[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zajmować. Zamiast wędrować po domu od okna do
okna, zaczęła przesiadywać na uczelni. Praca, jak
orzeszki w czekoladzie, działała na nią kojąco, a pracy
miała huk. I choć dawało jej to satysfakcję, nie
rozumiała, dlaczego po powrocie do Crosslyn Rise
w piątek wieczorem czuła się wyraznie przygnębiona.
MARZENIE " 107
Nigdy jej się to dotąd nie zdarzyło. Praca zawsze
poprawiała jej nastrój. Uznała, że jest po prostu
przemęczona.
Spała więc w sobotę rano do pózna, wylegując się
w łóżku aż do dziewiątej, zwlekała ze śniadaniem,
biorąc długo prysznic, choć czekało ją jedynie pranie,
drobne sprawy do załatwienia i dalsze sprawdzanie
prac. Nie zerkała w okna, wiedząc, że Carter w sobotę
siÄ™ nie zjawi. Praca to praca. Pojawi siÄ™ w tygodniu,
najpewniej jak jej nie będzie. No i bardzo dobrze.
Toteż jedynie przez przypadek, schodzÄ…c obÅ‚ado­
wana bielizną do prania po schodkach z tyłu domu,
dostrzegła przez okienko błysk czegoś błękitnego.
Z bijącym sercem stanęła jak wryta, gapiąc się na
podjazd i z trudem przełykając ślinę.
Przyjechał. W sobotę. Kiedy była ubrana w dżinsy
i bawełnianą bluzę z rękawami podwiniętymi po łokcie
i wyglądała jak któraś z jej studentek, udająca praczkę.
Ale ktoś musi robić pranie, pomyślała rozpaczliwie.
Już nie te czasy, kiedy Annie Malloy pomagaÅ‚a w do­
mu. Co za ironia, pomyślała. A potem zadzwięczał
dzwonek i przestała w ogóle myśleć. Zwijając pranie
w kulę, zbiegła po schodach, przeszła przez tylnią sień
i otworzyła Carterowi.
W dżinsach i kraciastej flanelowej koszuli wyglądał
postawnie i męsko, nie tak jak wówczas, gdy chodził
w dżinsach brudnych i podartych. Spodnie przylegały
do jego smukłych umięśnionych nóg jak rękawiczka.
Rękawy miał podwinięte, jego ręce były umięśnione,
pokryte ciemnym włosami, przez które przeświecały
gdzieniegdzie żyÅ‚y. RozpiÄ™ty koÅ‚nierzyk ujawniaÅ‚ krze­
pę jego szyi. Z jednego ramienia zwisał mu aparat
fotograficzny.
108 " MARZENIE
- Cześć - powiedziała, usiłując złapać oddech
i przyłożyła dłoń do piersi. - Jak się masz?
Teraz, kiedy już tu był, miał się dobrze. Cały
tydzień myślał, kiedy do niej wstąpić. Nie pamiętał,
by ostatnio raz zastanawiał się nad czymś tak bardzo.
Zagniezdziła się w jego myślach. A teraz wiedział
dlaczego. Z przyjemnością patrzył na nią, na jej
swobodny strój, obszerną różową bluzę i wyblakłe
dżinsy, opinajÄ…ce smukÅ‚e nogi. Również rysy jej twa­
rzy wywarły na niego kojący wpływ. Nic jej nie
upiÄ™kszaÅ‚o, dÅ‚ugie, czyste, lÅ›niÄ…ce wÅ‚osy wysoko upiÄ™­
te w koński ogon, zdrowa cera bez makijażu, okulary
spadające na czubek nosa, a wyglądała cudownie. Jest
jak powiew świeżego powietrza, uznał, nazywając
wreszcie to, co najbardziej w niej lubił. Różniła się od
kobiet, które znaÅ‚. ByÅ‚a naturalna i bezpretensjonal­
na. Odświeżająca.
- Mam się świetnie - przeciągnął się z leniwym
uśmiechem. - Wpadłem, żeby ci trochę poprzeszka-
dzać. - Spojrzał na jej tobołek.
Przyciskając do siebie tobołek z bielizną, wyjaśniła:
- Ja, no, zawsze to robiÄ™ w soboty. Zazwyczaj
wcześniej wstaję. Zaspałam.
- Musiałaś być zmęczona. - Poszukał cieni pod jej
oczami, ale albo zasłaniały je okulary, albo ich po
prostu nie byÅ‚o. SkórÄ™ miaÅ‚a jasnÄ…, wypoczÄ™tÄ…. - CiÄ™­
żki miałaś tydzień?
- Bardzo - westchnęła z uśmiechem.
- Będziesz mogła sobie w ten weekend odpocząć?
- TrochÄ™. Mam jeszcze dużo pracy, pranie, sprzÄ…ta­
nie, zakupy w supermarkecie i drogerii. Wszystko to
nie wymaga wysiłku intelektualnego. Odpoczywam,
gdy to robiÄ™.
MARZENIE " 109
- Nie wolisz leniuchować?
Pokręciła głową.
- Nie bardzo umiem.
- A ja przeciwnie, bardzo w tym byłem dobry,
kiedy jeszcze lubiłem sobie poszaleć. - Usta wykrzywił
mu ironiczny uśmieszek. - Mamę doprowadzało to do
szału. Kiedy zjawiała się policja, wiedziała, że znajdzie
mnie rozwalonego przed telewizorem. - Uśmieszek
zÅ‚agodniaÅ‚. - Ale teraz nie mam czasu na leniuchowa­
nie - wskazaÅ‚ brodÄ… aparat - i dlatego jestem. PomyÅ›­
lałem, że pobuszuję tu trochę. Prócz Crosslyn Rise nie
mam nic na głowie, a dzień jest wspaniały. - Szybko
podjÄ…Å‚ decyzjÄ™, widzÄ…c jej minÄ™. - Masz ochotÄ™ siÄ™
przejść?
- No nie wiem... mam pranie... i powinnam pood­
kurzać... - Czuła, jak wabi ją ciepłe powietrze za jego
plecami. - A i ty pewnie będziesz myślał bardziej
twórczo beze mnie.
- Towarzystwo sprawiłoby mi przyjemność. A jeśli
spłynie na mnie twórcza wena, przestanę gadać. No
chodz. Choćby na trochę. Takiego dnia nie można
zmarnować.
Jego oczy sÄ… dziÅ› nie tyle smolistobrÄ…zowe, ile
mlecznoczekoladowe, uznała, i ma absurdalnie długie
rzęsy. Czyżby tego przedtem nie zauważyła?
- Mam sporo roboty - broniła się, ale już słabo.
- Wiesz co - rzekł Carter. - Pójdę tym samym
szlakiem co poprzednio. Ty zrób, co tam masz do
zrobienia i dołącz do mnie.
To wydało się Jessice uczciwym kompromisem.
A zresztą, sobota czy nie, on w końcu pracował [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl