\e ludzie, mknący po pustkowiu wystawieni na srogie działanie zawieruchy i ulewy, ulegają
ponuremu nastrojowi. Dlatego jechaliśmy milczący i markotni za Apaczem, który, mimo
deszczu zasłaniającego wszystko ju\ w odległości pięciu kroków, nie zatrzymał się ani razu dla
orientacji. Długo i na pró\no mógłbym grzebać w pamięci, a nie przypomniałbym sobie
wypadku, kiedy Apacz zbłądził w tych razach, gdy twierdził, \e zna miejscowość.
Skoro świt, znalezliśmy się na rozległej prerii. Winnetou wskazał na lewo, na wschód i
rzekł:
 Tam, w odległości półgodzinnej, przebiega droga, którą wczoraj przebyliśmy przed
spotkaniem z Dunkerem. Oto ju\ jasno; mo\emy przyspieszyć jazdę.
Zamiast się forsować, przeje\d\aliśmy przez godzinę milę. Ku naszemu zadowoleniu przed
południem wiatr się uspokoił. Deszcz przestał padać; chmury rozerwały się i rozproszyły przed
słońcem. Ciepło świetnie na nas podziałało, deszcz zaś spełnił swoją powinność, zatarłszy
nasze ślady. Na długo przed południem Winnetou wskazał na wschód, gdzie nic zresztą nie
było widać i rzekł:
 O godzinę drogi stąd wznosi się las, na którego skraju spotkaliśmy wodza Nijorów. Moi
bracia przyznają, \eśmy dobrze jechali.
Las, który niebawem ujrzeliśmy, biegł na południe. Minęliśmy go na przełaj i w południe
zatrzymali się na przeciwległym skraju, aby dać odpoczynek koniom. Po niespełna dwóch
godzinach odpoczynku podjęliśmy jazdę, ale tym razem w kierunku południowo 
wschodnim. Na moje pytanie Winnetou wyjaśnił powód zmiany kierunku: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl