[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się Promienia między sobą. Mechanicznie, sztywno stawiał kroki. We włosach
miał kryształy lodu, biała skorupa tworzyła się na jego mokrym ubraniu. Zziębnię-
ty, wściekły Rijen prawie mu współczuł. Jeśli jemu było zimno w mokrej koszuli
i spodniach, to tamten chyba po prostu umierał z wychłodzenia. W pewnej chwili
Bukowianin usłyszał, że Lengorijen mamrocze coś we własnym języku. Może się
modlił, a może przeklinał. Cokolwiek to było, jeżeli utrzymuje chłopaka w jakiej
takiej przytomności, niech trwa jak najdłużej. Chata Garuna Samotnika stała po
drugiej stronie jeziornej zatoki. Jego siedlisko było zagłębione w gruncie niczym
grzyb bojanek, a do tego zasłonięte ze wszech stron jałowcami. Niewtajemniczo-
ny mógł przejść obok, pojęcia nie mając o istnieniu tej leśnej kryjówki. Kiedy tam
dotrą, będą wreszcie bezpieczni. Ogrzeją się i zaspokoją głód.
* * *
 Namaścił pachnidłem swe włosy i paliję wdział płową, miecz lśniący u jego
boku, chmur dosięgał głową. . .  szeptał Promień, starając się dopasować rytm
marszu do wiersza.  Jak tam dalej było? Dosięgał głową. . . dosięgał. . . Słoń-
ce złote czoło kładzie w królestwo podziemi, Zachodu bramy, lecz potem świt
69
zwycięskim promieniem zdobywa. . . ramtam-tamtam-ramtam-tam-tam. . . i łza-
mi niebo obmywa spieczonÄ… twarz ziemi. . .
Marzył o tym, by położyć się i zasnąć, nawet jeśli byłaby to ostatnia rzecz,
jaką zrobi w życiu. Atak wyczerpał go zupełnie. Nienawidził tej swojej ułom-
ności, która objawiała się zawsze nagle i zwykle w najbardziej nieodpowiednich
momentach. Pół biedy, gdy były to te krótkie chwile  zawieszenia , kiedy tra-
cił świadomość tylko na kilkanaście sekund. Dezorientacja mijała szybko. Cza-
sem coś upuszczał, ale to można było łatwo zatuszować jakimś wykrętem. Nikt
nie zwracał na to uwagi, prócz oczywiście starego księcia, który wściekał się na
gapiostwo syna. Przez lata zbierał doświadczenia, więc wiedział, co sprowadza
chorobę. Nauczył się rozpoznawać ostrzegawcze znaki nadchodzącego niebezpie-
czeństwa: dziwne zapachy znikąd, nagłe sztywnienie karku, a czasem podwójne
widzenie. Unikał patrzenia, na ostre błyski słońca odbitego od powierzchni wo-
dy, a także na płomyki świec. Wrogami były wypolerowane blachy oraz lusterka
łowiące blaski. A teraz do listy rzeczy niebezpiecznych powinien dodać jeszcze
padający śnieg. Zapowiadała się ciężka i ogromnie męcząca zima.
 Strażniczka stoi w progu i obraca oczy na tego, na tamtego człeka, na ko-
go skinie, w bogów krainy wieczysta podróż go czeka. Bądz pozdrowiona, Pani
Auku, co krańce ziemi spina. . . bez bojazni pójdę. . . bez bojazni. . . pójdę tam. . .
cholera, jak to dalej idzie. . . Nie upaść. . . raz, dwa, trzy, cztery. . . Choć imię jego
w kamieniu ryte na głębokość grotu, a jeno tyle trwałe, co ludzka pamięć warta.
I morze wiatr wypije, i góra co wieczna się zdaje, na proch będzie starta. Nad
losem płaczmy bohatyra. . .
Strzępy wierszy wygrzebywane z pamięci były jak ochronna formuła. Bez
nich poddałby się od razu. Bez nich i bez ramion dwóch niespodziewanych to-
warzyszy, którzy trzymali go mocno z obu stron, zmuszając do ruchu. Zdążył już
stracić nadzieję, że owa koszmarna wędrówka skończy się kiedykolwiek, więc
kiedy wreszcie usłyszał cudowne słowo:  dotarliśmy , prawie nie wierzył wła-
snym uszom.
 Dotarliśmy  powtórzył Rijen.
Promień jeszcze chwilę bohatersko trzymał pion, po czym łagodnie złożył się
na podobieństwo ciesielskiego przymiaru.
* * *
Wypływał na powierzchnię snu powoli, z trudem, jakby wygrzebywał się
z kreciej nory. Nareszcie było mu ciepło  cudowne uczucie. Leżał skulony,
spowity w coś miękkiego. Przez moment wydawało mu się, że jest w swym wiel-
kim łożu, w wysokiej komnacie pałacowej. Otworzył oczy. To były grube, pu-
chate, miękko wyprawione futra. Na wyciągnięcie ręki znajdowało się palenisko,
70
gdzie wolno zwęglały się grube polana. W gorącym popiele, z boku, tkwił prymi-
tywny gliniany garnek. Pachniało dymem, ziołami, żywicą i garbarnią. Promień
usiłował przypomnieć sobie, co wydarzyło się między jego upadkiem przed wej-
ściem a obecnym przebudzeniem. Pamięć jednak podsuwała tylko porwane, męt-
ne wspomnienia. Pokryta cienką warstwą lodu odzież trzeszczała, kiedy ją z niego
ściągano. Bolały go potwornie zesztywniałe ręce i stopy. Pamiętał jeszcze paskud-
ny smak samogonu oraz błogosławione ciepło rozlewające się z żołądka po całym
ciele. Nie miał pojęcia, jak długo spał  ścięty alkoholem i słabością po ataku
choroby.
Od strony nóg Promienia siedział na niziutkim zydelku Rijen i czesał się leni-
wymi ruchami niczym senny kot. Miał na sobie wyłącznie jakiś bezkształtny łach
z szarego płótna. Promień z legowiska na podłodze miał doskonały widok na jego
długie nogi. Jeszcze na pograniczu jawy, ospały i gnuśny, gapił się bezmyślnie na
owe kończyny, póki nie dotarło doń, że coś z nimi jest nie tak. Rijen miał małe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl